22 czerwca 2013

My mom was from Oklahoma, hence the name Billie Joe...It's not William Joseph, it's just Billie Joe.


Billie Joe Armstrong. | 17.02.1987 | Wiek fizyczny: 26 Wiek mentalny: Chocolate milk bitch yeah! | Sklep muzyczny w centrum | Biseksualny | Zaręczony z panem Lawrencem | Ironiczny kiedy trzeba | Zazwyczaj wkurzający | Granice nie istnieją! | Pięć elektrycznych maleństw | Dwa akustyczne maleństwa | Odwyki są dla słabych… Potrzebuję odwyku. | Napisze, zagra, zachwyci się swoim geniuszem, nigdy nie pokaże światu |

Attack your instruments. Don't let them attack you.

Rodzice mają w zwyczaju kochać swoje dzieci, otaczać je opieką, robić im kanapki do szkoły, kupować prezenty na gwiazdkę i takie inne bzdety. W domu Billiego wyglądało to jednak inaczej. Kochany był połowicznie, bo dopóki tata go nie opuścił. Otaczany opieką był tylko jak była szansa na odszkodowanie za złamaną rękę – przecież cienko z kasą. Zamiast kanapek dostawał dwa dolary i szansę na wyrwanie się z chaosu zwanego domem. Prezent na gwiazdkę dostał raz w życiu. Jego pierwsze maleństwo. Jego kochana Blue, która jest z nim aż do dziś (mimo, że już zniszczona, w końcu szesnastoletnia gitara to już jakiś rodzaj antyku). Jego dzieciństwo może nie było piękne, jak w tych wszystkich serialach, ale przynajmniej było ciekawe. Wychowała go ulica, butelka piwa i punk rock. Narkotyki robiły mu za ojca, muzyka za matkę, a piwnica kolegi w której pisał swoje pierwsze piosenki za dom. Tak sobie żył odkąd skończył 12 lat i aż do osiemnastki. Wtedy w stylu punkrockowym należało porzucić szkołę, pseudo rodzinę i spieprzyć jak najdalej od domu. Padło na Alaskę i teraz biedni mieszkańcy Anchorage muszą się z nim użerać.

---
Dobry wszystkim! Jak widać troszeczkę odmłodziłam Billiego, ale to akurat najmniej ważne. Piszę krótkie karty, bez szczegółowego opisu charakteru, ponieważ potem ma się większe możliwości w wątkach - na które jestem zawsze chętna. Nie mam problemu z zaczynaniem, trochę słabiej z wymyślaniem, ale to też zależy od dnia. No to chyba tyle ode mnie. Miłego dnia ^-^

208 komentarzy:

  1. Lubiła biegać. W szczególności w te ładne poranki, kiedy to słońce delikatnie pieści skórę, a wietrzyk owiewa spocone ciało.
    Tym razem zdecydowała się na bieganie bez swoich dwóch psów, które z wielką niechęcią przyjęły jej decyzję. No cóż. Felicia potrzebowała odrobiny czasu tylko dla siebie. Nie z psami, o które trzeba się martwić na każdym kroku, ani z żadnymi innymi ludźmi. Do uszu włożyła słuchawki i biegła przed siebie. Musiała wyładować całą złość na własną osobę.
    Nie spodziewała się, że ktoś zechce na nią wpaść. Upadła, boleśnie obijając sobie kość ogonową, przeklinając do tego głośno.
    - No co jest?! - dodała, kiedy zabrakło jej już niecenzuralnych słów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero po krótkiej chwili przyszła chwila na otrzeźwienie oraz ogarnięcie się. Nie miała w zwyczaju wyzywać ludzi, więc skarciła w myślach samą siebie. Została przecież zbyt dobrze wychowana. Rodzice zdecydowanie nie byliby z niej dumni.
    Chrząknęła, otrzepując spodnie z piasku i zeszłorocznych liści. Rzecz jasna czekała na przeprosiny. Tego wymagało dobre wychowanie. Uśmiechnęła się z satysfakcją słysząc to ciche, bardzo ciche, ale jednak przepraszam.
    - Na przyszłość proszę patrzeć, gdzie się biegnie - stwierdziła, ponownie wkładając do uszu słuchawki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Akurat skończyła się jej ulubiona toplista, przy której zawsze biegała. Była to muzyka energiczna. Na ogół przecież tańczyła do spokojnych, lirycznych kawałków. Na ogół była też niesamowicie opanowana i spokojna. Dopiero ostatnio wszystko zaczęło się jej wymykać spod kontroli.
    Ponownie wyciągnęła z uszu słuchawki, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Nie miała mu już niczego za złe. a jeśli winą były zbyt długie włosy, to przecież powinna go chociaż trochę zrozumieć.
    - No już dobrze, wybaczam - odezwała się po dłuższej chwili. - Uznajmy, że nic takiego się nie stało.

    OdpowiedzUsuń
  4. [No, to jestem jakiś pomysł ?Może znali by się już od dłuższego czasu, co? Tacy kumple czy cuś :d]
    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  5. [ wątek? ZAWSZE! :) tylko brak pomysłów na wątek czy powiązanie - jeśli wpadło ci cokolwiek do głowy to pisz. albo daj mi jakiś punkt zaczepienia to resztę jakoś dokończę :) ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [ bardzo dobry! mogę prosić, żebyś zaczęła :D ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Billie! Jak miło C:
    Co ty na to, żeby coś tam już między nimi kiedyś było, ale dajmy na to nie wyszło, bo Chris był negatywnie nastawiony to tego, że - jak sama napisałaś - Billie pali wszystko, co może palić i to należałoby do głównych powodów niewypału? Tudzież mogą się po prostu znać, bo Chris kupowałby w jego sklepie sprzęt muzyczny. Co ty na to? ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wolnym korkiem przemierzał ulice miasta. Nie chciał iść do pracy, zresztą nie musiał, wiedział że wszystko jest już zrobione i przygotowane, na najbliższy tydzień, właśnie dlatego, jego dzień miał być poświęcony na wypoczywaniu, a tego naprawdę mu ostatnio brakowało, bo picie w samotności, to nie był odpoczynek. Rozmyślając tak, zatrzymał się przy jednej ze sklepowych witryn w centrum miasta. Słyszał o tym sklepie, ich dj często znikał za ich drzwiami, poszukując inspiracji. Właśnie dlatego, zaciekawiony Lucas również wszedł do sklepu, rozglądając się z rękoma, wsadzonymi w kieszenie. I właśnie wtedy gdy oglądał jakieś stare płyty, jego wzrok spoczął na ciemnowłosym mężczyźnie. Kojarzył tę twarz. I wtedy w jego głowie pojawił się obraz jednego z jego starych znajomych. Billie Joe Armstrong, bo właśnie tak mu było na imię, stał nie opodal niego i gadał z jakąś kobietą, chyba klientką. Gdy ta odeszła, Woods podszedł do niego, uśmiechając się zadowolony z obrotu spraw.- Hej, Armstrong, co u ciebie?- zapytał, ciekaw czy ten będzie wiedział kto do niego mówi, w końcu minęło trochę lat, a sam Woods nie mógł wiedzieć, czemu przez rok pobytu w mieście go nie spotkał.

    OdpowiedzUsuń
  9. Teraz Feli przyglądała się mężczyźnie z nieukrywanym zainteresowaniem. Nie praktykowała tego zbyt często, toteż należało to uznać za coś nadzwyczajnego. Czyżby Feli się zmieniała? Nie, to zdecydowanie za szybko by móc coś takiego stwierdzić. Ona dalej była delikatną istotką, zamkniętą w sobie.
    Posłała najładniejszy z uśmiechów, jakimi dysponowała.
    - Ja na serio nie lubię żywić do nikogo urazy.
    Nie dodała już, że zupełnie inaczej ma się sytuacja w drugą stronę. Ludzie uwielbiali obwiniać ją niemalże o wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  10. [ Nie ma problemu, rozumiem co to znaczy mieć parę grupowców na głowie : d ]

    Chris miał już kilka przygód w swoim życiu, jeśli mowa o związkach. Był wymagający w takich sprawach. Miał naprawdę kilka żelaznych zasad, których nie potrafił nigdy przełamać i czasami było tak, jak w przypadku Billiego, kiedy to przez te właśnie zasady zaważyły o dalszym być i nie być dla związku.
    Możliwe, że to nie była jakaś wielka miłość, bo Chris nieszczególnie się tym przejął, a przynajmniej założył na twarz maskę pod tytułem "nie, to nie - takich jak ty jest na pęczki" i trudno było stwierdzić, czy rzeczywiście tak mu nie zależało, czy wręcz przeciwnie, ale robił dobrą minę do złej gry.
    Pamiętał, że poznał go jakiś czas po tym, jak przyjechał na Alaskę. Ludzie patrzyli wtedy na niego jak na świra i mało kto powiedziałby o nim to samo, co mówi się teraz.
    Dzisiaj naprawdę nie miał ochoty spotykać się twarzą w twarz z Billie'm, ale nie miał za dużego wyboru. Niestety nikt nie chciał go zastąpić w przykrym obowiązku odebraniu zamówionego sprzętu w sklepie muzycznym.
    - Cześć, jak z tymi strunami? - spytał rzeczowo od progu. Widać, że albo bał się rozmowy na inny temat, albo po prostu dodał do swojego spisu zasad kolejną, która mówiła o tym, żeby nie zawracać drugiej osobie czterech liter, kiedy ta pracuje. Osobiście obstawiałabym jednak tę pierwszą opcję. Chyba żałował, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
    Żałujący Chris, to byłoby dopiero coś.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  11. Była nieco zaskoczona jego pytaniem. To, że ktoś zaszkodził jej nie oznaczało, że jeśli ktokolwiek zechce skrzywdzić, któregoś z jej podopiecznych - ujdzie mu to płazem. O nie. Zdecydowanie nic z tych rzeczy. Wtedy najpewniej zrobiła by wszystko, aby ta osoba cierpiała równie mocno.
    - Nie, wtedy bym nie zareagowała tak samo - odpowiedziała głośno, otrząsając się z chwilowego zamyślenia. - A pan powinien się cieszyć, bo potrafię być złośliwa.
    Skierowała w jego stronę palec wskazujący. Nie żartowała. Oj nie.

    OdpowiedzUsuń
  12. - Rozumiem, czyli zapomniałeś - mruknął nadzwyczaj spokojnym tonem głosu. Cóż, chyba mógł powiedzieć, że znał na tyle dobrze Billie'go żeby od razu stwierdzić fakt. To było do przewidzenia.
    - Co się ostatnio z tobą dzieje, hmm? - spytał. Prawdę mówiąc nie oczekiwał od niego prawdziwej odpowiedzi. Sam nie wiedział, czy po zerwaniu cokolwiek co wypłynie z jego ust nie będzie kłamstwem. W końcu ze sobą nie byli, a nawet gdyby, to żadna przysięga ani uczucie nie jest ważniejsze od kłamstwa, prawda? Wszystko ma jednakową siłę, bo człowiek może używać równie często słów kłamstwa, co "kocham cię".
    Tak naprawdę dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że od Billie'go chyba nigdy takiego wyrażenia nie słyszał. Niby głupie "kocham cię", a czasami mogło mieć tak wielkie znaczenie.
    Trzeba jednak wprost dopowiedzieć, że będąc w obojętnie jakim związku Chris nigdy wylewny nie był. Częściej czyny i gesty niż szczenięce wyznania, a teraz go bolało serce i nie wiedział jak postąpić. Wyjść nie wypada, a rozmawiać dalej się boi. Zresztą, czy wybór między tymi dwoma opcjami miałby jakikolwiek sens? Obie były ucieczką i to w jednakowej mierze.
    - Zapisz sobie, bo znowu zapomnisz - westchnął zaraz po tym, jak wyciągnął z kieszeni spodni kartkę w kratkę, na której odręcznym pismem zostało wszystko wyjaśnione. - Rozczytujesz się?
    Pisał jak kura pazurem i już nie raz to słyszał, jednakże jemu samemu nigdy to problemu nie sprawiało. Nie lubił być złośliwy, woli spytać. Najwyżej się poświęci i mu to przepisze od nowa.

    [ Huehue, dobry żart, jak twoja odpowiedź była chaotyczna, to moja jest czystą postacią chaosu >D ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  13. - Możesz dać. Kiedy ostatnio brałeś? - wiedział, że brnął w niebezpieczny temat. Zdawał sobie sprawę z tego, że oboje nieszczególnie chcieli o tym rozmawiać, ale skoro już wkroczyli w temat szczerości, to postanowił go rozwinąć. Chociaż raz miał zamiar nie wyjść na tchórza. Coś czuł, że źle zrobił nakładając wtedy taką obojętną maskę i uznał, że właśnie dlatego boli go teraz serce ilekroć spojrzy mu w oczy. Jednak popełnienie świństwa nie każdemu potrafi ujść bezkarnie i "na sucho".
    Miał ochotę podejść i go przytulić, tak po prostu. Nie oczekiwał oklasku. Już bardziej możliwą do spełnienia wizją było chyba otrzymanie mocnego policzka, ale jednak ta dziwaczna zachcianka nie odchodziła, pomimo jego szczerych chęci i możliwości dostania w twarz, gdyby jednak zaryzykował i ją spełnił.
    - Billie, tylko nie zmieniaj tematu - uprzedził, w razie jakby Armstrong miał jakieś wymówki w zanadrzu. Chciał słuchać prawdy, chociaż jak do tej pory usilnie pokazywał mu swoim zachowaniem totalną obojętność. Tak naprawdę gdyby mu się coś wtedy stało poważnego, to chyba zrobiłby sobie to samo albo coś jeszcze gorszego, żeby poczuć się tak, jak sobie na to zasłużył. Kiedy stał przed nim, to czuł, że wtedy powinien zareagować w trochę mniej impulsywny sposób.
    Co się stało, to się nie odstanie, Chris. Trzeba żyć dniem dzisiejszym, bo nigdy nie wiesz, co może spotkać się jutro za rogiem ulicy. - przypomniało mu się nagle.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zrobiło mu się przykro i poczuł nagle, jakby Billie zaczął ćpać przez niego, chociaż to była prawda tylko po części. Dla niego liczyła się, że prawda. Mała czy duża - prawda, a prawda jest najważniejsza. To właśnie ją najbardziej cenił i dzięki niej udało mu się osiągnąć kilka rzeczy, z których najbardziej cieszył się w życiu. A to był jeden z takich momentów, kiedy osobie trzeciej wydawało się, że nic takiego nie zrobił, a on miał na to zupełnie odwrotne spojrzenie - zrobił aż za dużo.
    Podniósł ladę, przeszedł na drugą stronę i przytulił go, tak jak to sobie wymarzył. Bo teraz tak naprawdę niczego innego nie chciał. Nie zamierzał go na siłę zmuszać do tego, żeby przestał ćpać. Nie uważał się, za dobrego mentora w tym kierunku, ale jeżeli Billie by chciał, to oczywiście nie odmówiłby. Nigdy nikomu nie odmawiał i to było zarazem cechą, jak i wadą. Momentami chciał zrobić zbyt wiele bohaterskich rzeczy na raz, co potem wychodziło mu "bokiem".
    - Nie płacz - mruknął, przesuwając dłonią po jego plecach. - Nie płacz, bo mi się też na łzy zbierze i będziemy płakać jak te dwie ciamajdy życiowe. Będzie dobrze, musi być - stwierdził, jak zawsze starając się widzieć tylko pozytywne aspekty bycia w czarnej dupie i to na szarym końcu labiryntu.
    Może i nie będzie łatwo (bo życie nigdy nie jest łatwe, tylko czasami człowiek dostaje taki "suprise" za dobre sprawowanie), ale uważał, że spróbować należy. Drugi raz, trzeci. Trzeba próbować póki jest nadzieja, bo kiedy nie ma nadziei, to faktycznie jest się w czarnej dupie i tę dupę właśnie ktoś nam zaszywa na dobitkę.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  15. Długo milczał, pozwalając mu się po prostu wypłakać w koszulkę do woli. Często służył ramieniem dla osób, które po prostu w pewnym momencie pękały pomimo długiego ukrywania swoich prawdziwych odczuć, o jakich do tej pory nie rozmawiały, dlatego też wiedział, że ta metoda jest słuszna. Pogłaskał go po włosach i spojrzał mu w oczy, w ten sam sposób, jak kiedy pierwszy raz się spotkali. Nie wiedział, czy danie mu całusa, to byłby jakiś znak na to, że znowu chce z nim być. Nie miał również zielonego pojęcia jak chłopak to odbierze. Na razie starał się być postacią typowo rozjemczą.
    - Każde dno ma swojego diabła - stwierdził i uśmiechnął się lekko. Cóż, podobno podstawowe warunki fizyczne na diabła posiadał, więc może rzeczywiście mógł się sprawdzić w tej roli?
    - O której kończysz pracę? - spytał, mając zamiar się z nim spotkać. Nie chciał go urywać z roboty, żeby nie robić mu jeszcze większych problemów, ale prawdę mówiąc, to miał okropną ochotę po prostu wziąć go za rękę, zaciągnąć gdzieś na zaplecze, pocałować i powiedzieć, że nie będzie źle, bo on o to zadba. I obiecał sobie nawet, że kiedyś tak zrobi. Przyjdzie i być może zrobi z siebie kompletnego idiotę albo wariata, ale dotrzyma słowa.
    Ten, kto ma miękkie serce powinien mieć twardą dupę - przeszło mu przez myśl. W takich momentach gdy jemu samemu chciało się płakać właśnie o tym myślał; że nie wszystko co jest dnem, jest jednocześnie końcem. Gdyby tak myślał musiałby mieć większą żywotność od przeciętnego czarnego kota*.

