Rzuca pośpiesznie maszynopis na
biurko wydawcy, a następnie rozkłada się wygodnie w miękkim fotelu, zakładając
ręce na piersi. Jedną z dłoni wysuwa w górę, co by obetrzeć opuszkami palców
podbródek. Odkrywa tym samym, co było powodem dręczącej go przez pół dnia myśli:
o czymś, kurwa, zapomniałem. Nieogolony,
w wymiętej koszuli, z rozczochranymi włosami, uśmiecha się zadowolony z siebie.
W końcu, po półtora roku ślęczenia nad maszyną do pisania, udało mu się
skończyć drugą, a tym samym ostatnią część powieści, której pierwsza wywołała na
świecie burzę kontrowersji, poklask, jak i ostrą krytykę. Przede wszystkim
zarzucano mu brak taktu względem jednostek wyższych, żądano by z szacunkiem
traktował prezydentów, papieża i wojennych bohaterów. Nie wpłynęło to jednak w
żaden sposób na rozwój pisarski Nymana, który w drugiej części postanowił
zaszokować czytelników jeszcze bardziej. Obawiał się, że wydawca może mieć
wątpliwości, co do treści – a raczej bać się konsekwencji, które przyniesie
wydanie tej pozycji – ale w końcu doszedł do wniosku, że grube pieniądze mówią
głośniej niż rozsądek.
- Skończone? – pyta mężczyzna,
łapiąc za plik sześciuset dwudziestu kartek, ułożonych starannie, wręcz
odwrotnie proporcjonalnie do włosów Nymana. Ten skina głową w odpowiedzi i
obserwuje jak wydawca z uwagą lustruje pierwszą stronę, a następnie na jego
twarz wstępuje radosny uśmiech, zupełnie niepasujący do ostrych rysów. –
Xavier, mamy kolejny bestseller!
Tego pewni być nie mogli, choć
obaj domyślali się, że po sukcesie pierwszej części, druga zostanie sprzedana w
minimum takim samym nakładzie. Aż trudno uwierzyć, że wszystko szło tak dobrze
i bez komplikacji. Wcale nie tak dawno, ledwo wiązał koniec z końcem, wysyłając
nieliczne opowiadania do popołudniówek i miesięczników, dodatkowo pracował jako
wolny strzelec, co jakiś czas dostając zlecenia na artykuły. Dziennikarzem był
raczej przeciętym, przy czym z prozą nie miewał problemów od kiedy skończył
jedenaście lat i napisał kilkustronicową opowiastkę o smutnym mieszkańcu
rosyjskiego peronu. Trzeba zauważyć, że owy tekst przerobił i zredagował, mając
dwadzieścia dwa, a kolejno dwadzieścia siedem lat, by w końcu wysłać poprawioną
wersję do New York Timesa, gdzie mimo zagranicznego nadawcy, wydrukowano jego
tekst. Pierwszy sukces. Potem przyszedł czas na debiut pisarski, który okazał
się sukcesem całkowicie przypadkiem, gdy niemal wmusił kupienie egzemplarza jakiemuś
ważniakowi w krawacie. Od tego się zaczęło. Półtora roku później,
trzydziestojednoletni Xavier Nyman siedzi przed swoim wydawcą i prawie mu z ekscytacji
rozrywa płuca. Ma wszystko czego można chcieć: pieniądze, własny dom, piękną
żonę i sześcioletnią córeczkę. Żyć, nie umierać i pisać do upadłego.
DWANAŚCIE LAT PÓŹNIEJ...
Jak ja żem się w to wszystko wpakował? Stoi na sali sądowej, pod
krawatem, uczesany, w zapachu Bossa i wpatruje się w swoją żonę przepraszająco.
