2 lipca 2013

Och! Coś strzeliło mu do głowy!


Hunter Larsen
13/08/87,Windsor.
miał być pianistą, ale to nie na jego nerwy
został więc policjantem i sieje grozę w wydziale zabójstw
mieszka u brata po tym jak żona wyrzuciła go za drzwi
wręczając przy okazji papiery rozwodowe
narwaniec jakich mało. 

krew czerwona wypełnia mi krtań | wśród ołtarzy niewysłuchanych zdań | nie ważne są systemy, nie liczą się też rządy | umieram na stojąco, niech oni giną w biegu | trafisz anioła pomiędzy oczy, a para skrzydeł mu wyskoczy | kto kradł owoce w ogrodach? | ja Tiebia liubliu kiedy pijesz ze mną tu | nie spotkamy się w piekle, nie spotkamy się w niebie | w naszym mieście nie ma żadnych granic, w naszym mieście marność mamy za nic | ta porąbana noc i porąbane sny | szczekaj, walcz rezerwowy psie, pysk się pieni jeży sierść | kto ciebie tam postawił pod ścianą, kto do muru przyparł z rękami w górze? | miewam nieczyste intencje, łamię własne zasady | jakbym istniał tylko ja, a światem rządził szatan | ciągle śmieje się, często krzyczy 'nie!' | najważniejszy jest wybuch | amerykańska, mechaniczna, słynna strzelnica elektryczna | kurwy, wino i pianino

Hunter urodził się w Windsorze, choć swojego dzieciństwa nie wspomina najlepiej. Nie, nikt go nie bił, matka nie latała za nim z miotłą, a ojciec nie wieszał go za fraki pod sufitem. On po prostu nie przepadał za swoimi 'dziecięcymi' latami i robi wszystko, by ludzie naokoło też nie lubili go jako dzieciaka. Hunter był zawsze z tych, którzy wszędzie pchali się na pierwszy plan. Jak ktoś rzucał hasło 'piłka', to już po trzydziestu sekundach stał na jednym z windsorskich podwórek i ze zniecierpliwieniem przebierał nogami. Nie w głowie mu była gra na fortepianie, który wymarzył sobie dla najstarszego synka senior rodu. Owszem, ćwiczył bo musiał i podobno całkiem dobrze mu to szło, ale na same dźwięki jakichkolwiek instrumentów, dostawał białej gorączki. Działo się to całkiem często, bo w domu Larsenów każde dziecko na czymś grało i bynajmniej nie było to przysłowiowe granie na nerwach. Kiedy wszyscy myśleli już, że za namową ojca, pójdzie na Akademię Muzyczną, on dzień przed egzaminem dyplomowym w Szkole Muzycznej, wybrał z niej papiery. Ot tak po prostu, dla zabawy. Dostał wtedy jeden jedyny raz od ojca po pysku, wciąż to pamięta i wciąż ma mu to za złe. 
Na studia wybrał Prawo, nie dlatego że marzyła mu się kariera adwokata albo prokuratora, Hunter chciał iść do Policji, ale nie miał najmniejszej ochoty by ktokolwiek zablokował mu awans gdzieś na drodze kariery. Przemęczył się więc wśród książek, kodeksów i nikomu nie potrzebnych historyjek. W międzyczasie zrobił dwie bardzo ważne rzeczy: pożegnał brata, z którym do tej pory wiecznie się kłóci, a który postanowił wyjechać do Anchorage i poznał przyszłą swoją żonę - Irene - prześliczną studentkę pierwszego roku biologii. Sprawy rozwinęły się bardzo szybko i Hunter już na trzecim roku studiów wsuwał jej obrączkę na palec, obiecując przy tym, że już zawsze będą razem. 
Okazywanie wszelkich uczuć nigdy nie szło mu najlepiej, co nie zmienia faktu, że dla Irene chciał dosłownie ściągać gwiazdki z nieba. Nic dziwnego, że zgodził się na propozycję ukochanej małżonki, której po studiach zamarzył się wyjazd do Anchorage. Był wtedy na etapie pracy w patrolu prewencyjnym Policji i było mu bez różnicy, czy będzie szlajał się po windsorskich czy po obcych ulicach. Irene była szczęśliwa, jemu było wszystko jedno, a matka płakała, że kolejne dziecko znika w czeluściach 'obcych'  uliczek. I wszyscy byli zadowoleni.
Hunter został przeniesiony w ramach umowy międzynarodowej i podjął pracę w strukturze bezpieczeństwa narodowego, po dwóch latach dostał upragniony awans i na dobre zadomowił się policji kryminalnej. Zdążył też zostać ojcem najwspanialszego dziecka pod słońca - Jamesa. 