    [ Jasne, że ma. Dobra filozofia nie jest zła <3
    * podobno czarne koty mają dziesięć żyć >D ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  16. Chris miał dobrą pamięć i tylko jej mógł zawdzięczać swoje osiągi w nauce. Potrafił zapamiętać wszystko z lekcji jeżeli tylko na niej uważał. Wystarczyło jednak głupie "masz pożyczyć długopis?", żeby wytrącić go z rytmu dotychczasowego myślenia i im więcej było takich głupich komentarzy, krzyków czy pytań, tym bardziej nie mógł się skupić i tym mniej zapamiętywał.
    - To ja na ciebie poczekam. Lepiej, żebyś się nie zrywał - stwierdził, przeskakując sobie na drugą stronę lady. Usiadł przy drzwiach wyjściowych i faktycznie najwyraźniej miał zamiar - wariat - na niego czekać.
    Prawdę mówiąc nigdzie mu się nie spieszyło, bo co jak co, ale myśl do powrotu do pustego mieszkania nie była zbyt ciekawa, ani pasjonująca, a poza tym to był Billie. Jego nie dało się zostawić w takim stanie samego. Chris uważał to za sprawę oczywistą i to wagi państwowej.
    I nie, nie brał pod uwagę tego, że chłopak może mieć coś innego do roboty, niż bycie ciąganym za rękę przez pół miasta jak dziecko, które nabroiło i teraz dostanie za swoje od nadopiekuńczej matki. Wcale tak tego nie postrzegał. Widział to mniej więcej w ten sposób:
    "a) punkt pierwszy programu - idziemy do domu
    b) punkt drugi programu - daję ci coś do picia i koniecznie koc, a jeżeli trzeba, to użyczam nawet łóżka i ramienia
    c) punkt trzeci programu - rozmawiamy, ale równie dobrze możemy milczeć, bo chodzi tylko o to, że chyba cię kocham i nie chcę żebyś ćpał
    d) punkt czwarty programu - zamierzam kłócić się sam ze sobą przez całą noc na temat tego, czy powiedzieć ci o tym, że wariuję z miłości, którą dostrzegam między wierszami, szczególnie przy kubku gorącej herbaty lub kiedy patrzę ci w oczy
    e) punkt piąty programu - w końcu ci pewnie powiem albo wyda się samo, ale liczę, że pomimo wszystko mnie chociaż przytulisz, bo masz wyjątkowo ciepłe ramiona i do ciebie przytulę się zawsze z jednakową chęcią.
    "

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  17. Chris wyjął z torby butelkę gazowanej wody mineralnej. Odkręcił ją, nawet się nie polewając (nie ma co, zdolniacha!) i zaczął pić. Powoli, po łyku, aż butelka zrobiła się pusta. Potrafił dziennie wypić zawartość około sześciu takich butelek, więc jedna w tę, czy w tę nie robiła mu większej różnicy. Od zawsze pił dużo wody, rzadko kiedy sięgał po coś innego niż woda lub herbata, często była to również wina małego zasobu czasu. Przeważnie nie miał kiedy nawet zrobić sobie czegoś do picia, więc sięgał po coś, co dawały sklepy za dość niską, a więc całkiem opłacalną, cenę.
    Po wyprowadzeniu się z domu i przyjeździe tutaj musiał nauczyć się wszystkiego: prania, gotowania, składania ubrań w kostkę, nawet prasowania, które wydawało się być tak dziecinnie proste, a mimo to nie raz poparzył sobie ręce żelazkiem przez pośpiech i niecierpliwość.
    To wszystko przyniosło jednak pozytywne efekty, teraz już nie zdarzało mu się, żeby coś z niebieskiego zrobiło się nagle fioletowe po upraniu, ani też nie narzekał, że zupa zasłona. Krawat miał jeden i dobrze pamiętał jak klął, bo kilkakrotnie nie umiał go zawiązać. Koszule posiadał dwie i obie wyprasowane w kant. Rzadko w nich chodził, jedna była na przeznaczona na tzw. strój galowy, natomiast druga na wszelkie imprezy okolicznościowe od ślubów, przez wesela po pogrzeby włącznie.
    Wszystko w szafie miał poukładane po swojemu i denerwował się, ilekroć nie umiał czegoś w niej znaleźć, chociaż dobrze pamiętał, że daną rzecz zostawiał w tymże miejscu.
    Jego mieszkanie wyglądało jak przeznaczone do wynajmu: puste szafki, szare ściany i sufit w łazience nadający się do malowania (chociaż głównie była to wina sąsiada z góry, a nie tego, że Chris miał problemy natury fizycznej, jakiej zwykła doświadczać znaczna część męskiego grona).
    Kiedy Billie ruszył się z miejsca i zaczął iść w stronę drzwi od razu się podniósł do pionu. Znowu miał tę dziwną ochotę go przytulić, tym razem się jednak od tego powstrzymał. Miał plan i zamierzał się nim kierować. Na przytulenie przyjdzie jeszcze odpowiednia pora. Tak wytuli Billiego, że się aż chłopakowi odechce na najbliższy tydzień.
    - Idziemy od razu do mnie, czy chcesz jeszcze gdzieś wpaść po drodze? - spytał, tak dla formalności.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  18. Chris nigdy nie wyobrażał sobie tego, jak może potoczyć się dana sytuacja. Gdyby pewnie ktoś zapytał go czemu tego nie robi, to albo wzruszyłby ramionami, albo odpowiedział, że prawdopodobieństwo spełnienia się każdej jest identyczne, jeżeli nie takie samo, więc nie ma to najmniejszego sensu. Poniekąd uważał też życie za niespodziankę, więc twierdził, iż nie dało się go tak zupełnie przewidzieć i iść tylko tym torem, który się zna i widzi. Czasami wręcz należało sobie utrudnić drogę, żeby docenić życie i żeby nie stało się ono jałowe oraz bezbarwne. Nie podzielał jednak zdania, że należy je sobie doprawiać takimi chociażby narkotykami. To było dla niego trucie się, a on miał na myśli na przykład udział w czymś na rzecz innych lub spełnianie własnych pasji, ale nie powołując się o tzw. "doping".
    Tego nigdy nie umiał zrozumieć i zaakceptować, ale Billie był chyba jedyną osobą, wobec której nagiął swoje żelazne zasady i z którą nie zerwał całkowicie kontaktu pomimo tego, że brała narkotyki i wszystko wyszło na jaw w dość niemiłych dla obojga okolicznościach.
    Upór jednego i problemy drugiego złożyły się na jedną porażkę, ale zawsze jest nadzieja na odbudowanie wszystkiego. Chris miał szczerą nadzieję, że im się uda, bo naprawdę czuł coś do Armstronga i utwierdzał się w tym ilekroć patrzył mu w oczy, bo wtedy nie widział jakiegoś ćpuna na jednodniowym odwyku spowodowanym brakiem pieniędzy lub chwilowym powrotem do rzeczywistości, tylko człowieka. Człowieka, który miał potencjał i powinien go wykorzystywać. Miał nadzieję, że sam delikwent też się w końcu o tym przekona i podzieli jego zdanie na ten temat.
    - Przepraszam - rzucił jako pierwszy, nie mogąc już znieść kilkuminutowej ciszy. Nie, nie zrobił tego z poczucia winy. Wiedział, że przeprosinami z łaski to może sobie co najwyżej nos wytrzeć, ładnie ujmując sprawę, dlatego też powiedział to szczerze. Tak od serca, a nie z obowiązku.
    - Powinienem wtedy inaczej zareagować - dodał, wpatrując się z uporem maniaka przed siebie. W pewnym momencie złapał się jednak na odwróceniu wzroku w stronę towarzysza.
    "Chris, chłopie. Wierzę w ciebie. Uda ci się wydusić, że go kochasz jeszcze przed czterdziestką i to zanim osiwiejesz. Wmawiaj to sobie, a na pewno się spełni. Jesteś tak dziwnym człowiekiem, że o czym nie pomyślisz, to musisz wyszczekać." - westchnął w myśli, z rozwagi prawie nie wpadając pod wózek jakiejś typowej matki polki obwieszonej siatkami z zakupami. Jakie to szczęście, że nie miał dziecka.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  19. Chris od zawsze wyglądał jak żywa śmierć, a od czasu kiedy rozstał się z Billie'm nie umiał nawet patrzeć na siebie zbyt długo w lustrze. Czuł się wtedy jeszcze gorzej, niż normalnie. Taka podwójna porcja moralnego gówna na powitanie miłego dnia, tuż po przebudzeniu pełnej świadomości. To powoli wypłukiwało chęć do życia, ale on zdawał się nie tracić tej nadziei, która momentami była jednak zawodna, o czym już się przecież kilkakrotnie przekonał. W przypadku Billie'go tę nadzieję jeszcze miał i to całkiem spore jej pokłady. Sam nie wiedział czym jest to spowodowane; niechęcią zostawienia go na pastwę losu po raz drugi i powolne przyglądanie się jego śmierci, czy to, że kiedyś z nim był i na jego widok nadal serce zaczynało bić w innym tempie.
    - Być może, ale to ja się niepotrzebnie uniosłem - stwierdził i to wcale nie mijało się z prawdą. Potraktował go co najmniej niekulturalnie, chociaż osobiście oceniał to zachowanie mianem zwykłego, pospolitego chamstwa, do którego pomimo wszystko sam nie był zbyt pozytywnie nastawiony.
    Chris był uznawany za tym człowieka spokojnego i w dodatku przykładnego, bo często starał się pomagać (i nawet mu się to w większości nieźle udawało), ale po wyjściu z pracy, czy dla przykładu w weekend musiał się wykrzyczeć. Odkrył taką potrzebę jeszcze za czasu kiedy mieszkał ze swoimi rodzicami, tyle, że oni bardziej popierali to w jaki sposób śpiewa, niż to, w jaki wygląda. Ojciec początkowo w ogóle się od niego odciął, bo stwierdził, że jego syn nie może być takim pedałem, ale później sobie odpuścił, bo zauważył, że Chrisa w mężczyzn ciągnęło nieszczególnie, a wręcz wcale. Poza tym zdanie ojca Chris zmieniło się po tym, jak chłopak zaczął w pewnym momencie swojego życia "chodzić" z pewną dziewczyną, ale to skończyło się krótko przez przyjazdem na Alaskę i brunet nie przepadał za wracaniem do tamtych wspomnień. Tak naprawdę wcale jej nie kochał. Była jedynie jego dobrą przyjaciółką, ale każdy postrzegał ich przez pryzmat pary, czemu on nigdy się nie sprzeciwiał i tak naprawdę chyba tylko z tego względu, że nie chciał dobijać leżącego. Dziewczyna była chora i nieszczęśliwa. Nie miała przyjaciół, ani oparcia w rodzicach. Uroda zanikała wraz z postępem choroby i tak naprawdę Chris wyprowadził się tak daleko od domu również przez wzgląd na to, że miał wiele złych wspomnień z nim związanych.
    - Billie, ja nie będę zmuszał cię do odwyku. Naprawdę zrobisz co zechcesz, ale nie chcę znowu patrzeć jak kolejny raz na moich oczach umiera osoba, którą kocham, rozumiesz? - spytał, spoglądając na niego kątem oka. Wzrok miał szklisty, dlatego szybko odwrócił go, żeby patrzeć przed siebie.
    - Jesteśmy na miejscu - stwierdził, jak zwykle po tym, kiedy już wyszarpał się wystarczająco z drzwiami. Zawsze miał coś z nimi zrobić, ale wieczny brak czasu sprowadził do tego, że poświęcał średnio minutę dłużej dziennie na męczenie się z ich otworzeniem i zamknięciem.
    Mieszkanie Chrisa: szare, nieciekawe, którego jedyną atrakcją dla potencjalnego gościa mogła być zakurzona gitara stojąca w prawym rogu salonu, do którego wchodziło się wprost z małego przedpokoju. Chris nie zdejmował butów, był przyzwyczajony do chodzenia w trashvillach cały dzień, bez przerwy. Owszem, trochę bolały go po dłuższych podróżach nogi, ale nigdy jakoś na to nie narzekał.
    - Chcesz coś do picia? Zrobiłem ciastka, nawet zjadliwe - zaoferował swoje wypieki. Tak, wolał piec ciastka niż zająć się drzwiami nadającymi się najprawdopodobniej do wymiany.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  20. - Wyglądasz, jakby cię ktoś wypompował - powiedział wprost, przyglądając się temu jak wychudł Billie. Wszystko zdawało się na nim wisieć jak na manekinie. Owszem, Chris sam też nie był jakoś bardzo otyły, ale bynajmniej nigdy nie widział swoich żeber bez wciągania brzucha. Stan do jakiego doprowadził się brunet w jego przekonaniu miał miano "niepokojącego", ale to i tak lepiej nic "gównianego". Przy tym drugim zbyt dużo nie dałoby się już zrobić, a tak jakaś szansa była zawsze.
    - Nie martw się, ciastka nie są złe. Nie otrułem się, więc tobie raczej też nic nie będzie, a muszę cię podtuczyć. Chciałbym przytulić znowu coś więcej niż tylko kości - stwierdził, posyłając mu uśmiech. Zniknął na chwilę w kuchni i wrócił z głęboką miską pełną kruchych, czekoladowych ciastek. Do pieczenia miał najwidoczniej większą cierpliwość, niż do tych nieszczęsnych drzwi, z którymi czasem męczył się nawet po kilka razy dziennie.
    - Serio Billie, na twoim miejscu wolałbym jeść ciastka niż dostać kroplówkę - mruknął, osobiście twierdząc, że chłopak i tak był już wystarczająco pokłuty i kolejne ślady po igłach nie były mu potrzebne do niczego.
    Chrisowi włączył się jakby tryb zaniepokojonej matki polki, bo po kilku minutach obok miski z ciastkami pojawił się dzbanek z parującą herbatą, szklanki oraz jakiś napój, który znalazł szukając łyżeczek. Lodówka jak zwykle świeciła pustkami, zostało w niej tylko pół zielonego ogórka, końcówka musztardy oraz majonez.
    Kiedy Chris uznał, że odpowiednio ugościł swojego gościa poszedł do sypialni, skąd wyszedł po paru bez koszulki, zwykłych trampkach zamiast trashvilli i w innych spodniach.
    - Nie widziałeś gdzieś może takiej... tej... z napisem takim...? - mruknął, rozglądając się po salonie. Jak zwykle musiał gdzieś zostawić swój t-shirt na przebranie gdzieś indziej, niż w pokoju. Gdyby Chris czegoś nie zapomniał, to nie byłby Chrisem. I nie; to, że nie miał na sobie koszulki nie sprawiało mu żadnej różnicy, w końcu Billie i tak miał już okazję widzieć więcej niż tylko klatkę piersiową.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  21. [Jenny chce pana znać! Różnią się bardzo ale... Chce i już xD!]