Nie ma wątpliwości, że to jego wina. On zepsuł to małżeństwo, wypchnął kobietę
na sam skraj wytrzymałości, stawiając ją w sytuacji, gdzie rozwód jest jedynym
wyjściem. Żona to chyba jednak
kiepskie słowo. Teraz się mówi: eks. Eks-żona, eks-rodzina,
eks-córka-bo-tylko-na-weekendy. Chyba zaczęło się od tego, że wyniósł maszynę
do pisania na strych i zamienił ją na nowego laptopa. Po takiej zbrodni jasne
było, że Bóg się nie zlituje i ześle na niego karę. Nie można powiedzieć, że ta
cała kara wyglądała źle. Miała długie nogi, krótkie włosy i niezwykłe, zielone
oczy. A także dwadzieścia lat, o których dowiedział się, gdy po ostrym seksie
leżeli obok siebie w hotelowym pokoju. Było to ich trzecie spotkanie. Na
następne zamierzała przyprowadzić swojego faceta, biseksualnego Rogera, grafika
komputerowego. Mężczyźni nigdy nie kręcili Xaviera, więc opierał się dość
długo, by w końcu ponieść sromotną klęskę i zgodzić się: przyszła sobota, w
trójkę zjawią się w tym samym miejscu, o tej samej godzinie. Żeby to szlag
jasny trafił! Długonogą karę, jej
niskiego faceta i samego Nymana za to, że dotknął go pierwszy i nie zwymiotował
na podłogę. Gdyby tak się stało, ominąłby cały, nieszczęsny cyrk z jedenastego
maja. Ten dzień jawił się jako jedno z najgorszych wspomnień jakie posiadał. Było
przeraźliwie gorąco, duchota nie dawała odpocząć, a oni w trójkę znajdowali się
znów w ich mieszkaniu przy Rann Close, nadzy, spoceni i wykończeni. Wtedy ten
dzwonek do drzwi, żona gotowa zobaczyć wszystko, oprócz swojego męża w
objęciach innego mężczyzny. Na karę nawet
nie zwróciła uwagi. Czekała na niego w domu z szesnastoletnią córką tuż obok
siebie. Kazała mu powiedzieć przy niej co wyprawiał, a także napisać książkę na
ten temat. Wysłuchał jej. Opisał dokładnie jak rozpoczął swój romans, jak
doszło do spotkań w trójkę i jak mu się to podobało. Wydał ją mając czterdzieści
trzy lata i ku wielkiemu zdziwieniu osiągnął kolejny sukces. Nikt się tego nie
spodziewał, już z pewnością nie on sam. Często później dostawał listy od
kobiet, które oferowały mu swoje łóżko, jak i również takie, które używając
przeróżnych epitetów obrzucały go błotem. Te drugie bardziej przypadały mu do
gustu. Zachował je. A teraz stoi na sali sądowej, traci dom, żonę, córkę, psa i
połowę majątku, ma płacić alimenty w wysokości pensji przeciętnego Brytyjczyka.
Będzie płacił więcej. Stać go na taką
rozrzutność, psiakrew.
OBECNIE...
Pali tanie fajki, mieszka w
jednopokojowym mieszkaniu bez ogrzewania i traci czas na niepotrzebne spacery w
środku nocy. Trzyma w dłoni szklankę whiskey i zastanawia się dlaczego akurat Anchorage. Alaska nigdy go szczególnie nie zachwyciła, więc dlaczego znalazła
się na liście? Po Niemczech, Rumunii, Korei południowej, Argentynie i Japonii, przyszedł czas na miasto, o którym wiedział raczej niewiele. Trzy miesiące siedzi już i pisze na tym swoim zmarnowanym przez
lata laptopie, tracąc czas na rozmyślania o żonie, córce, karze, jej knypku, psie i wydawcy. Czasem łapie się na tym, że
szorując zęby, szuka na sobie oznak tamtego Xaviera, który miał rodzinę. Tyle,
że wygląda tam samo. Wciąż nieźle się trzyma – jak na swój wiek jest w świetnej
formie. Przesuwa wzrokiem po półce z książkami i natrafia na swoje własne: dwie
części kontrowersyjnej powieści, dwustustronicowa autobiografia z okresu
niewierności i ostatnia, sprzed roku, napisana w Rumunii, która przyniosła mu
największy sukces. Diabeł go nie opuszcza, wciąż tam siedzi i zaciera ręce. Nie
ma innego wytłumaczenia na te wszystkie radości związane z bestsellerami. Jakby
zawarł z nim pakt – zero życia w zamian za kilkaset kartek, o których nikt nie
będzie pamiętał za paręnaście lat. Pieniądze radzą sobie dobrze na lokacie,
mnożą się i robią swoje, czyli przysparzają problemów. Psa rodzinnego zamienił
na osobistego, własnego, jednoosobowego bydlaka, który waży więcej niż on
Xavier Nyman,
czyli czterdziestosiedmioletni Brytyjczyk z wrodzonym talentem do
zatruwania otoczenia papierosowym dymem i ciętym językiem. Niekoniecznie
poprawny, niekoniecznie taktowny - ważne, że skuteczny. Pan
pisarz-artysta-ekscentryk w okularach, co to napisał cztery bestsellery i
teraz pławi się w zarobionych pieniądzach, względnej sławie i blasku
żarówki, gdy próbuje naskrobać coś nowego. W Anchorage poszukuje weny oraz
inspiracji. Biegle
mówi w czterech językach: angielskim, niemieckim, włoskim i francuskim,
a wszystko zawdzięcza własnej matce, która wpajała w niego obcojęzyczne
słówka zamiast brokułów. Posiadacz psa, małego mieszkania i starej maszyny do pisania, nie używanej od siedmiu lat, leżącej w zakurzonym futerale. Rozwodnik. Ojciec dwudziestodwulatki.
W tytule Podsiadło, na zdjęciu Craig. Zróbmy chaos.