Hunter nie jest grzecznym chłopcem, więc większość dziwi się, że w ogóle przeszedł teksty psychologiczne. Pewnie gdyby cokolwiek go obchodziło, mógłby przejąć się takimi komentarzami, ale że zazwyczaj ma wszystko w dupie, to mruczy tylko pod nosem, że za przyjęcie do policji sprzedał swoją duszę diabłu. Jakby mógł, to hajtnął by się z pracą, którą kocha zdecydowanie bardziej niż swoją żonę. A przynajmniej tak mu się wydaje, albo inaczej... Zaczęło mu się tak wydawać, po tym jak małżonka postanowiła od niego odejść. Cios prosto w serce, a raczej w jego męską dumę. Wyniósł się do brata, śpi na kanapie i wciąż nie podpisał papierów rozwodowych. A gdy jest wściekły (co ostatnio zdarza mu się coraz częściej) męczy domowników trzecią częścią Sonaty Księżycowej Beethovena. Zawsze tym samym.  Hunter nie lubi uroczej słodyczy, różowych kokardek, blondwłosych księżniczek, kremowych kremów, żółtych pisklaczków i małych uroczych kaczuszek. Jako ten zły-glina, musiał wyrobić w sobie swoisty dystans do ludzi, tylko po to żeby od razu ich nie pozabijać. Jak na niezbyt dobrą duszyczkę przystało, Hunter kłamie zawodowo bez najmniejszego mrugnięcia okiem. Dodatkowo wprost uwielbia gdy ktoś ma wobec niego dług wdzięczności, obojętnie jaki. Po spłatę takich długów należy upominać się w najmniej odpowiednim momencie, a trzeba przyznać, że Hunter jest wręcz mistrzem nieodpowiednich momentów. Ponad wszystko wielbi u ludzi inteligencję, bo debili ma ochotę rozstrzelać z drewnianej procy. Ostatnio zastanawia się cz wciąż lubi swoją pracę czy po prostu lubi drzeć się na tych wszystkich podejrzanych, których przesłuchuje godzinami w słabo oświetlonych pomieszczeniach. Pracuje w wiecznym stresie, stres przynosi do domu, na strzelnicę i do barów, w których przesiaduje ochoczo zamawiając kolejne kieliszki wódki. Szef się o niego martwi, więc wysłał go na tournée po szkołach, gdzie ma opowiadać o pracy policjanta. Hunter nie wie jakim cudem miałoby mu to pomóc w zminimalizowaniu złości, ale jak na dobrego pracownika, grzecznie wykonuje polecenia swojego przełożonego. Odkurzacz jest dla niego urządzeniem niczym z i innej planety. Pralka obraziła się na niego po tym, jak kopnięciem próbował namówić ją do współpracy, za to mikrofalówka kocha go nad życie. Hunter potrafi gotować, ale mu się nie chce, więc z ochotą korzysta z wszelkich barów i restauracji. Jest wdzięczny bratu, za to że przyjął go od swój dach, ale ma problemy z okazywaniem wdzięczności, więc drą na siebie ryje średnio osiem razy dziennie. Mimo wszystko, zabije każdego kto choćby pomyślał o wyrządzeniu krzywdy jego bratu lub jego prześlicznym córkom.  Wbrew pozorom nie jest taki zły, chętnie wyskoczy na karaoke, zjedzie po schodach na wyrwanych wcześniej drzwiach i wyjedzie spontanicznie gdzieś nad morze albo w góry. I panicznie boi się dentysty, co kompletnie rozmija się z jego wizerunkiem złego gliny. 



---
Karta była również na innym blogu, ale jest w stu procentach moja :)

I put my future in you

Irene Larsen 

Brytyjka od wielu lat mieszkająca w Stanach. Trzydziestotrzyletnia matka sześcioletniego chłopca o imieniu James. Realizująca się w swojej pracy pani biolog, która godzinami może opowiadać o zależnościach występujących w tutejszym ekosystemie. Ambitna perfekcjonistka, która na spotkanie zawsze przychodzi skrupulatnie przygotowana. Jednocześnie momentami zbyt wrażliwa i empatyczna, ma problemy z utrzymaniem swoich emocji na wodzy, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Potrafi przyznać się do błędu i wie, że wiele rzeczy jest ponad nią, ale mimo to próbuje pojąć je wszystkie. Bywa humorzasta i krzykliwa, zwłaszcza wtedy, gdy coś (lub ktoś) wyprowadzi ją z równowagi. Jedyną osobą, do której ma anielską wręcz cierpliwość jest mały Jimmy, który z kolei charakter ma stuprocentowy charakter nerwusa i narwańca. Kobieta bywa złośliwa, od innych wymaga wiele, od samej siebie jeszcze więcej. Niekiedy zachowuje się jak dziecko, gdy razem z synem chowa się pod kołdrą i je lody, innym razem powaga wręcz od niej emanuje. Bezustannie stara się nad sobą pracować, chcąc być dobrą matką, bo jako żona nie sprawdziła się wcale. Mąż pod jej nosem zaczął romansować z pracą, coraz bardziej angażując się w ten „związek”, a ona nie potrafiła tego zaakceptować. Nie radziła sobie z tym, że jako matka Jamesa, ciągle uzasadnia nieobecność jego ojca, więc… Złożyła pozew o rozwód i szykuje się do bycia singielką, tym razem z dzieckiem. Swego prawie-byłego-partnera kocha nad życie, lecz nie umie z nim rozmawiać, nie jest też w stanie zaakceptować niektórych jego zachowań. Boli ją to, iż nie zdołała odciągnąć go od alkoholu, a jednocześnie jest jej zwyczajnie przykro, bo policyjna kariera okazała się ciekawsza i ważniejsza od niej samej. W piątkowe wieczory, po oddaniu syna sąsiadce, często wychodzi do miasta na drinka lub dwa, bo kluby póki co jeszcze jej nie straszne. Kocha dobrą zabawę, kocha podróże i dobre jedzenie. Nie pali, nigdy też nie brała, a z alkoholi tylko wino potrafi pić w większych ilościach. Często się uśmiecha, dużo mówi, lubi kiedy coś się dzieje. Dla swych rodziców i syna jest w stanie zrobić wszystko, dla prawie-byłego-męża też, choć nigdy się do tego nie przyzna.
***
Witam serdecznie. Karta przerobiona, bo blog na którym była zwyczajnie upadł. Na zdjęciu Scarlett Johansson, w tytule Ed Sheeran. Jestem zdecydowanie od wymyślania, zaczynanie to nie moja bajka. Dziękuję pięknie za uwagę :)