    OdpowiedzUsuń
  22. Odkąd Chris mieszkał sam starał się mieć w domu możliwie jak największy porządek. W dużej mierze ten brak dodatków w typie lamp, plakatów i innych pierdół spowodowany był jego wiecznym i niekończącym się zapominalstwem. Kiedy miał wszystko ułożone we względnym ładzie łatwiej było mu się odnaleźć w domu i nie musiał tyle czasu spędzać na szukaniu "tego takiego, no wiesz", jak on to określał. Pewnie gdyby dodał "czarne", to nie zrobiłoby większej różnicy Billiemu. Tak naprawdę mało co w szafie Chrisa czarne nie było, więc zawsze jak szukał czegoś kolorowego to wolał o tej cesze wspomnieć, na pewno łatwiej wpadnie w oko.
    - No, dzięki - mruknął, posyłając mu nieco speszony uśmiech. Cóż, ostatni raz pytał go o zagubione rzeczy jak byli razem i zawsze przynosiło mu to jakąś dziwną radość, tak samo jak teraz. Koszulka z nadrukiem Iron Maiden została wciągnięta przez głowę i przykryła tors Chrisa oraz co za tym szło część tatuaży również. Chłopak wyciągnął część włosów, która zawieruszyła się gdzieś pod kołnierzem i usiadł na kanapie obok swojego gościa. Poczuł się trochę dziwnie, bo nie wiedział jak teraz postąpić. Rzucił mu między wierszami kilka sugestii i miał dylemat.
    - To jak? Chcesz spróbować wszystko od nowa? - spytał, spoglądając na niego z powagą. Dociskał kciukiem kostki, denerwował się i ta cisza go dekoncentrowała.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  23. [Jenny moze wpasc na pomysł, żeby Billie grał w klubie. moze zechce najpierw pogadać z nim, zanim przedstawi swój jakże genialny pomysł szefowi? ;>]

    OdpowiedzUsuń
  24. Pomimo tego, że się niecierpliwił, to dzielnie milczał. Przez chwilę przestał nawet męczyć kostki swoich palców, które już się "wypstrykały". Wtedy znalazł sobie nowy sposób na zabicie ciszy, którym okazało się być przygryzanie kuleczki od vertical lips'a*. Potem znowu w salonie zrobiło się dziwnie cicho i kiedy już myślał, że Billie albo wstanie i pójdzie, albo go wyśmieje, to usłyszał jedno słowo. Tak - tylko tyle wystarczyło mu do szczęścia. Sam nie wiedział czemu, ale ten pojedynczy wyraz nagle wydał się być ratunkiem na całe zło otaczającego go świata.
    Ucieszył się i choć może to drobne drgnięcie kącika ust nie było zbyt efektowne, to Billie znał go na tyle długo, że mógł ten gest zrozumieć. Potem Chris tak po prostu się do niego przytulił, zupełnie tak, jak miał to w planach i zdał sobie sprawę, że chce mu się płakać, chociaż nic złego się przecież nie stało.
    Przesunął palcami po koszulce bruneta i zacisnął na niej pięści.
    - Dziękuję - mruknął równie cicho, po czym uśmiechnął się i wytarł łzę, która potoczyła mu się po policzku. Gdyby on się rozryczał, to Billie wyglądałby jak po bliskim zdarzeniu z brudną kałużą. Niestety, ale nawet wodoodporne cienie do oczu się kiedyś zmywały, a on nie chciał psuć swoim głupim rykiem tej chwili.
    - Kocham cię, wiesz? Nigdy nie przestałem i nigdy nie przestanę - oznajmił mu pewnym siebie tonem głosu. Zrozumiał to teraz, kiedy przypomniał mu się dzień ich rozstania. Wtedy udawał niewzruszonego, ale po nocach wypłakiwał się w poduszkę jak dwunastolatka, której ktoś zabrał i przewertował pamiętnik.

    [ Można wygooglować lub wypatrzyć u Chrisa na gifach, to ten kolczyk po środku ^^
    Tak w ogóle to zobacz: http://25.media.tumblr.com/eaaf6572212d140a9e526e1ae3921f9c/tumblr_mnqyes3KsS1sqy0xyo1_250.gif
    Wypatrzyłam to cacko jak cię nie było >D ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  25. Billie Joe Armstrong. To nazwisko od dawna chodziło jej po głowie. Kilka razy słyszała o tym kolesiu od niektórych klientów klubu, parę razy słyszała nawet, że może warto byłoby zainwestować w dobrą muzykę 'na żywo', bo to zawsze przyciąga nowe tłumy ludzi. Nie mówiła Lucasowi nic na ten temat, tylko sama zdobyła adres sklepu, w którym pracował ów Billie i parę minut po szesnastej stanęła w drzwiach sklepu. Nie wyglądała na typową 'zakupoholiczkę' tego rodzaju sprzętu, więc domyślała się, że Billie może nie wziąć jej na poważnie. Powoli przeszła więc przez sklep w swoich niebotycznie wysokich i drogich szpilkach, po czym zatrzymała się przy ladzie, uważnie spoglądając na mężczyznę.
    - Dzień dobry - uśmiechnęła się wesoło odgarniając blond włosy na bok.

    OdpowiedzUsuń
  26. Kąciki jego ust znów drgnęły w uśmiechu, kiedy poczuł jak Billie go całuje. To było naprawdę pocieszne uczucie; wiedzieć, że kogoś się kocha i dostaje się od tamtej osoby drugą szansę dla ich obojga. Poza tym pocałunek też był całkiem przyjemny, jak zwykle zresztą. W końcu to był Billie, a buziaki raczej powinny być takie miłe, prawda?
    - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że sam przywlekłem ci się do sklepu i że znowu jesteśmy razem... Najchętniej to bym z tobą zamieszkał i wcale nie musiałbyś zmywać, ani sprzątać, ani nic takiego - wylał z siebie taki potok słów, który był aż do niego niepodobny. Normalnie mówił tyle naraz tylko, kiedy czytał z kartki w stacji radiowej, chociaż i tak za takimi dłuższymi wypowiedziami nigdy jakoś szczególnie nie przepadał.
    - Za półtorej godziny mam próbę z zespołem, a nie chcę cię zostawiać, więc są dwie opcje: dzwonię i mówię im, że jestem umierający, więc przyjdą mnie pożegnać, albo idę na próbę razem z tobą. Na co bardziej reflektujesz? - spytał, lekko unosząc brew(tudzież łuk brwiowy, jeżeli ktoś chce się bawić w takie szczegóły, bo brew to akurat miał namalowaną, tak samo jak drugą zresztą).
    - Billie i ten... no... - mruknął, spoglądając mu w oczy. Przesunął prawą dłonią po jego plecach. - Zostaniesz na noc? Najlepiej byłoby na zawsze, ale jak nie, to wiesz... w sumie na jedną noc też nie byłoby źle, ale wolałbym na zawsze.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  27. [co ty masz do fletu! grałam 10 lat! XDDD]
    - Billie Armstrong? - przekrzywiła zabawnie głowę wpatrując się w niego uważnie. Wyglądał na kogoś, kto z powodzeniem mógłby mieć na imię 'Billie', żaden James czy Gregory do niego nie pasował. Ty,m bardziej George albo Thomas, tak facet za ladą musiał być poszukiwanym przez nią 'Tajemniczym Billie'm.
    - Szukałam cię. - przyznała z lekkim uśmiechem rozglądając sie po wnętrzu sklepu. Skoro tu pracował, musiał znać się na sporej części instrumentów, musiał je testować, a co za tym szło... Musiał umieć na nich grać. Multiinstrumentalista był tym, kogo Jenny potrzebowała. Muzyczna żyła złota, uświetniająca wszystkie możliwe piątkowe wieczory. Idealnie.

    OdpowiedzUsuń
  28. Szedł szybkim krokiem ulicą, zapatrzony w wyświetlacz swojego BlackBerry. Zaopatrzeniowiec znowu nawalił i jak po raz kolejny musiał załatwiać towar do obu kawiarni. Będzie musiał rozprawić się z tym handlowcem raz, a dobrze – on jest poważnym przedsiębiorcą i będzie tolerował kogoś kto nie wywiązuje się ze swoich obowiązków.
    Skręcił gwałtownie w stronę przejścia dla pieszych – zorientował się, że prawie przeszedł swoją kawiarnię, gdy nagle poczuł gwałtowne zderzenie. W pierwszej chwili nie wiedział czy wszedł na słup czy zaliczył zderzenie z przypadkowym przechodniem – oczy zaszły mu mgłą i nic nie widział.
    - Cholera jasna – powiedział praktycznie w tym samym momencie co druga strona zdarzenia. Jego wkurzenie było tym większe, że po chwili poczuł ciepły płyn, który rozlał się na jego koszuli.

    OdpowiedzUsuń
  29. - Hmm? Dlaczego chłopaki mieliby cię zabić? - spytał nieco zdziwionym tonem głosu. Niby co takiego biedny Billie mógłby im zrobić, żeby chcieli się zemścić w taki nieładny sposób? Nigdy nawet by ich o to nie podejrzewał, ale ogólnie on nic nie insynuował, póki nie widział tego na własne oczy, bądź nie miał odpowiednich dowodów, którymi dałoby radę się posłużyć w razie ewentualnych nieporozumień(bo kto jak kto, ale Chris do przemocy posuwał się bardzo rzadko, wręcz w ramach ostateczności, jeżeli już druga strona sporu chciała sobie naprawdę tylko po ryjach natrzaskać i uważała to za najlepsze rozwiązanie sytuacji).
    - Spokoojnie, biorę za ciebie wszystko na klatę - mruknął i przycisnął go sobie do torsu, uśmiechając się opiekuńczo. Dla niego Billie i tak zawsze pozostanie takim młodszym bratem, pomimo faktu, iż był od niego dwa lata starszy i bynajmniej braćmi nie byli (chyba, że to Chrisa coś ominęło gdzieś po drodze i po prostu o tym nie wie).
    - Rozmazałeś się - zauważył i zaśmiał się, wyciągając telefon z kieszeni spodni. To cud, że nie zapomniał go przełożyć po przebraniu się w nieco wygodniejszy strój. Podał mu ten dotykowy grat, żeby mógł obejrzeć straty. Chris kupił ten złom chyba tylko ze względu na przyzwoitą cenę i to, że w jakiś sposób musiał się porozumiewać z ludźmi, a niestety poprzedni telefon uległ dość nieprzyjemnemu końcowi swojej kariery.
    - Okej, wiem. Ja też się rozmazałem. Teraz jest fair, obaj wyglądamy jak zdołowane trzynastolatki. Idziemy to wszystko zmyć?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  30. Szczerze mówiąc, Lucas ucieszył się że ktoś go poznał. Rzadko bywał w tym mieście, jednak paru przyjaciół miał, a jednym z nich, choć dawno nie widzianych był właśnie on.
    - Otworzyłem tu klub i jakoś się rozgościłem.- stwierdził uśmiechając się lekko, przy okazji opierając o jedną z szafek z płytami.- Widzę że ty też nieźle sobie tu radzisz, co? Zawsze lubiłeś podśpiewywać, jakieś marne piosenki.- stwierdził żartobliwym tonem głosu, oczywiście nie chcąc go urazić.- Zresztą kiedyś musiałem odwiedzić stare śmieci.- A co u ciebie? Ożeniłeś się, masz dzieci?- zapytał, nie przestając się uśmiechać, ciekaw, jak temu ułożyło się życie.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  31. - Z policji? - otworzyła szerzej oczy po czym roześmiała się wesoło - Czy ja naprawdę wyglądam na kogoś, kto mógłby zapiąć cię w kajdanki? Znaczy wiesz... - zawiesiła głos lekko unosząc kąciki ust - Zależy w jakich okolicznościach... - przez dłuższą chwilę wpatrywała mu się w oczy, po czym przeniosła wzrok na kilka gitar wiszących na ścianie. - Słyszałam, że dobrze grasz... - mruknęła chcąc przerwać 'niezręczną' ciszę - Mój szef zastanawiał się ostatnio nad przyciągnięciem szerszego grona ludzi do klubu... Myślałam o muzyce na żywo, co powiesz na kilka koncertów w piątkowe wieczory? Ot tak, żeby sprawdzić jak to się sprzeda?

    OdpowiedzUsuń
  32. Roześmiał się razem z nim. Przejrzał się tak dla pewności w wyświetlaczu telefonu i tak naprawdę nie widział jakiegoś innego komentarza na miejsce rozbawienia. Wyglądali jak po wizycie w kinie na "Titanicu" (chociaż Chris należał zdecydowanie do tej mniejszości, która w owym filmie nie widziała nic tak smutnego, aby zaraz ryczeć, ale pal licho!).
    Wstał i pociągnął lekko Billiego za dłoń, zmierzając razem z chłopakiem w stronę łazienki. Nad zlewem znajdowało się lustro, które jednocześnie stanowiło drzwiczki do szafki. Chris otworzył je na szerz i zaczął przeglądać co ma w środku. Apteczka, dwie paczki środków nasennych z tego jedna otwarta z której wysypał przypadkiem kilka tabletek wieczorem, kiedy nie mógł zasnąć, a po nie sięgnął. Zaraz obok nich znajdowało się kilka opakowań różnych leków przeciwbólowych, każde otwarte, jakby Chris zażywał ich dość często, prawie tak samo, jak tych od snu. Tabletek uspokajających miał tylko jedną fiolkę. Były dość małe i pomarańczowe, na opakowaniu widniał napis, aby zażywać je zgodnie z zaleceniami lekarza, ponieważ są to silne środki przepisywane na receptę. Lawrence szybko przesunął je wgłąb szafki.
    Na wyżej półce znajdowały się leki na zgagę, biegunkę, niestrawność i inne nieprzyjemne dolegliwości z pomiętą kartką o leczeniu kaca domowymi sposobami włącznie. Dopiero na tej najwyżej półce znalazł to, czego szukał. Paczka wacików higienicznych i mleczko do demakijażu leżały sobie obok wyjątkowo duszącej wody kolońskiej, której zwykł używać tak samo często jak przemocy (czyli w ostateczności), jeżeli nie rzadziej (co jak co, ale nie chciał paść na uduszenie, kiedy znowu wszystko mu się udawało), a także w pobliżu brzytwy(dobrze, że nie próbował golić się kosą), szeleszczącego opakowania z maszynkami jednorazowymi, kremu do golenia oraz pasty do zębów.
    - Proszę - wręczył mu obie zdobycze i zamknął szafkę, mając nadzieję, że Billie nie zacznie zadawać pytań dotyczących takiej ilości otwartych i częściowo już wykorzystanych leków, głównie tych w tabletkach(bo Chris nie był jakoś przekonany do syropów, czy innych uzdrawiających, rozpuszczalnych saszetek).

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  33. - Lucas Woods. Pewnie wiesz, którego klubu jest właścicielem, prawda? - to nie było trudne do zgadnięcia. Lucas prowadził jeden z najbardziej dochodowych i przede wszystkim, największy klub w Anchorage. Zapewne gdyby Billie miał występować w czymś bardziej "podrzędnym" przyszłaby do niego dziewczyna w trampkach i jeansach, a nie najnowszych szpilkach i idealnie dopasowanej sukience. Jenny po prostu chciała dobrze reprezentować swojego szefa, który zresztą też zazwyczaj chodził nienagannie ubrany.
    - Jeśli podpiszemy umowę, myślę że będziemy potrafili spełnić większość twoich wymagań.

    OdpowiedzUsuń
  34. [Billie jest fajny. Mam w klasie kolegę, który się w nim (i w Tre przy okazji) kocha, ale ma dziewczynę, więc ta miłość nie może zostać sformalizowana, ale i tak fajnie się z nim kłóci o to, fajniejsi są basiści, czy perkusiści. Przepraszam, lubię gadać bez sensu i w dodatku mam słowotoki nerwowe.
    No i nie powiem, że nie ma chęci, bo skłamię. Ale rozumiesz, z pomysłami bywa gorzej. ^.^ ]

    Michael

    OdpowiedzUsuń
  35. - O! Widzisz? - uśmiechnęła się wesoło - Dobrze się składa. Ty znasz Lucasa a on chce jeszcze bardziej wypromować knajpę. Przy okazji może wypromować także i ciebie, więc to obustronna korzyść, nie sądzisz? - wyciągnęła z torebki niewielki długopis i pióro, po czym usiadła na jednym z krzeseł, tuż obok pokaźnej perkusji - Zawsze chciałam się nauczyć grać, ale moi rodzice twierdzili że prędzej mnie zastrzelą niż dadzą do ręki coś tak potencjalnie głośnego... - mruknęła, wpatrując się przez chwilę w instrument - Cóż, może mieli rację...

    OdpowiedzUsuń
  36. - Och, to było takie męskie, Billie! - roześmiał się serdecznie, kiedy usłyszał ten jęk niezadowolenia. Pamiętał, jak on zaczynał się malować, to była istna masakra, bo nieraz zawdzięczał swoim alergiom zapalenie spojówek, a wkładanie sobie przynajmniej raz dziennie kredki do oka nie było niczym miłym, ani tym bardziej wspomagającym powrót do pełnego zdrowia.
    - Pokaż to, ciapko - mruknął, przejmując od niego wacik. Lekko ogarnął mu kilka zbłąkanych kosmyków z czoła i uchylił dolną powiekę z łatwością pozbywając się czarnej obwódki wokół jego oka. - Widzisz jak ładnie poszło? Nawet raz ci nie wetknąłem go do oka! - stwierdził wyraźnie zadowolony z siebie, najwidoczniej nie zauważając, że to zdanie mogło mieć też swoje drugie dno, szczególnie dla osoby, która nie przyglądałaby się całej sytuacji, tylko ich na przykład podsłuchiwała.
    Chris do ścierania miał już trochę więcej, dlatego on ścierał makijaż metodą na maseczkę, co wyglądało tak, że nalał mleczko na dwa waciki, jeden położył na lewą powiekę, drugi na prawą i po chwili je zdjął, z nieprzejętą miną przyjmując to, iż oba są całe usmolone.
    Chris bez dodatku czarnego cienia na powiekach wypadał dość... blado i to całkiem dosłownie. Miał taki odcień skóry, jak pomalowane na biało ściany w łazience, co wydawało się być aż niezdrowe, tym bardziej, że większość ludzi w lato uwielbiała smażyć się chociażby na balkonach, korzystając w ten sposób z dobrodziejstw słońca.
    Lawrence zostawił u siebie tylko namalowane brwi, bo jednak wolał się bez nich nie pokazywać, nawet Billiemu, to nie był aż tak ciekawy widok, aby się nim chwalić.

