Dwadzieścia osiem lat, 1 listopada, nie, nie palcie mi zniczy na urodziny.
Pedagog szkolny.
Nauczyciele go nie lubią, rodzice mu nie ufają, chociaż u dzieciaków ma jakiś szacunek.
Urodził się przypadkiem, w pięknym San Francisco. Przypadkiem, bo jego matka nie należała do osób, które cieszyłyby się z jakichkolwiek obowiązków, a te przecież bez wątpienia wiążą się z dzieckiem. Mimo tego życie z roztrzepaną hippiską, która kazała na siebie mówić po imieniu, bez gadania podpisywała mu uwagi takie jak "wyrzucił krzesło przez okno i jeszcze się tego wypiera", a także pozwalała mu grać z kolegami w nogę do późnej nocy wspomina naprawdę dobrze. Nie, swojej matki, która każe dzwonić do siebie trzy razy w tygodniu, by mieć dowód na to, że jej ukochany synek jeszcze żyje, nie wymieniłby na żadną inną.
Na pedagogikę trafił całkiem przypadkiem, już sam w sumie nie pamięta, jak to dokładnie było. Miał w życiu zupełnie inne plany, chciał się zająć komiksami, ale na kilka miesięcy przed podjęciem studiów zorientował się, że po szkole plastycznej będzie mógł najwyżej sprzedawać hamburgery w sieciowym fastfoodzie. A dziś, gdy ma "normalną" pracę (o ile tak można nazwać posadę w tym wariatkowie) żałuje, że wybrał to, co wybrał. Można go śmiało zaliczyć do grona niespełnionych zawodowo.
Co robi na Alasce też do końca nie wie. Ot, trafiła się okazja wyjazdu, to z niej skorzystał. Trochę tu dla niego za zimno, czasem brak tego kalifornijskiego klimatu oraz dziwaków, wyrwanych żywcem z lat sześćdziesiątych, ale zaczął ostatnio dochodzić do wniosku, że naprawdę mógł trafić gorzej.
To naprawdę miły koleś. Serio, zawsze się uśmiechnie, grzecznie przywita i powie coś miłego. gdzieś kiedyś stwierdził, że najlepszą obroną przed wszystkim jest pozytywnie-optymistyczne podejście do życia i uczepił się tego na tyle kurczowo, że mu zostało. Cierpi na syndrom matki Teresy, czuje niekiedy potrzebę pomocy każdemu w odrobinie gorszej sytuacji i uszczęśliwienia kogo popadnie, ale jest zbyt leniwy, by zabrać się do tego konkretnie. Jasne, ma czasem takie dni, że najchętniej schowałby się pod kołdrę i nie wychodził do kolejnych urodzin, ale nie przywykł do męczenia całego świata swoim złym humorem czy naburmuszoną miną. Nie, w takie dni tylko trochę ciszej funkcjonuje. Stara się nikomu, a już w szczególności sobie, nie utrudniać życia, choć nie oszukujmy się, puszczanie Iron Maiden o czwartej rano mało komu się podoba. Ma trochę takich niepokojąco-irytujących nawyków, nałogowo się spóźnia, nie zamyka drzwi za sobą, często zapomina o różnych rzeczach, pociąga nosem, jest trochę leniwy i wykazuje jeszcze kilka cech, które mogą utrudniać życie ze sobą samym jak i w społeczeństwie, ale chyba nigdy nie nazwałby siebie złym czy szczególnie aspołecznym człowiekiem.
Nie jest wysoki, ma zaledwie metr siedemdziesiąt, więc nie nadaje się do ściągania damom w opresji śmietany z najwyższej półki w sklepie, nie jest też dość napakowany, by wnieść kanapę na czwarte piętro. Można wręcz powiedzieć, że mięśni to on nie ma wcale. Jest zbudowany mniej więcej proporcjonalnie i to mu w zupełności starczy. Zielonooki, z czarnymi, przydługimi włosami, wygląda dość młodo, przez co często jest brany nie za pracownika szkoły, a raczej jej ucznia. I fakt, że zamiast "dorosłych" ubrań nosi bluzy z kapturem, jeansy i trampki wcale nie pomaga w odpowiedniej identyfikacji. Ale podobno kultura polega na odpowiednim doborze stroju... A on, pod krawatem, wyglądałby jak debil.
Ma kota, całkiem pokaźną kolekcję płyt i komiksów i parę zwiędłych roślinek na parapecie. Wynajmuje mieszkanie od pewnej przemiłej, starszej pani, razem ze współlokatorem, którego ledwo zna i który gapi się na jego Mruczka jak na obiad. Nałogowo pali fajki i wszędzie chodzi na piechotę.
[Mam nadzieję, że Mike przypadnie Wam do gustu. Wątki zawsze tak i w ogóle. Nie musi być ani super długo, ani wybitnie kreatywnie, byleby dało się odpisać, błagam.
Na zdjęciu Gerard Way (wiem, so gay :), Pidżama Porno w tytule (powiedzmy.)]