    [ A tutaj masz gratis, jeżeli już mowa o Chrisie bez make upu: kliknij tutaj!

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  37. Z początku jego twarz nic nie wyrażała, po czym uśmiechnął się pogodnie.- Odwyk to by i mnie się przydał.- stwierdził, jakby nie był to powód do wstydu.- Coś tak myślałem, nigdy nie byłeś, pantoflarzem, zwłaszcza jeśli chodziło o jednorazowe przygody.- stwierdził, choć na jego wspomnienie, o jakimś związku, skrzywił się w duchu. Dobrze że miał o co się starać. Rozejrzał się dookoła, jakby podziwiając całe pomieszczenie.- To wszystko twoje?- zapytał nie do końca pewny.- Koniecznie będziesz musiał wpaść do mojego klubu, spodoba ci się, zresztą moglibyśmy dłużej pogadać.- stwierdził, spoglądając na niego, a dłonią przeczesując włosy.
    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  38. - Gwarantuje ci, że w tych szpilkach biegam szybciej od ciebie, więc taka perkusja to pikuś - uśmiechnęła się wesoło patrząc na niego całkiem poważnie. Już taki był urok butów, w których spędzało się ponad połowę życia. Jenny miała czasem wrażenie, że gdyby ktoś zabrał jej szpilki, to skoczyłaby z pierwszego lepszego mostu, który spotkałaby na swojej drodze.
    - A jakie masz właściwie wymagania, co do twojej ewentualnej współpracy z nami?

    OdpowiedzUsuń
  39. - Mogę ci zagwarantować, że dla dobra koncertu przeszukamy każdego kto będzie chciał wejść... Poza tym, jak długo pracuje, a to już troszkę czasu minęło, nigdy nie dotarły do mnie chociaż informacje o tym, że ktoś ćpał coś w naszym... To znaczy w klubie Lucasa - poprawiła się szybko i zanotowała jego 'wymagania', które nie były wcale jakieś wygórowane. Podobno niektóre 'gwiazdy' wymagały odpowiedniej wody, albo odpowiedniego papieru w toaletach. Rozejrzała się ponownie po pomieszczeniu, po czym lekko się uśmiechnęła
    - To wszystko twoje? Czy pracujesz dla kogoś? - zapytała zatrzymując wzrok na jednej z gitar.

    OdpowiedzUsuń
  40. - Tak, oczywiście. Jak na ciapkę jesteś bardzo męski, o ile to się w ogóle łączy w parę, wiesz, że "męska ciapka". To trochę dziwnie brzmi już tak samo z siebie, ale niech ci będzie. Ważne, że jesteś MOJĄ ciapką - stwierdził, dobitnie zaznaczając przedostatnie słowo. Nie miało to rzecz jasna oznaczać, że Chris rodzi sobie do Billiego jakieś prawa papierkowe, majątkowe, czy inne takie, tylko że po prostu nie zamierza się nim z nikim dzielić (chociaż zamknięcie go w złotej klatce raczej nie wchodziło w grę... no, chyba, że Armstrongowi to by się podobało, ale to inna bajka, więc o tym może później, kiedy przyjdzie na to pora).
    - Wyglądam jak mumia, co? Chociaż nie, mumie to są chociaż szare jak sr... nevermind - mruknął, chyba nie musząc kończyć tego zdania. Chyba każdy kto choć raz był w toalecie wiedział o co chodzi.
    - Billie, słońce moje najdroższe... Ty umiesz trochę grać na akustyku i widzisz... - pogładził go po klatce piersiowej, robiąc krótką pauzę - jakbyśmy nagrywali, to mogę na ciebie liczyć? Bo wiesz, że ja i akustyk do dwa różne światy, od nas raczej też nikogo nie ciągnie, a ty jesteś taki obeznany i w ogóle. Jak nie, to ja rozumiem, nie będę cię zmuszał, ani nic takiego. Tak po prostu pytam najpierw najbliższych, wiesz jak to jest wziąć obcego do zespołu - mruknął.
    W ten sposób mógłby nie tylko mieć go częściej na oku, ale też spędzaliby razem więcej czasu, a w związku było to przecież dość istotne. Może dlatego duża część związków na odległość trwała średnio miesiąc?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  41. - Nieźle.. Wyglądasz na całkiem młodego gościa, a dysponujesz pokaźną kolekcją instrumentów. - pokiwała głową z uznaniem, po czym ponownie spojrzała na stojącą niedaleko nich perkusję - Dajesz lekcje? - wskazała brodą na instrument, po czym spojrzała uważnie na chłopaka, który patrzył na nią trochę jak na kosmitkę - Tak wiem, nie jestem idealnym materiałem na perkusistkę, ale podobno w życiu trzeba wszystkiego spróbować, co nie? - przejechała dłonią po metalowych elementach perkusji.
    - I tak, to były chyb Gumisie... - dorzuciła po chwili z rozbawieniem.

    OdpowiedzUsuń
  42. - Myślę, że poradzę sobie nawet w szpilkach... Ale zawsze mogę je zdjąć, nie ma najmniejszego problemu - mruknęła wciąż się uśmiechając. Dla niej nie było rzeczy 'niemożliwych', więc gra na perkusji w szpilkach, byłaby pewnie kolejną odhaczoną ze spisu 'dziwnych rzeczy' rzeczą. Musiała tego spróbować, więc nie czekając na jego pozwolenie usiadła na średnio wygodnym stołku, podwinęła nieco sukienke do góry, żeby było jej trochę wygodniej i spojrzała na niego wyczekująco.
    - To co mam teraz robić? - sprawę koncertu mieli przecież 'prawie dogadaną', mogli przez chwile zająć się więc czymś innym.

    OdpowiedzUsuń
  43. -Tak tamte pajęczyny są wartę majątek.- stwierdził, po chwili śmiejąc się krótko. Jak zawsze humor w jego towarzystwie mu dopisywał, dobrze że chociaż to się nie zmieniło.
    Nie wiedział o czarnych myślach kumpla. Właśnie dlatego uśmiechnął się zadowolony na jego wieści.- To dobrze, teraz klub powinien być pusty, zaś bar pełen, chyba że pić nie możesz.- spojrzał na niego, z ciekawością, w końcu nie wiedział, z jakiego odwyku wrócił, bo gdyby z alkoholowego, to tego wieczoru oboje pili by wodę. Męska solidarność, czyż nie?- Miejsce jest nie daleko, zamykaj i idziemy.- stwierdził zerkając na niego kątem oka.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  44. - No, to bardzo się cieszę w takim razie. Zapewniam cię, że chłopaki nie zrobią ci żadnej krzywdy, pewnie się nawet ucieszą. Z tobą jest czasami tyle radości! - stwierdził i uśmiechnął się promiennie. Miał teraz minę jak dziecko z poważną choroba, które leży w szpitalu i pomimo słabego samopoczucia nagle zobaczyło w telewizji jakąś śmieszną kreskówkę lub usłyszało coś miłego od kogoś, na kim mu zależy.
    - Wyglądasz teraz, jakbym ci coś obiecał - stwierdził, bo ilekroć patrzył na Billiego z góry, to miał wrażenie, że on czegoś w takich momentach od niego oczekuje. To chyba te zielone oczyska najbardziej urzekały Chrisa w całym Billie'm. Oczywiście nie był z nim tylko ze względu na nie, to byłoby trochę dziwnie, jak taki fetysz, a Lawrence bądź co bądź fetyszystą się nie czuł.
    - Co, patrzysz żebym zabrał, czy żebym głaskał? - spytał, kiedy wzrok chłopaka spoczął na chwilę na jego wytatuowanej dłoni. Na chwilę aż się zatrzymał z tymi czułościami, bo Billie to był jednak Billie. Po nim należało się spodziewać różnych reakcji, poza tym trzeba też brać pod uwagę jego dwudniowy odwyk od narkotyków. Już z samego tego faktu mógł być bardziej rozdrażniony i nerwowy.

    [ Jak napiszę ci wzrost Chrisa w ten sposób: 6' 1/2" to zrozumiesz? Bo mi wychodzi na to, że po zamianie na centymetry to ok. 184-185 cm. C:
    1 ft = 30,48 cm
    6 ft = 182,88 cm
    1 inch (cal) = 2,54 cm
    1/2 inch (cal) = 1,27 cm
    z tego wynika, że 6' i 1/2" = 184,15 cm

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  45. [ Spookojnie, Chris nie będzie na niego pluł >D ]

    - Okej, na życzenie, słonko - stwierdził, po czym pociągnął Billiego z powrotem na kanapę. Rozciągnął się na niej wygodnie. Przytulił chłopaka nie przestając go głaskać. Uśmiechnął się do niego lekko. Od kiedy się rozstali nikomu nie poświęcał tyle czasu, ani tym bardziej czułości. Zachowywał się jak wyprana z emocji marionetka i nic nie potrafiło tego zmienić. Odwiedzało go wielu znajomych i kilku przyjaciół, ale niestety te wizyty również nie umiały poprawić mu nastroju chociaż w połowie tak bardzo jak sama obecność Billiego.
    - Za godzinkę, czyli tak o siedemnastej, ale jak wyjdziemy trochę wcześniej to nie zaszkodzi. Przynajmniej nie będziemy musieli pędzić biegiem - stwierdził, nie wiedząc jeszcze, czy póki co zabiera bruneta aby zaznajomić go bliżej z zespołem, czy chce go od razu wyciągnąć na głęboką wodę.
    Cóż, ostatnio mieli próby z coraz spokojniejszych piosenek i było to spowodowane w głównej mierze tym, że Chris nie miał siły ani ochoty śpiewać o niczym innym jak tylko wyrzutach wspomnienia, bólu, rozstaniach i innych mało przyjemnych rzeczach.
    Teraz zamierzał to trochę zmienić, w końcu czuł się już lepiej, miał przy sobie osobę, którą kochał i ona odwzajemniała to uczucie, więc czuł dużą mobilizację do postanowionego sobie celu. Miał nadzieję, że chłopaki nie będą za wiele dyskutować na temat tego czemu nagle chce zmienić koncepcję utworów, jakie mieli ćwiczyć na próbach.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  46. Cóż, gdyby Billie chciał się wepchać do co głośniejszych utworów to wypadłby niezwykle blado, bo mało co (i kto) potrafił przebić się przez growl i scream Chrisa, tym bardziej jeżeli do niego dochodziło kilkoro chłopaków z instrumentami na wzmacniaczach. Chris zdając sobie z tego sprawę podrapał się po lewym policzku i uśmiechnął pod nosem. Pewnie gdyby był postacią z kreskówki to w tym samym momencie nad jego głową pojawiłaby się ta śmieszna świetlówka, ale całe szczęście on był prawdziwy i jego uczucie do Armstronga bądź co bądź również.
    - Poczekaj chwilkę, poszukam czegoś! - stwierdził i przeskoczył przez oparcie kanapy, prawie lądując na czworaka. Uratował go przed tym chyba tylko wzrost z którym wiązało się posiadanie nieco dłuższych kończyn. Chris zniknął w swojej sypialni zostawiając otwarte drzwi. Pomieszczenie miało ściany w czarno-białe, pionowe pasy, na środku stało dwuosobowe, nieposłane łóżko, a obok niego stał regał i szafa. Po stronie, której z perspektywy Billiego prawie w ogóle nie było widać, wciąż leżały kartony z różnymi rzeczami. Z pokoju dobiegała cicho puszczona muzyka, którą najwyraźniej właściciel domu miał włączoną zawsze, a przynajmniej bardzo często(głównie z tego powodu zapominalstwa i życia w wiecznym pośpiechu).
    Przez dobrych kilka chwil było słychać jakieś trzaski i inne hałasy które mogły ranić uszy, jeżeli posłuchałoby ich się dłużej, aż w końcu wrócił do salonu z radiomagnetofonem pod pachą, plikiem nieco pomiętych kartek oraz kilkoma płytami w nowych, nawet nie wybrudzonych opakowaniach, na każdym był jakiś numerek.
    - To do tego, to z tym... Już, tylko ciebie nam brakuje, słońce drogie - stwierdził, kiedy udało mu się już pogrupować płyty z kartkami pod względem numerków.
    Tak, nagrywali na płyty to, co uznali za najlepsze, chociaż praktycznie w każdym nagranym na płytach utworze na gitarze grała inna osoba, bo jednak nikt nie miał ochoty ani cierpliwości zostać na dłużej.
    Oczywiście nie wszystkie płyty zostały pogrupowane, część z nich odłożył na kupkę obok sofy, nie poświęcając im większej uwagi. Podłączył wtyczkę radia do gniazdka i wyjął płytę. Z numerkiem szóstym, odkładając ją na stolik, obok ciastek.
    - Kurczę, nawet nie wiedziałem, że tyle tego jest - stwierdził, dopiero teraz zdając sobie sprawę ile opracowali piosenek z zespołem i ile zostało wstępnie nagranych. Niewątpliwie brak stałej osoby, która mogłaby grać na akustyku był denerwujący. Na szczęście był Billie.
    Ten, kto znał Billiego powinien wiedzieć, że on to ma bzika na punkcie gitar i już trochę zna się na rzeczy.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  47. - Wiesz, miałem takiego trochę doła jak się rozstaliśmy, to piosenki pisałem, ale raczej poetą to nie zostanę - stwierdził i roześmiał się, trochę się nawet ciesząc, że nie na odwrotach tych kartek nie zapisał tekstów. Trochę by się Billie zdziwił ile może być fuck'ów w jednej piosence. Chris im gorszy miał nastrój, tym większą i bardziej brutalną prawdę zawierał w swoich utworach. Religia, tolerancja, polityka, pieniądze, pazerność - wszystko to potrafił upchnąć w jeden tekst i jeszcze złączyć tak, żeby to miało nogi i ręce(a przynajmniej kikuty). Nie każdy utwór nagrywali, bo zajęłoby im to dłużej, niż ustawa przewidywała a spotykali się przynajmniej dwa razy w tygodniu, a przy dobrej pomyślności nawet i po pięć razy. Jedna próba potrafiła z dwóch godzin przeciągnąć się do czterech, a potem jeszcze dołączało pójście do jakiegoś klubu. Potem Chris szedł do pracy z zachrypniętym głosem i podkrążonymi oczami, ale to zdecydowanie nie pozwalało mu myśleć o rozstaniu i innych problemach z którymi momentami w ogóle sobie nie radził.
    - To są takie spokojniejsze, więc nie ogłuchniesz - poklepał go po ramieniu z rozbawionym uśmiechem. Cóż, Chris prywatnie był raczej całkiem znośną osobą, ale jak dostawał mikrofon do ręki to momentami trudno było mu go zabrać. Może właśnie dlatego rodzice jakoś łatwiej przyjęli myśl o tym, że chce pracować w radiu i wybrał sobie właśnie taki zawód, a nie inny?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  48. Roześmiał się, czując jak Billie nim potrząsa. Swoją drogą, to jak na takiego małego człowieczka i to w dodatku wykończonego narkotykami (a może bardziej dwudniowym odwykiem) Armstrong miał sporo siły. Jak widać ciekawość potrafi uzdrawiać i zaskakiwać!
    - Tak mnie pospieszasz, a sam to rączek nie masz? - spytał, ale w końcu wziął pierwszą z brzegu płytę. Co ważne nie z tych pogrupowanych (jeszcze tego brakło, żeby znowu je pomieszał, znowu musiałby wtedy poświęcić trzydzieści sekund swojego życia na ich układanie!), ale tę z kupki. Włączył, pogłośnił i wcisnął jakiś guzik z boku radiomagnetofonu, który właściwie dawał tylko lepsze basy i teoretycznie miał wyciszać ewentualne szumy.
    Piosenka zaczęła się całkiem spokojnie (nawet jak na metalcore), ale każdy kolejny dźwięk powodował coraz większe zaciekawienie oraz napięcie. Czołówki nie uważał za jakąś znakomitą, nie on ją wymyślał, nie znał się na technicznej obróbce i zmaganiach muzyków z nutami. On jedynie pisał, przepisywał i... no właśnie - zaczął się wokal.
    Niepokojący pomruk o niskiej tonacji, z początku brzmiał trochę jak warczenie zbudzonego niedźwiedzia przerodził się w krzyk. Długi, rozdzierający. W połowie piosenki nagła cisza, przerywana tylko urwanym oddechem. Długotrwały krzyk męczył, to również nie było jego pomysłem, aby dodać to na płytę, ale cóż... niewątpliwie samego Chris przeszły teraz ciarki. Potem zupełna zmiana; żadnego krzyku, końcówka wypowiedziana szeptem.
    Nadzieja umiera ostatnia - właśnie to przesłanie miała nieść piosenka, ale przeciętny człowiek wzięty z ulicy pewnie i tak stwierdziłby, że to "darcie mordy".
    Dla Chrisa to było coś więcej, on nauczył się śpiewu sam, na własnych błędach. Nie miał żadnych nauczycieli, prywatnych lekcji, ani niczego w tym stylu. Słuchał wielu zespołów i od każdego wokalisty brał coś do siebie, żeby stworzyć własny styl śpiewania. Nie znosił zdzierać czyichś pomysłów, właśnie dlatego tak niechętnie godził się na jakiekolwiek covery.
    - Przeżyłeś? - spytał i uśmiechnął się pod nosem. Zastanawiał się co teraz Billie może o nim myśleć.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  49. [Najłatwiejsze pytanie, zawsze basiści i tylko basiści bo Cliff Williams, John Paul Jones i Tom Hamilton.
    Moim prywatnym zdaniem, to ta dziewczyna kolegi jest beznadziejna, bo co rusz lata do swojego eks, który podobno jej przyjebał, ale co kto lubi. Tylko kolegi i tak mi jest szkoda jak cholera, bo to aż przykre bywa.
    Klub może być, nie wiem, co moja sierota miałaby tam robić, ale co tam, nikt chyba nie wymaga takich szczegółów. No, to jeszcze powiedz, mają się znać (skądkolwiek, choćby i z przystanku autobusowego, ), czy preferujesz coś w stylu "obożewylałemnapanawódkętakmibardzoprzykrono".]

    Michael

    OdpowiedzUsuń
  50. - Hi-hat, Crash i tam-tam... Jasne że łapie.. - uśmiechnęła się wesoło mocniej chwytając w dłonie pałeczki. Może i nie wyglądała zbyt poważnie, bo która perkusistka grałaby w takiej kiecce, pełnym makijażu, długich paznokciach i ze szpilkami obok, ale Jenny postawiła sobie nowy cel w życiu i zamierzała go zrealizować. Poza tym, jak Lucas ją wkurzy, będzie mogła postawić mu na środku gabinetu perkusje, twierdząc że tylko u niego może grać bo w pracy spędza ponad połowę swojego życia, więc nie ma innego wyjścia. Zawsze to jakiś dobry argument, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
    - I co dalej? Mogę już uderzyć? - zanim odpowiedział, kilka razy uderzyła pałeczkami w instrument.

    OdpowiedzUsuń
  51. - Serio? - mruknął, lekko unosząc brew (okej, w jego przypadku to może "łuk brwiowy" byłoby bardziej fachowym określeniem, ale nie ma co zagłębiać się w szczegóły, prawda?).
    Prawdę mówiąc nie spodziewał się takiej reakcji. Już prędzej liczył na sen, czkawkę czy nagłe zainteresowanie sufitem lub zakurzoną gitarą, którą Chris trzymał w swoim domu chyba tylko wyłącznie z sentymentu. Osobiście uważał, że nie umie grać i raczej tego starał się trzymać. Póki co jeszcze nikomu nie udało się go zmusić aby na niej zagrał, a próbowano już nawet przekupstwa i łaskotek.
    Gdyby Billie powiedział mu o swoich planach to pewnie zacząłby się rozgadywać o tym jak to on musiał długo i w pocie czoła szukać osób, które chciałyby z nim współpracować (co było chyba jego największym wyczynem zaraz po ogólnym zaaklimatyzowaniu się w Anchorage).
    - Nie sądzę, że jestem dobrym materiałem na "gwiazdę" - stwierdził, zerkając na niego z wyrazem twarzy w stylu if you know, what i mean.
    - Nigdy jakoś nie marzyłem o tym, żeby być sławnym, ani bogatym. Póki co wystarcza mi to, że robię to, co lubię - wzruszył lekko ramionami i zmienił płytę na inną.
    Cover piosenki pod tytułem "Counting Bodies Like Sheep" zespołu A Perfect Circle. To było jedno z największych wyzwań, jeżeli chodzi o własną interpretację utworów. Nagrywali to parę razy i z trudem wybrał najlepszą według siebie wersję po czym wrzucił ją na płytę. Nigdy wcześniej jej nie odsłuchiwał.
    - I’ll be the one to protect you from your enemies and all your demons. I'll be the one to protect you from a will to survive and a voice of reason. I'll be the one to protect you from your enemies and your choices son. They're one in the same, I must isolate you... Isolate and save you from yourself... - powtórzył cicho i uśmiechnął się pod nosem.
    Nie wiedział czemu, ale ta ostatnia zwrotka zawsze podobała mu się szczególnie i kojarzyła teraz z Billiem. W końcu jemu złożył identyczną obietnicę. Może trochę mniej poetycko, bo nie planował być pisarzem, ale za to mówił całkiem szczerze i od serca.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  52. Chris zawsze miał przy sobie jakiś papier i coś do pisania. Pamiętał nawet teraz sytuację, gdy zaczął pisać w autobusie na swojej ręce kredką do oka, a potem popędził przez miasto biegiem do domu i przesiedział najbliższe dwa dni w samotności. Żeby napisać coś bardziej ambitnego i składnego potrzebował przynajmniej czterdziestu ośmiu godzin ciszy i świętego spokoju. Potrafił nie spać, nie jeść i gapić się w kartkę całymi godzinami, co chwila pisząc coś i zaraz potem to skreślając.
    Stworzenie tekstu do niektórych piosenek zajmowało mu oczywiście dużo dłużej. To zależało w dużej mierze od tego, o czym miała być piosenka i ile miała mniej więcej trwać, chociaż on przeważnie najpierw tworzył, a dopiero potem pokazywał swoje dzieła zespołowi i wtedy chłopaki mogli ocenić to, co tam nagryzmolił(bo Billie miał ten zaszczyt być jedną z osób małego grona, które umiało się po nim rozczytać).
    Czasami Chris potrafił pisać o czymś, co tylko on rozumiał i przeważnie takie utwory odpadały niemal od razu. Trzymał je w którymś z tych pudeł, tak wszystko, czego jeszcze nie zdążył rozpakować pomimo tak długiego mieszkania w Anchorage. Rzadko kiedy pisał coś i tego nie dokańczał.
    Nagle wpadł na genialny pomysł. Znowu przelazł przez kanapę, tym razem na szczęście z większą gracją, po czym podszedł do szafki i zaczął z niej wyrzucać najróżniejsze rzeczy. Od chustek higienicznych, przez kasety video oraz albumy fotograficzne, aż po notesy i niedbale rzucone długopisy. Zgarnął ostatnie wspomniane tutaj znaleziska i zaczął coś mazać. Krzywo, szybko i niestarannie, co jakiś czas stawiając nieduże kleksy. Najwidoczniej próbował dokończyć jakąś piosenkę, ale chyba nie szło mu to najlepiej, bo co chwila robił skreślenia i mruczał pod nosem coś o tym, że wszystko musi przepisać od nowa. Po chwili salon oprócz bałaganu koło szafki był też "upiększony" o kilkanaście zmiętych kulek papieru, które leżały na posadzce wokół Chrisa.
    - No, to teraz możemy chyba iść na próbę! A ty jeszcze coś piszesz, Billie? Wiesz... mam na myśli teksty piosenek - dodał, tak dla formalności. Spojrzał na niego, nakładając zatyczkę na długopis. Odłożył go na stolik.
    Dopiero teraz rozejrzał się po salonie.
    - Jakie pobojowisko - mruknął, drapiąc się w tył głowy. - Cóż, później się posprząta. Ciepło ci tak będzie? Chmurzy się, mogę ci dać jakąś bluzę, jak chcesz - zaoferował się, jeszcze czegoś szukając, bo krążył po domu marszcząc przy tym śmiesznie czoło.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  53. [Ostro grasz, ale i tak przebijam Stevem Harrisem, nie zmuszaj mnie do użycia broni ostatecznej. :D
    Nie wygląda na perwersyjną, ale kto ją tam wie. Ale i tak mi cholernie szkoda mojego kolegi, bo widać, że mu zależy, a ona zachowuje się co najmniej jak niezdecydowana.
    I to jest już jakieś konkretne powiązanie, ale pozwolisz, że zacznę jutro, teraz idę spać, bo jutro, jak na przykładną uczennicę (tylko 160 godzin opuszczonych XD) przystało idę na ósmą do szkoły. :)]

    Michael

    OdpowiedzUsuń
  54. - Ojej - wyrwało mu się szeptem, kiedy usłyszał ile już Billie nic nie napisał. Przystanął na chwilę w miejscu i rozejrzał się już po raz któryś po salonie. Powędrował do kuchni, skąd słychać było trzask kilku otwieranych i dość gwałtownie zamykanych szafek.
    - No, mam cię! - oznajmił zadowolonym z siebie tonem głosu. Z jednej z szuflad wyjął garść lizaków. Normalnie nie przepadał za słodyczami, ale zawsze miał w domu coś na tak zwaną "czarną godzinę", czy inny atak zombie.
    Spacer do sypialni; wyrzucił połowę swoich bluz. Brudna, zacina się zamek, przypalona, z plamą. Znalazł! Całkiem nowa i miał ją na sobie chyba dopiero raz, czy dwa. Kupił z przeceny w jednej z sieciówek, ale uważał to za całkiem dobry zakup i po przystępnej cenie. Miła w dotyku, z kapturem, rozsuwana i co chyba najważniejsze; cała, od góry do dołu czarna.
    Władował do kieszeni bluzy zapas słodkości i podał ją Billiemu z uśmiechem, po czym rozpakował lizaka z papierka i władował go sobie do ust.
    Armstrong jako jedna z niewielu osób wiedziała to tym, że musiał mieć czymś zajęte usta; gadaniem, jedzeniem, cukierkiem, gumą do żucia - cokolwiek. Inaczej zaczynał bawić się kolczykami albo obgryzać paznokcie, a o ile tym pierwszym mógł pokrzywić sobie zęby, to dłonie po drugim wyglądały dość... nieestetycznie i raczej odpychająco.
    - No, teraz możemy iść. Trzydzieści osiem minut, zdążymy - stwierdził, wrzucając telefon do tylnej kieszeni swojej spodni. Sam zgarnął sobie przy wyjściu płaszcz i zabrał klucze z szafki stojącej w przedpokoju.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  55. Chris był typowym przykładem wzrokowca z przejawami do słuchowca. Zapamiętywał kiedy coś czytał, zawsze się denerwował kiedy musiał przedstawiać, czy opisywać coś ustnie, ale w wolnym czasie lubił słuchać. W jego domu zawsze leciała jakaś muzyka, naprawdę rzadko kiedy było cicho. Najczęściej zdarzało się to, gdy radiomagnetofon odmówił współpracy, skończyła się płyta lub Chris usiłował napisać tekst do jakiejś piosenki. Podczas tej ostatniej czynności musiało być cicho. Potrafiło go wtedy zirytować chociażby brzęczenie muchy, czy ubijanie kotletów przez sąsiadkę piętro niżej.
    Lawrence szybko zwrócił uwagę na to, że Billie się do niego zbliżył. Przesunął wzrokiem po okolicy, ale oprócz siwego staruszka nie zauważył nikogo, kto by im się przyglądał w bardziej natrętny sposób. Tak czy siak Chris objął go ramieniem w pasie.
    - Ciepło ci? - spytał, wyrzucając patyczek od lizaka do mijanego przez nich kosza na śmieci. Zacisnął lekko palce na jego talii i uśmiechnął się pod nosem.
    Zawsze najdziwniej czuł się z myślą, że to Billie jest starszy i czasem zastanawiał się, czy nie powinno być na odwrót, ale sama wizja którą widział w swojej głowie była przekomiczna. Armstrong musiałby trochę urosnąć (przynajmniej jeżeli wzrost mamy na myśli), ale ogólnie Chrisowi nie przeszkadzało mu to, że jest niższy. Cóż, nie każdy musiał mieć aparycję słupa telegraficznego jak on.
    - Dziękuję - stwierdził, kiedy zauważył, że otrzymuje lizaka od bruneta. Czasami nie kontrolował swoich odruchów i potem szedł zasysając się na biednej dolnej wardze, która nie dość, że trzy razy przebita to jeszcze była bezczelne zasysana i podgryzana. Nie, jego to nie bolało, a przynajmniej nie bolało póki w miarę uważał na to co robi.
    - Ostatnio coś mi cukier spada - stwierdził, co poniekąd mogło tłumaczyć jego dosłownie rozrzutne zachowanie w domu oraz to, że był dość słabo skoncentrowany. Nie wiedział czy senność należała bardziej do objawów niedoboru cukru we krwi, czy raczej ogólnego zmęczenia organizmu ciągłą pracą na pełnych obrotach. Do bladości należało się już w jego przypadku chyba przyzwyczaić.
    - Skręcamy w tamtą uliczkę - oznajmił, pokazując paluchem, bo on się w nazwach nigdy nie umiał połapać. Zawsze musiał coś namieszać, więc wolał spojrzenia przechodniów jakby był idiotą, niż jakby był podwójnym idiotą i nie znał nazw ulic w mieście, w którym mieszkał od kilku lat.

    [ Serducho mi się kraja, dzisiaj będę dopiero po szesnastej. Jeszcze mam niemiecki na ostatniej godzinie, zginę marnie! ;___; ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  56. Prychnął pod nosem, również przypominając sobie o tym zajściu. Tak pamiętał, że było zabawnie, a następny dzień wcale nie był kolorowy, wręcz przeciwnie. Bolała głowa i mało co pamiętał. Ze wspomnień został wyrwany przez jego głos.- Niedługo będzie rok, aż dziwie się że dopiero teraz cię spotkałem.- stwierdził szczerze, nakładając na oczy ciemne okulary, które dotychczas miał w kieszeni.
    -Zapracowany ze mnie człowiek, ale na piwo zawsze znajdę czas.- w końcu powiedział z zadowolonym uśmiechem.- Ty mi raczej powiedz o co chodzi z tą twoją połówką?- zapytał zaciekawiony, jego wcześniejszym wyznaniem, nie umknęło to jego uwadze.

    OdpowiedzUsuń
  57. - Stawiasz przede mną trudne zadanie, ale niech będzie. Czekaj chwilę - robiła zamyśloną minę starając się wyobrazić sobie jak to w zasadzie powinno zabrzmieć. W jej głowie oczywiście brzęczały dziwne dźwięki, przez co nawet uśmiechnęła się lekko pod nosem, ale zaraz potem spoważniała i usiłowała zagrać to tak, jak tłumaczył jej Billie. Nie wyszło, więc wybuchnęła głośnym śmiechem.
    - Okej, okej.. Nie wyszło... Poczekaj sekundę muszę się skupić mocno. Uderzam tu.. I tutaj i powinno wyjść ładnie - powiedziała sama do siebie wciąż lekko się uśmiechając.

    OdpowiedzUsuń
  58. [ Billie, my lover! Gdzieś ty była, jak cię nie było? : < ]

    - No, to dobrze - mruknął dość apatycznym tonem głosu, bo nagle zaczął nad czymś intensywnie rozmyślać. Wpadł mu pewien pomysł na piosenkę, ale nie miał absolutnie żadnego pomysłu jakby to ująć w słowa i poskładać do kupy. Czasami miał takie cudowne rozkminy na temat tekstów utworów, ale zazwyczaj jak się budził ze snu, to już niewiele z nich pamiętał lub stwierdzał, że do tego nie da się w ogóle ułożyć melodii złożonej bardziej niż "wlazł kotek na płotek".
    - Chyba nie przejmujesz się tym, jak kto na ciebie patrzy? - spytał, spoglądając na niego z góry. To był ten typ wzroku mówiący "bo wiesz; jesteśmy razem i powinieneś się przejmować tylko tym, jak ja na ciebie patrzę". To taka sugestia rzucona między jednym uśmiechem, a drugim. Chris bardzo rzadko mówił całą prawdę wprost. Starał się nie kłamać, ale w pewnych momentach uważał, że bycie całkowicie szczerym mogło się okazać chamskim i zwyczajnie dobić umierającego. To tak, jakby powiedzieć ze śmiechem kobiecie, iż jej dziecko właśnie umarło lub urodziło się upośledzone, czy z wodogłowiem. Nic przyjemnego, ale znał już osoby, które z właśnie takim lekkomyślnym podejściem szły przez świat. To momentami naprawdę go denerwowało, ale zaczynał się już chyba do tego przyzwyczajać. Lekarze chorowali na znieczulicę, a leczyli połamane kości osoby mniej odporne, najwyraźniej taka już kolej rzeczy na tym świecie.
    - Denerwujesz się? - znowu zapytał. Musiał, bo ruch miejski nie był ulubionym dźwiękiem, którym się otaczał. Raczej wolał tego zjawiska unikać. Może właśnie to było spowodowane właśnie przyjazdem na Alaskę? To daleko i jest chyba nawet mniejsza ilość osób w mieście, czyli musi być spokojniej. Właśnie na to liczył i poniekąd się nie pomylił. Poza tym zobaczcie; w nagrodę miał Billiego. Owszem, rozstał się z nim, a potem zmądrzał, zrozumiał swój błąd i poprosił o drugą szansę, którą na szczęście od niego otrzymał. Teraz planował wszystko poprawić i ułożyć od nowa, czyli tak, jak powinno być od razu. Wierzył w to, że będzie już tylko lepiej.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  59. - Bardzo ładnie to ująłeś, mój drogi - mruknął, osobiście twierdząc, że piosenka o homofobach też mogłaby być całkiem dobrym pomysłem, tylko że jak znał życie, to zaraz polałaby się na nich fala hejtu i połowa ludzi z Alaski nagle stałaby się im przeciwna. Kto wie, czy nie zaczęliby ich straszyć widłami albo paleniem na stosie? Cóż, kiedyś było to przecież dość powszechne, żeby nie powiedzieć "modne, gdy chciało się kogoś pozbyć, bo był inny".
    Na razie Chris pragnął się czerpać tym, że znów jest z Billiem, bo to dawało mu pewną dawkę nowej nadziei i wiary w lepszą przyszłość. Teraz już zupełnie nie myślał o tym, żeby być sławnym i mieć pieniądze, o czym raz wspomniał Armstrong. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, bo zespół miał być pewnego rodzaju odskocznią od dnia codziennego oraz chodzenia do pracy, co czasami traktował jako przykry obowiązek, pomimo tego, że lubił to co robił.
    Teraz liczyło się dla niego przede wszystkim to, aby Billie wrócił do dawnej formy, a później mogli się martwić homofobami, zaciekami na suficie w łazience i drzwiami-buntownikami. Póki co Chris nie miał zamiaru poświęcać czasu takim drobnostkom, wolał go przeznaczyć dla bruneta.
    - Okej, tylko się nie wystrasz - mruknął, bo kiedy już minęli dwie uliczki i skręcili w odpowiednią alejkę, to trafili do jakiejś nieco zapomnianej dzielnicy. Była ona położona w tej bardziej oddalonej części od centrum miasta, co pozwalało im uniknąć pretensji zrzędliwych, starszych sąsiadów, którzy przeważnie nie przepadali za takim rodzajem muzyki jaką oni tworzyli, a tym bardziej, jeżeli robili to w nocy oraz przy użyciu kolumn, wzmacniaczy i innych tego typu cudeniek.
    Każdy do tego mieszkania wniósł coś swojego i przez to panował tam straszny bałagan. Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze, było wszechstronne i pewnie po odmalowaniu oraz generalnym remoncie dałoby się tam nawet mieszkać, ale aktualnie wyglądało dość obskurnie. Ze ścian złaziła farba na której w co niektórych miejscach znajdowały się jakieś pamiątki w postaci graffiti, jedno okno było wybite, a dwa w ogóle nie chciały się otworzyć. Ogółem mówiąc pomieszczenie ohydne, ale sprzęt całkiem niczego sobie. Prawdę mówiąc cała ta kamieniczka wykupiona była do ojca jednego z członków zespołu, chociaż on w ogóle nie chciał rozmawiać na ten temat. Dla niego ojciec w ogóle mógł nie istnieć, jego narkotykiem była muzyka, ale w tym konkretnym przypadku Chris traktował to pozytywnie. Lepiej, żeby poświęcał się temu, niż na przykład ćpaniu, jak Billie, którego teraz próbował wyciągnął z tego nałogu.
    - To jest Billie i będzie z nami grał - stwierdził, przytulając go do siebie jak maskotkę, co jednak najwyraźniej nikogo nie zdziwiło. Najwyraźniej byli przyzwyczajeni do tego, że Chris pomimo dość ekscentrycznego i dla niektórych groźnego (tudzież przerażającego) wyglądu był sympatycznym gościem i prędzej właśnie przytulał niż trzaskał po ryju.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  60. Uśmiechnął sie pod nosem na jego słowa. No przynajmniej coś mu się układa. Chrząknął pod nosem, gdy ruszyli w kierunku jego klubu, który mimo tego jak się zdawało nie był wcale tak daleko.
    - Czyli po świętujemy dziś ponowne spotkanie, tak przy okazji może chciałbyś kiedyś pomóc mi z wyborem muzyki do klubu co? Oczywiście nie za darmo.- stwierdził i uśmiechnął się porozumiewawczo, do niego. W końcu sklep muzyczny miał z jakiegoś powodu, więc kto wie, może by i mu pomógł.- Przyznam ci się że do Anchorage, w pewnym sensie uciekłem...Miałem dość już Nowego Jorku.- powiedział sam zdziwiony swoją szczerością, choć nic w tym takiego ważnego nie było.

    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  61. Ucieszył się najwyraźniej z tego powodu, że chłopaki nie wyrazili sprzeciwu, że przyprowadził im nowego gitarzystę. Billie'go powinni kojarzyć przynajmniej z samego imienia, bo Chris - jak to Chris - miał tendencję do gadulstwa, jeżeli tylko miał dobry nastrój i czuł się swobodnie oraz w miarę pewnie w towarzystwie w jakim akurat przebywał. Większość składu poznał niedługo po przyjeździe na Alaskę i to im zawdzięczał w pewien sposób zaaklimatyzowanie się w tym miejscu.
    Billie, zanim się rozstali, był dość często wspominany w rozmowach. Chris lubił się chwalić tym co razem robili, gdzie byli, czy co widzieli przy okazji spotkania lub wspólnie spędzanego czasu. Był wtedy tak okropnie szczęśliwy jak chyba jeszcze nigdy wcześniej w życiu. Ten związek rozwinął mu skrzydła, bez niego chyba porzuciłby tworzenie tego zespołu i poddał się w sprawie pomocy przy festynach oraz udziału w wolontariatach. Momentami nie miał na to wszystko siły, ale wystarczył sam widok Billie'go i od razu niechęć, lenistwo czy senność pryskały jak mydle bańki.
    Początkowo czuł się trochę głupio z tym, że miał motylki w brzuchu za każdym razem gdy tylko go widział, ale potem przyzwyczaił się do tego uczucia i ono tak naprawdę wcale nie wygasło. Czuł do Armstronga to samo, co wcześniej, tyle że kiedy się dzisiaj spotkali to bolało go serce i to przez własną głupotę(bo tak właśnie nazywał to, że pozwolił chłopakowi dojść do takiego stanu, że prawie zaćpał się na śmierć).
    Wszyscy ze składu po kolei przedstawili się brunetowi i najwięcej tłumaczył Jimmy, który miał zaszczytną funkcję gitary prowadzącej. Chris starał się nie wtrącać i w tym czasie zaczął zajmować się podłączeniem całego sprzętu, co skończyło się na tym, że zaplątał się w kable i prawie wybił sobie zęby mikrofonem.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  62. Z początku zamilkł słysząc jego odpowiedź. -W sumie można by po eksperymentować, zwłaszcza że szukamy, nowych klientów, wiesz im większe zróżnicowanie tym lepiej.- stwierdził, po chwili zastanowienia, idąc dalej ulicą i myśląc nad tym wszystkim.- Tak to racja, ludzie zaraz zaczną się z zjeżdżać tutaj, aż z czasem to miejsce będzie przypominać centrum Manhattanu.- uśmiechnął się rozbawiony, choć tego nie chciał, nie pasowało by to tutaj. Nagle przed nimi pojawił się ich cel. Budynek klubu. Lucas pchnął drzwi, normalnie powinien być zamknięty ale to on był właścicielem.- Zapraszam do mojego drugiego domu.- powiedział wpuszczając go, do środka, by zaraz zbliżyć się do baru.
    Lucas

    OdpowiedzUsuń
  63. Odwróciła się w jego stronę z lekkim uśmiechem po czym ponownie spojrzała na instrument. Kto wie? Może minęła się z powołaniem i zamiast 'sekretarką' powinna być perkusistką w jakimś najlepszym na świecie zespole? Nie żeby narzekała na Lucasa i współpracę z nim, ale szum koncertów i miłość fanów to jednak coś wspaniałego.
    - Teraz lepiej? - zapytała starając się wykonywać wszystkie ruchy dokładnie tak jak kazał Billie. Perkusyjne pałeczki wyglądały dość zabawnie w jej drobnych dłoniach i krwistoczerwonych paznokciach.
    - O... Chyba zaczynam łapać o co w tym chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  64. - O, o, o! - przerwała nagle i spojrzała na niego z wyraźnym rozbawieniem i zaciekawieniem jednocześnie. Wizja 'solówki' naprawdę jej się podobała, mogłaby pokazać kilku osobom, że nie jest tylko blondynką na szpilkach, ale potrafi też zrobić coś 'interesującego'. Zresztą, ile jej koleżanek potrafiło grać na perkusji? Na palcach jednej ręki mogłaby zliczyć osoby, które potrafiły grać na czymkolwiek (nerwy nie wchodziły w grę oczywiście). Czekała więc ze zniecierpliwieniem na powrót nauczyciela. I pomyśleć, że wpadła tu jedynie po to, by zwerbować Billiego na piątkowe wieczory!

    OdpowiedzUsuń
  65. Jimmy w przeciwieństwie do Chrisa był zagorzałym perfekcjonistą. Wszystko musiało być po jego myśli i szybko się denerwował, kiedy coś działo się niezgodne z planem. Najdłuższe postanowienia Lawrence'a zajmowały łącznie kilka linijek, natomiast kiedy organizował to Jimmy... on po prostu pisał Biblię i w między czasie bawił się jeszcze w gitarzystę oraz czarodzieja-amatora. Takie było można odnieść wrażenie, ale ogólnie był całkiem spoko gościem i pomimo nieco odmiennych charakterów Chris dobrze się z nim dogadywał.
    Prawdę mówiąc Lawrence wyglądał na dość spiętego, kiedy Billie do niego podszedł z bliżej nieokreślonymi zamiarami (tyle czasu był sam, kto wie co mógł chcieć zrobić i to w dodatku przy ludziach, no nie?). Z lekkim niepokojem oglądał to, jak brunet wyplątuje go z kabli i rozkłada sprzęt po swojemu, ku jeszcze większemu zaskoczeniu reszty zespołu. Przez chwilę Chris poczuł się jak w domu, jego matka też zawsze musiała zrobić wszystko po swojemu, nawet w jego własnym pokoju, co momentami było naprawdę irytujące (ale w tym konkretnym przypadku założył sobie zamek w drzwiach i miał zapewniony względny spokój).
    Skrzywił się odrobinę, kiedy zauważył, że prąd popieścił nie tylko jego. Aż mu się przypomniały święta, gdy jeszcze mieszkał z rodzicami. Wtedy próbował na własną rękę założyć wokół całego domu lampki, żeby było ładnie, a skończyło się na tym, że spadł z dachu w zaspę śniegu i jego kopnął go prąd.
    - Wszystko okej? - mruknął, unosząc jedną brew w pytającym geście. Pociągnął go do siebie i znowu przytulił. Teraz miętosił często Billie'go bo był za nim (i za przytulaniem też) mocno stęskniony. Kto jak kto, ale sądził, że do Armstronga przytulić się może zawsze.
    - Kochaaany jesteś - stwierdził i roztargał mu włosy.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  66. Chris lubił swój wzrost między innymi za takie chwile, kiedy Billie musiał zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Pomimo tego, że Chris rzadko wypowiadał się na temat czyjegoś wyglądu to skrycie uważał, iż Armstrong ma naprawdę urocze ślepka. Miały zawsze takie... niewinne spojrzenie, że nawet jak ktoś byłby na niego zły, to nie mógłby się długo gniewać. Nawet Chrisowi złość przeszła, chociaż to akurat była bardziej kwestia zrozumienia, że postąpił wobec Billie'go źle. Teraz starał się za wszelką cenę wszystko to mu wynagrodzić i naprawić.
    Pewnie tuliliby się tam je te nawiedzone, kolorowe, gdyby nie Jimmy, który zaczął im (a konkretniej to Billie'mu) machać plikiem kartek przed twarzą. Chris złapał za nie i zmrużył lekko brwi, gapiąc się na jakieś literki i kreski z miną skończonego idioty.
    - Ty coś z tego rozumiesz? - spytał, oddając kartki brunetowi. On się na nutach i akordach nie znał, był na to "za prosty chłop ze wsi", najwidoczniej. Gitarę miał w swoim domu tylko ze względu na to, że grał na nim jego dziadek i w sumie była tym też pewna zasługa Armstronga. Gdyby nie on to raz Chris prawie się by jej pozbył (a potem jak zwykle żałował lekkomyślności).
    - Dobra, to ty tu sobie wszystko przejrzyj i jakby co to pozmieniaj, a ja go na chwilę kradnę - stwierdził ciągnąc Chrisa w stronę mikrofonu, właśnie w momencie gdy ten chciał już skraść Billie'mu buziaka.
    Teraz biedny Lawrence stał jak z pokrzywdzonym wyrazem twarzy stukając od biedy palcem w urządzenie, które zostało mu podstawione praktycznie pod sam nos.
    - Coś tu nie tego... - mruknął, z przykrością stwierdzając, że albo był idiotą (to bardziej możliwe) albo ich superproelamega profesjonalny sprzęt odmówił współpracy i rozpoczął bunt. Chris jak zwykle zaczął się babrać w kablach, nawet przez chwilę nie myśląc o takim przełączniku na mikrofonie.
    Najlepiej było mu podstawić gotowe do użycia(jakkolwiek dwuznacznie by to nie brzmiało).

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  67. Chris właśnie grzebał w kablach, jakby właśnie tam miał znaleźć powód niedziałania mikrofonu, kiedy usłyszał tę drobną, ale jak znaczącą uwagę. Spojrzał na Billie'go spomiędzy własnych ud i wyprostował się, zaczesując włosy do tyłu. Podszedł do urządzenia i stuknął w nie, a potem zmrużył oczy, zauważając dopiero teraz, że ta cholerna lampka powinna się palić i to na czerwono. Uderzył się z dłoni w czoło i przycisnął guzik. Dobrze, że był tylko jeden, bo inaczej siedzieliby tam i czekali aż Chris coś wymyśli z pół dnia, a znając jego błyskotliwość nie szukałby długo przyczyny, tylko pojechał i kupił nowy.
    - Magia, działa - stwierdził, uśmiechając się pod nosem, jakby miał zaraz pójść i kogoś tym mikrofonem złapać jak kowboj na lasso. W przypadku Chrisa ta wizja była co najmniej kosmiczna (i w całej swej niedorzeczności również idiotyczna).
    - Ej, pały, co my w ogóle gramy? - spytał, rozglądając się na boki. Każdy coś robił, tylko on stał jak ten kołek. Od biedy zaczął mruczeć i to prosto do mikrofonu. Miał nadzieję, że może ktoś się nim zainteresuje i... zajmie? Dopomoże? Czuł się taki lekko zrzucony na drugi tor, więc pociągnął za kabel od mikrofonu (ha! ten brak wielkiego supła jednak momentami się przydawał!) i usiadł sobie po turecku blisko Billie'go, gapiąc się na to, co ten wyprawia z gitarą.
    Najbardziej zainteresowany był działaniem kamertonu, ale uparcie milczał, próbując chyba samemu zrozumieć jak to działa i po co tego używać. Cóż, teraz wychodził brak uważania na fizyce (na której uwielbiał ucinać sobie drzemki lub zajmować się milionem innych rzeczy) oraz braku wykształcenia muzycznego.
    - Chris, wstawaj. Co ty dzisiaj odpierdalasz, chłopie? - usłyszał za swoimi plecami, na co lekko zmarszczył brwi. No, bo co on takiego znowu złego robił?
    - CO. MY. DZISIAJ. GRAMY?! - wrzasnął do mikrofonu, przez co nareszcie kilka par oczu zwróciło się ku niemu. - Mogę się tego w końcu dowiedzieć? - powtórzył pytanie, ale już spokojnie i bez nerwów.
    Co do Jimmy'ego i zarządzania sprawa wyglądała następująco: Chris pisze teksty, zespół męczy się z muzyką, Jimmy jest od sprzętu i organizacji.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  68. - Fajne 'to-to', gdzie to mogę kupić/posłuchać/ściągnąć? - zapytała od razu patrząc na niego z zainteresowaniem. Wolała się przygotować do ewentualnej następnej lekcji, a była więcej niż pewna, że w natłoku zajęć zapomni połowy rytmu już po dwóch dniach. Nie chciała odpuścić sobie perkusji tak od razu, więc miała szczerą nadzieję, że Billie poświęci jej jeszcze chociaż kilka godzin. Niekoniecznie w ciągu najbliższych kilku dni, ale w ogóle, dzięki czemu nauczy się chociaż kilku podstawowych rytmów i będzie mogła 'zaimponować' głupim koleżankom. Tak, Jenny miała czasem wyjątkowo licealne podejście do życia.

    OdpowiedzUsuń
  69. - Co? - usłyszeli oboje to krótkie pytanie Jimmy'ego, który właśnie obszukiwał kieszenie swoich spodni. Do tej pory mruczał coś o kluczach, ale nikt mu nie odpowiadał, więc również zajął się jedną, konkretną czynnością i został z niej teraz wytrącony.
    - Kupa - odpowiedział mu niekulturalnie Chris, a potem uśmiechnął się pod nosem - daj nam teksty. Dwa egzemplarze - dodał i wyciągnął ku niemu rękę. Kiedy już otrzymał pliki nieco zmiętych kartek podzielił się nimi z Billie'm. Właśnie dojeżdżał do końca rozpiski utworów, kiedy nagle zrobił dość głupią minę.
    Naprawdę musieli grać przy Armstrongu to, co Chris wymyślił nie-do-końca-na-trzeźwo? Westchnął pod nosem i podrapał się po policzku, decydując, że nie przyzna się do tego, że on to pisał albo uda obłożnie chorego na gardło, cokolwiek. Wstyd mu było po prostu pisać coś, o czym myślał w lekkim stanie upojenia alkoholowego oraz złości na samego siebie, tym bardziej, że teraz sytuacja w jakiej był drastycznie się zmieniła.
    - Ale, ale... - zamachał kartkami, jednak znowu wszyscy zajęli się sobą, a Jimmy znalazł te nieszczęsne klucze i najwyraźniej czekali tylko na niego. - Okej... - mruknął, poddając się (przynajmniej na razie).
    Pierwszy utwór był tym zdecydowanie najspokojniejszym, każdy kolejny miał w sobie trochę więcej growlu i screamu, jak gdyby Jimmy i reszta zespołu musieli się przyzwyczajać na nowo do tego, co grają i jak to brzmi. Chris nie wiedział ile tam siedzieli, ale kiedy zrobili sobie przerwę (podczas to której do keyboardzisty zadzwonił telefon i wyszedł na miasto aby coś załatwić, Jimmy musiał pilnie odebrać rzeczy z pralni, Nathan był z kimś umówiony... ogółem zostali we dwójkę i Chris dostał kluczami w głowę na "do widzenia").
    - I jak? Bardzo było źle? Jak chcesz, to ja ci oddam tę gitarę co mam w domu. Nie umiem na niej grać, tylko się kurzy - mruknął na jednym tchu.
    Miał nadzieję, że Billie nie spyta o przedostatni utwór, który nawiązywał po części do ich rozstania i tego, jak podle czuł się Chris, kiedy to pisał. Lawrence'owi i tak upiekło się, że go nie zagrali, naprawdę nie miał na to ochoty. Próbę uważał za całkiem udaną, chociaż strasznie chaotyczną.
    - Zagrasz mi jak będzie kiedyś chciał? - spytał, korzystając z tego, że byli absolutnie sami w całym budynku i mogli robić co im się rzewnie chciało. Oplótł bruneta ramionami w pasie i pocałował go lekko. Miał na to ochotę odkąd Billie zaczął stroić gitarę, a teraz nadarzała się cudowna okazja, aby wymaltretować go do woli.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  70. - Wiem, wiem. Ten sam życiowy nieogar - stwierdził i roześmiał się głośno. On naprawdę starał się być wzorem do naśladowania pod względem bycia idealnym mężczyzną i czasami nawet mu się udawało. Podobno kiedy ubierał garnitur i uprzednio zmywał ten cały (no, może prawie cały, jakieś brwi muszą być) misterny makijaż to wyglądał całkiem znośnie i w dodatku budował tym samym respekt, ale nigdy nie umiał długo utrzymywać pokerowej miny. Szybko zbijało go z toru otoczenie i wszystko kończyło się tak, jak zawsze, czyli zrobieniem z siebie:
    a) totalnego idioty,
    b) skończonego kretyna,
    c) niegroźnego wariata,
    d) narwanego krzykacza(tudzież panikarza, to już zależało w dużej mierze od sytuacji w jakiej się znajdował).
    Chris uśmiechnął się pod nosem, kiedy Billie zrozumiał za pierwszym razem tę drobną sugestię na temat zagrania. Zawsze uwielbiał w brunecie to, że rozumieli się praktycznie bez słów (chociaż to wcale nie znaczyło, że nie lubił z nim rozmawiać, wręcz przeciwnie, bo do Billiego równie miło się mówiło, co i przytulało dla przykładu).
    - Coś, co lubisz najbardziej - stwierdził bez chwili zastanowienia. Wiedział jak to jest przedstawiać własne utwory, tym bardziej przy osobie którą się zna i z jaką miało się jakieś wspomnienia, niekoniecznie same miłe(bo jednak ich rozstanie dla obu było raczej dość nieprzyjemnym zdarzeniem).
    - A jak nie masz czegoś ulubionego, to... to coś co ci o mnie przypomina - rzucił drugą propozycję, a później zwlekł materac z siedzenia i tak już wysłużonej kanapy, by następnie usiąść sobie na nim nieopodal chłopaka.

    [ Niedźwiadku drogi, mogę od ciebie wyżebrać jakiś kontakt inny od maila? (bo jak napisałam na maila to mam wrażenie, że chyba nie doszło, tudzież na niego rzadko zaglądasz >D) ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  71. Chris nie przepadał za piosenkami Beatlesów w jakiś szczególny sposób, jednak "Hey Jude" przypadła mu do gustu głównie właśnie przez wzgląd na wspomnienie pierwszego spotkania z Billie'm. Dobrze pamiętał tamten dzień, opisał go sobie nawet w notesie, kiedy siedział w przepełnionym autobusie. To w jakich okolicznościach się spotkali było dość śmieszną sytuacją, ale Chris nie zwracał na to ani trochę uwagi. Brunet pomimo nieco przyćpanego wzroku wydał mu się bardzo sympatyczny i cóż... po jakimś czasie byli razem. To zdecydowanie jedno z tych najmilszych wspólnych chwil jakie mieli.
    Chris nie znał się na bajkach i nigdy jakoś nie przyszło mu do głowy żeby porównywać ich pierwsze spotkanie do wymysłów Walta Disneya, ale uważał, że to nie mógł być zwykły przypadek. Normalnie za kłamstwo i branie narkotyków by nie wybaczył, a osoba z którą przewrócił się podczas pierwszego spotkania i która wcale nie jest tak idealna jak może się wydawać na pierwszy rzut oka, będzie jego prawdziwą miłością.
    - Jeju... Powinieneś to komuś pokazać, czy coś... - mruknął, pociągając lekko nosem. No cóż, duży chłop, a się wzruszył, nie ma co się śmiać z biedaka. Takie uczuciowe chłopisko, aż zazdrościć.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  72. - No co ty... Chcesz mi powiedzieć, że ty skomponowałeś coś tak świetnego i nie chcesz tego pokazać nikomu? Nie chcę grać nic innego - zaprzeczyła szybko patrząc na niego wzrokiem, który sugerował że co jak co, ale jeśli będzie kazał jej grać co innego, to obrazi się śmiertelnie i prawdopodobnie przy okazji przegryzie mu tętnice.
    - Myślę, że wszyscy powinni to usłyszeć. Mógłbyś zaczynać tym koncerty na przykład... Wiem, że ludzie dobrze się bawią przy znanej muzyce, ale jeszcze lepiej, gdy mogą posłuchać czegoś stworzonego przez artystę. A to zapowiada się fantastycznie.

    OdpowiedzUsuń
  73. Uśmiechnął się lekko, kiedy usłyszał ton głosu, jakim odezwał się Billie. To było zabawne, bo nigdy wcześniej nie słyszał, żeby brunet mówił głosem o aż tak wysokiej intonacji. Sam nie wiedział czemu, ale pierwszym skojarzeniem było nastąpienie komuś na stopę. Kiedyś na festynie bardzo się śpieszył i przechodząc przez sam środek tłumu nadepnął jakiegoś dzieciakowi z pistoletem na wodę i oprócz cienkiego pisku otrzymał w nagrodę strugą wody po koszulce. Cóż, lepiej, że po koszulce, niż po twarzy (jakby w ogóle doleciało).
    Chris chyba pierwszy raz przyłapał się na tym, że roni łzy, to było takie niemęskie. Czemu niemęskie? W końcu żaden facet na tych mafijnych filmach nie płakał, nawet kiedy wybijali mu pół rodziny, a babcia to zawsze mówiła, że telewizja nie kłamie (chyba, że była po lampce wina, wtedy mówiła jeszcze bardziej bez sensu, niż na trzeźwo).
    Przez chwilę Lawrence rozważał znaczenie podwójnie wspomnianej "jasnej cholery", ale słowa "kocham cię" spadły na niego jak kowadło na przechodnia trzynastego w piątek po przejściu pod rozłożoną drabiną.
    - Ojeju - mruknął, aż unosząc lekko brwi. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie Billie nie był zbyt wylewny w temacie wyrażania swoich uczuć na głos. Mimo wszystko Chris zawsze wiedział, że coś muszą do siebie czuć, skoro chcąc nie chcąc znowu się zeszli i są razem(co chyba wyszło na plus obojgu).

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  74. - Też cię kocham, tak strasznie mocno - stwierdził, przytulając go do siebie ciasno. Sam nie wiedział czemu, ale teraz poczuł się nagle jak małe dziecko. Wydało mu się, że nie umie żyć bez Billie'go, chociaż to pewnie dość głupie, skoro wcześniej przez parę dobrych lat jednak się nie znali i wtedy jakoś umieli koegzystować bez siebie.
    Ogólnie do momentu spotkania i związku z Billie'm Chris był dość sceptycznie nastawiony do miłości i tym podobnych dorosłych spraw. U niego w rodzinie się o tym nie rozmawiało. Już częstszym tematem do rozmów było to, kiedy rodzice mogą spodziewać się wnuków, czy tego w jaki sposób zachowują się sąsiedzi ("(...)a ta nowa to znowu tylko stringami i dupą świeci!").
    Kiedy Chris próbował zejść na temat tego w jaki sposób poznali się jego rodzice, od jak dawna się znali, czy po jakim czasie wzięli ślub, to nagle zapadała dość niezręczna cisza, którą miała w nawyku przerywać matka zmywaniem naczyń, poprawianiem obrusu lub inną rzeczą, która w zasadzie nie była potrzebna, ale na chwilę odwracała uwagę i pozwalała przebrnąć przez milczący temat.
    Co do odwyku do Chris miał dość proste zdanie: jeżeli ktoś chce, to sam się odetnie od narkotyków, żadne terapie, leki, ani rozmowy grupowe nie są mu potrzebne. Czasami naprawdę uważał przymusowe odwyki za głupotę i niedorzeczność. Prawda; niektórym to pomagało, ale większość silnie uzależnionych przypadków po zakończeniu odwyku i tak babrała się w heroinie, kokainie i całym tym innym gunwie, żeby już brzydko nie mówić.
    - Jasne, mam nadzieję, że nie będzie padać, bo znowu odetnie mi prąd w całym domu - stwierdził z przekąsem, po czym spojrzał w stronę okna. Pogoda trochę się zepsuła, bo słońce zostało przykryte dość sporą ilością chmur, a niebo zaczęło ciemnieć.
    Tak, zdecydowanie wypadało zbierać się już do domu.
    - Jak chcesz zabrać gitarę, to bierz śmiało - oznajmił, chociaż u niego w mieszkaniu stała ta lekko przykurzona gitara robiąc teraz już jedynie za lekki dodatek do wystroju.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  75. - Jak będzie padało to zostanie ci tylko moja jedna - stwierdził, sugerując mu w ten sposób, że nie zamierza go wypuszczać w deszcz (a tym bardziej samego) do domu po gitarę. W sumie nie mieszkali jakoś bardzo daleko od siebie, ale to wcale nie znaczyło, że Chrisowi nie zapaliła się czerwona lampka w podświadomości. Był teraz trochę przewrażliwiony w temacie obietnicy dotrzymanej Billie'mu. Nie zamierzał go zostawiać, choćby nie wiem co!
    On wszystkie obietnice starał się dotrzymać, bo wiedział jak to jest człowiekowi przykro (tym bardziej, kiedy mu mocno na czymś zależy), a ktoś w tej sprawie zawiedzie, tudzież kwestię zupełnie oleje lub zapomni.
    - Na ciepłą herbatę, kocyk i mnie możesz liczyć zawsze - dodał, kiedy zza okna, gdzieś z oddali dobiegł odgłos grzmotu. Chrisowi zawsze grzmoty kojarzyły się z burczeniem brzucha i jak był mniejszy to uporczywie powtarzał, że kiedy grzmi, to chmurki są głodne, natomiast kiedy pada to anioły płaczą lub komuś na świecie jest bardzo smutno, a niebo to widzi i płacze.
    - Poza tym... Sześć? Mi się wydaje, czy kiedy ostatnio gadaliśmy na temat twojej kolekcji to miałeś ich mniej? - spytał, spoglądając na niego z zaciekawieniem. Czyżby gronomaleństw powiększyło się podczas jego nieobecności, czy mu się tylko wydawało?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  76. - Och, a ja też między heroiną i kokainą ci się przewinąłem w tej małej depresji? - spytał, wstając i otrzepując sobie niedbale tył spodni. Prawdę mówiąc to trochę liczył na to, że brunet zamiast "kokainy" powie "ciebie", czy coś takiego, ale najwyraźniej jego uzależnienie nadal dawało się we znaki i to pewnie dlatego, że już od kilku dób nie brał (co stanowiło niewątpliwy powód dumy Chrisa).
    - Jeju, chcesz zadźgać mnie żebrami? - spytał z lekkim rozbawieniem, kiedy chłopak już po raz drugi przylepił się do niego i to niemal w tym samym momencie, kiedy za oknem słychać było grzmoty.
    Chris oduczył się bania grzmotów i piorunów już za dzieciaka i teraz wcale tego nie żałował, ale znał ten ból, więc broń boże nie miał w zamiarach śmiać się z Billie'go. Wręcz przeciwnie, on go jeszcze objął i nawet dał mu pokrzepiającego buziaka w usta.
    - Chodź, zbieramy się, póki nie pada, to może wrócimy do domu jeszcze przed deszczem - stwierdził, naciągając mu kaptur na głowę. Zarzucił sobie torbę przez ramię i przełożył z niej klucze do kieszeni swojego płaszcza, aby nie musiał ich szukać przy drzwiach.
    - Gotowy? Zasuń się, bo mi zmarzniesz - mruknął, pociągając lekko zamek błyskawiczny w jego bluzie ku górze. Widać było, że martwił się o chłopaka, co wskazywała chociażby troska o takie drobiazgi.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  77. - Spokojnie, słońce drogie - mruknął, kiedy zauważył jak Billie podnosi głowę do góry, przez co włosy znowu elektryzują mu się - i jednocześnie - mierzwią o kaptur. Widok był bezcenny, bo nieco wystraszony brunet w dodatku z tym zadartym podbródkiem wyglądał jakby znowu miał sześć lat (i wpadł twarzą w żwir, bo jak zwykle się nie ogolił, ale to już szczegół, no nie?).
    Chris połaskotał go pod szyją i uśmiechnął się promiennie. Cieszył się jak głupi do sera, chociaż w zasadzie nie zrobił dzisiaj nic bardzo twórczego ani nie napisał żadnej piosenki. Spotkanie z Billie'm i "zejście się" z nim było jak lek na wszystko co ostatnio go denerwowało i sprawiało mu kłopoty. Nie zwrócił uwagi na te cholerne drzwi, nie narzekał (za dużo), że mu ciastka może nie wyszły, ani że nie zrobił zakupów. Nie wyzywał nawet na widok bałaganu, który przecież sam wywołał zarówno w salonie, jak i w swojej sypialni.
    - Co ty taki nerwowy? - spytał, przygarniając go do siebie ramieniem, kiedy byli już na ulicy. Chris to osoba otwarta i o dość... osobliwych poglądach, więc nawet jakby ktoś z nielicznych przechodniów zwrócił mu uwagę na to, że obściskiwać z drugim facetem to może się w domu, to z pewnością dostałby jakąś niekoniecznie cenzuralną (tudzież niezupełnie kulturalną) odpowiedź.
    Nie podoba się? To nie patrz, wolny kraj, a ulica nie twoja. - takie miał zdanie w dużym skrócie.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Kiedy będę, a kiedy nie? Plan: jutro jadę autobusem do babci o 11:20. Wracam w czwartek ok. 17 jak dzisiaj. Jadę w piątek od rana, coś koło 10 (nie wiem jak mam autobus) i wracam jeszcze w piątek ok. 17, bo weekend spędzam w domu i wtedy będziemy mogły pisać, a pisać do znudzenia >D

      + dla grzecznych dzieci (czyli dla Ciebie C: ) -> TUTAJ ]

      Chris L.

      Usuń
  78. [ Ja powiem dobry wieczór raczej niż dzień. (: Cieszę się, że moja postać kogoś zainteresowała, i że znalazła od razu kogoś podobnego sobie. To miłe na samym początku mieć się kogo uczepić. ^^
    U mnie pomysły na razie są i pewnie długi czas jeszcze będą skoro dopiero zaczęłam z tym blogiem. I wpadłam na takie oto:
    1. Wątek, który można zacząć od początku, albo uznać, że już wszystko było. Poznali się na jednej z imprez, gdzie wspólnie spalili nie wiadomo w sumie co i śmiejąc się na pół klubu zostali wyproszeni w jeszcze większym zamieszaniu widząc wszędzie kolorowe małpki itp. Po tym zostali znajomymi.
    2. Znów impreza. Nie wiem w jakich wątkach gustujesz, więc mogę zaproponować nawalenie się do (prawie!) nieprzytomności bliska, bliska, bliskość, a potem okazuje się, że o, zaprzyjaźnili się i kiedy najdzie ich ochotę na bliższą bliskość niż przyjaciele tak siup, robią sobie wiadomo co, bo mają kaprys (bądź też mogą wstydzić się tego i udawać, że nic takiego nie było).
    3. Tu raczej trzeba od początku. Ariel chcąc urozmaicić trochę oprowadzanie po swojej galerii zaproponuje Billie'mu nagranie kilku piosenek, które potem leciałby w tle przy zwiedzaniu. Można uznać, że będzie to jedna z wystaw o tematyce takiej innej niż zazwyczaj, więc może lecieć też inna niż zazwyczaj muzyka. Taki wątek trochę można pociągnąć. Wiesz spotkania w ramach obgadania tekstu czy czegoś. A co dalej wyjdzie w praniu.
    4. Można też wszystko łączyć i ciągnąć to cały czas.
    Myślę, że z pośród tych czterech propozycji coś (chyba) przypadnie ci do gustu. A jak nie to będę myślała dalej. (:
    Się rozpisałam. ]

    OdpowiedzUsuń
  79. Chris też miał jeden nałóg który wiązał się z Billie'm, a właściwie to nawet dwa. Pierwszy był taki, że chorobliwie się o niego troszczył i gdyby było potrzeba, to siedziałby przy nim dwadzieścia cztery godziny na dobę i siedem dni w tygodniu. Drugim było natomiast to, że lubił go łapać za język, przytulać i w ogóle tak trochę maltretować, ale to wszystko było raczej w granicach przyzwoitości i bez przesady. To znaczy za język łapał go najczęściej wtedy, kiedy ten znalazł się na wierzchu, ale przytulanie było otwarte całodobowo i Chris bez względu na sytuację potrafił zacząć go do siebie przyciskać jak jakiś sfrustrowany prawiczek, który jest pierwszy raz w kinie z dziewczyną i to całkiem ładną*.
    Lawrence obejmował go przez całą drogę w pasie i w momencie kiedy ten podskakiwał na dźwięk grzmotów, to nie przewracał się chyba właśnie dzięki temu wcześniej wspomnianemu faktowi.
    Kiedy dochodzili już do klatki z nieba zaczęło siąpić. Deszcz był chłodny i dość gęsty, chociaż padał malutkimi kropelkami. To znaczyło, że zdążyli w samą porę, bo gdyby ociągali się, to pewnie doszliby tutaj już cały mokrzy.
    Chrisowi udało się otworzyć drzwi do mieszkania bez dłuższej walki (co było wręcz zaskakujące, ale całkiem miłe, bo naprawdę nie miał na to za dużej ochoty). Kiedy już weszli od razu zabrał się do pracy, co jakiś czas zerkając na Billie'go. Po chwili mogli już usiąść razem i zacząć owijać się kocami. Prądu na szczęście nie odcięło, ale on i tak skorzystał z kuchenki gazowej i to na niej postawił czajnik z wodą na herbatę. Kubki czekały już w salonie. Lawrence rozglądając się wokół stwierdził, że jego dom po kilku "poszukiwaniach" stał się żywym przykładem wysypiska śmieci. Cóż, u niego podczas szukania i tak się już większe bałagany tworzyło, postanowił jednak, że zajmie się tym wszystkim już jutro. Dzisiaj chciał poświęcić jak najwięcej uwagi brunetowi.

    [ *moja porównania o tej godzinie i na pusty żołądek są wyjebiste, przepraszam >D
    Obudziłam się wcześniej, to ci odpisałam <3 ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  80. - Oj, jak brzydko mówisz. Kaganiec ci kupić, czy banana od razu? - spytał, nieświadomie przekręcając dwa wyrazy w swojej wypowiedzi, przez co ta stała się już zupełnie bezsensowna. Chris jak to Chris w ogóle swojego drobnego fail'u nawet nie zauważył, ale w jego przypadku to to nic nowego. Poza tym, kto by się przejmował jakąś drobną pomyłką, kiedy obok ma się Armstronga? Wtedy to trzeba ściskać, całować i opijać gościa herbatą, a nie się martwić jakimś tam słownictwem!
    No i właśnie Chris już przez etap przytulania przeszedł, a teraz zaliczał tak zwaną "drugą bazę", to znaczy wziął się za całowanie. No i Chris nie lubił jak ktoś wkładał mu jęzor do gardła. Okej, rozumiał, że całowanie jest fajne (a poza tym Billie tak uroczo drapał zarostem), no ale wiadomo, że wszystko ma swoje granice, toteż naprawdę Lawrence często przeżywał odruch wymiotny idąc ulicą i patrząc na mijające go pary na przykład w Walentynki, gdzie miał prawie stuprocentową pewność, że będzie jak w tym horrorze, gdzie jedno drugiemu głowę użre i wypluje na chodnik, tudzież trawnik.
    - Chcesz herbaty? - spytał, spoglądając na niego spod półprzymkniętych powiek. Tak prawdę mówiąc, to on już miał ochotę na coś innego, niż herbatę, ale że na dworze burza i Billie'go należało przytulać (i to dużo, żeby się chłopak nie przejmował burzą oraz towarzyszącymi jej grzmotami), to postanowił na razie go nie wykorzystywać. No, ochota ochotą, ale jednak przed tym wystraszonym wzrokiem mało kto by uległ.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  81. - To ja ci... przyniosę - zakończył zdanie dobierając ostatnie słowo w taki sposób, żeby broń bozia niczego nie insynuować brunetowi. Przez krótki moment toczył zażartą walkę z kocem, którym był solidnie omotany, aż w końcu udało mu się wygrać, zwlec z kanapy i pójść do kuchni. W pierwszej chwili złapał za czajnik jak gdyby nigdy nic, ale to był jego błąd, bo cholerstwo było okropnie gorące, przez co z pomieszczenia obok dobiegło głośne "KURWA MAĆ!" w jego wykonaniu.
    Przyszedł do salonu z dłonią omotaną w szmatę z nadrukiem jakichś szczerzących się małp, dzierżąc parujący czajnik. Wlał wody do kubków i odniósł przedmiot mrucząc pod nosem(zapewne jakieś przekleństwa, tudzież inne ładne epitety, które powinny podlegać cenzurze).
    - Podskakujesz jakbyś miał czkawkę. To tylko pioruny - stwierdził zasłaniając okna żaluzjami oraz zasłonkami, przez co w salonie nagle zrobiło się dziwnie ciemno.
    Na szczęście Chris zanim znowu zakopał się pod kocem, to włączył telewizor i postawił bliżej lampkę, póki co jednak jej nie włączając. W końcu co jak co, ale filmy (szczególnie horrory) oglądało się przy wyłączonym świetle, prawda?
    Lawrence jak gdyby nigdy nic położył głowę na ramieniu Billie'go i zaczął sobie mruczeć w najlepsze. Cóż, może i nie jak kot (bo kotów przez swoją alergię nie znosił), ale zawsze coś, no nie?
    Mruczący Chris, bezcenne.

    [ Tak btw. mały gratis -> TUTAJ ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  82. [Ciężko mi coś wykombinować, niestety. Jedyne co mi przychodzi do głowy co coś z tym sklepem muzycznym... Albo mogą być sąsiadami ewentualnie i L. z racji szybkiej przeprowadzki nie zaopatrzył się jeszcze w podstawowe składniki, więc wybrał się do B. po cukier czy coś. Lub coś innego, jak to nie pasuję, zaczynam właśnie intensywnie myśleć, może to coś pomoże :)]

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  83. - Ja mogę brzydko mówić, bo to ja się oparzyłem i to mnie teraz boli - stwierdził, zabawnie marszcząc brwi. Ta prawa trochę się rozmazała, zapewne od jakiejś nieznośnej kropli deszczu, ale Chris po pierwsze tego nie zauważył, a po drugie nie miał zamiaru się tym teraz przejmować. Był zajęty przytulaniem się do Billie'go pod kocem i ssaniem własnego kciuka, który oparzył sobie czajnikiem.
    - Jeżeli jakiś zabójca chciałby się zakraść do tego domu, nawet z najnowszym modelem piły mechanicznej, to ja ci przyrzekam, że sama walka z drzwiami wejściowymi by to zniechęciła i poszedłby zapukać do sąsiada obok - stwierdził Chris, kiedy już oderwał się od palca i schował dłonie pod koc.
    Teraz znowu zaczął sobie mruczeć i to jeszcze bezczelnie macając Billie'go po bokach, jakby chciał w dość niedyskretny sposób sprawdzić, czy brunet ma w tamtym miejscu łaskotki. Nie, żeby od razu chciał go w taki okrutny sposób wykorzystywać. Po prostu wolał się upewnić, a poza tym musiał ocenić ile kilo musi utyć Armstrong, żeby nie nadziewał się na Chrisa żebrami.
    Bo Chris owszem - lubił szczupłe osoby, ale nie na bozię kościotrupy. Gdyby chciał mieć worek kości, to pojechałby do sklepu z zabawkami i kupił sobie model ludzkiego szkieletu do składania.
    - Nie histeryzuj. Prędzej mi palec odpadnie, niż jakiś zabójca będzie próbował cokolwiek nam zro... - nie dokończył, bo nagle słychać było serię uderzeń piorunów. W salonie zrobiło się przez chwilę jasno, a kiedy grzmoty i światło zniknęły, to zgasł telewizor.
    Chris właśnie miał się wyplątywać z koca, kiedy ktoś zapukał do drzwi.

    [ Huehuehueuhue, czyżby Billie wykrakał? *evil laugh* >D ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  84. [ W takim razie opcja numer 1, oke. Mi także podobają się małpki. ^^ A jak wolisz? Ja mogę zacząć chyba, że ty bardzo chcesz. ;D ]

    OdpowiedzUsuń
  85. - Spokojnie, pewnie korki wyjebało - oznajmił całkowicie spokojnym tonem głosu, tylko dla czystej formalności zerkając na swój kciuk. Faktycznie nie odpadł, ale Chris sprawdził jeszcze werbalnie (znaczy się pociągnął za palec), ale niestety nadal był na miejscu. Lawrence postanowił więc jednak się podnieść z kanapy i pofatygować do tej nieszczęsnej osoby (kim by ona nie była) i jej otworzyć.
    - Wiesz, co jak co, ale sąsiadki to są tu dwie. Jedna daje po mordzie za to, że oddychasz i jej tlen kradniesz, a druga daje generalnie za to, że nie jesteś ślepy - objaśnił mu w dużym skrócie, co jednak miało oznaczać mniej więcej tyle; na piętrze Chrisa mieszkają dwie kobiety, z tego jedna jest starsza i pomarszczona jak buldog oraz piekli się o byle co, natomiast druga jest zagorzałą feministką, a denerwuje się głównie za to, że się na nią patrzy (tutaj do feminizmu dochodzi jeszcze zawyżona samoocena, bo panna wcale taka ładna nie jest).
    Jak na złość kiedy już Chris dotarł to drzwi, co chwila potykając się i wykrzykując po drodze coraz to nowe przekleństwa i nieładne epitety, to okazało się, że stoi przed nimi nie kto inny niż druga ze wspomnianych pań. Od razu zaczęła jazgotać, żeby Chris ruszył swoje "leniwe, (cenzura), cztery litery i chociaż raz (cenzura) zachował się jak na faceta (cenzura) przystało".
    I cóż, w tamtym momencie Billie mógł odnieść faktyczne wrażenie, że oboje mają podobną przypadłość; jak się zdenerwują, to "kurwami" i "chujami" rzucają co drugie słowo i stosują je jako przecinki.
    Na szczęście Lawrence odpłacił jej się z nawiązką i wrócił do mieszkania dosłownie po kilku minutach, kiedy już pomajstrował przy bezpiecznikach i ku jego radości wszystko znowu zaczęło działać.
    - Gunwo, chociaż raz mogłoby się nie popsuć! - mruknął oskarżycielskim tonem głosu, torując sobie drogę do kanapy nogą. Kiedy jednak znów znalazł się razem z Billie'm pod kocykiem, to powrócił do łaskotania go po bokach.
    - Nie lubisz jak łaskoczę? - podpytał, spoglądając na niego z cwaniackim uśmiechem. Chciał czegoś, tylko najwyraźniej głupio było mu o tym gadać.
    - Serce ci zaraz wyskoczy, skarbie - stwierdził, będąc dostatecznie blisko niego, żeby czuć tempo bicia serca bruneta.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  86. [ W sumie: racja. Ale jest też niepisana zasada, że panowie są dżentelmenami i powinni ustąpić kobiecie. (; ]

    Pierwszy dzień wolny od wielu, wielu tygodni. Galerii sztuki "11" ostatnimi czasy wiodło się tak dobrze, że jej właścicielka nie mogła wziąć ani dnia wolnego, żeby zająć się sobą. Kobieta bardzo się tym jednak cieszyła. Świadczyło to o tym, że to miejsce stale się rozwija i jego lokalna sława cały czas rośnie. Z drugiej jednak strony była już zmęczona codzienną pracą. Kiedy inni w weekendy odpoczywali w swoich wygodnych łóżkach lub bawili się w klubach ona z kolei w te dwa dni, które powinny być wolne, uczęszczała na wykłady na swojej uczelni. Te fakty sprawiały, że cieszyła się z wolnego dnia o wiele bardziej niż inni. W końcu mogła odetchnąć, wyspać się do woli i zaczerpnąć powietrza spoza uczelni, galerii i mieszkania.
    Wstała równo o dwunastej w południe nie chcąc tracić czasu, który mogła wykorzystać na coś zupełnie innego. Od kilku dni targała nią silna potrzeba zabawienia się. Alkohol, papierosy i marihuana, taniec, ludzie i muzyka - tego bardzo jej brakowało. Często powtarzała sobie, że w tym wieku powinna dojrzeć, że w wieku dwudziestu pięciu lat powinna skończyć z takimi głupstwami, ale już moment później do głosu dochodziła druga strona. Jej upodobanie do imprez i stwierdzenie, że "żyje się raz".
    W klubie znalazła się o dziewiętnastej. Nie czekając na zaproszenie usiadła przy barze, zamówiła kufel zimnego piwa i zaczęła rozkoszować się swoim ulubionym napojem, którego w takiej, barowej atmosferze jej brakowało. Jeden kufel za drugim, papieros za papierosem i jej nastrój stopniowo poprawiał się. Czekała na razie tylko na odpowiedni moment, który pozwoli jej wyjąć z kieszeni skręta.

    OdpowiedzUsuń
  87. - Od bycia szatanem to ja jestem w tym całym bloku! - stwierdził i uśmiechnął się pod nosem z niejaką dumą. Cóż, teraz to było mu to zupełnie obojętnie kto jak go nazwie i co o nim sądzi. Miał przy sobie Billie'go i tylko to się liczyło. Poza tym cóż... brunet chyba załapał tę drobną aluzję, którą rzucił mu zupełnie między wierszami Chris, co go ucieszyło.
    - A gdzie jeszcze masz łaskotki? - spytał szeptem, po czym zjechał dłońmi nisko, aż do spodni, a potem wsunął je pod materiał jego koszulki i pogłaskał bruneta po brzuchu. Miał, co dziwne, gorące łapki, chociaż normalnie wręcz wiało od nich chłodem.
    Cóż, najwyraźniej kocyk działa i czyni cuda.

    [ Tak w ogóle zamiast "wiązanki" na początku przeczytałam "podwiązki" i tak sobie myślałam o co chodzi. Jak widać to już pora, kiedy jednak moje myślenie idzie spać >D ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Okej, część mi ucięło. Już dopisuję .-. ]

      Chris nie należał do typków którzy do czegokolwiek zmuszali(broń bozia!), więc zaczynał od tak zwanych małych kroczków, a dopiero przechodził do czegoś konkretnego. Po pierwsze nie lubił się spieszyć, a po drugie... hmm, jakby to powiedzieć - mieli dla siebie całą wieczność, nie tylko jedną noc. Chris miał nadzieję, że tym razem jednak nikt im nie przerwie, bo wzięłaby jasna cholera i to być może całkiem dosłownie.
      On (pomimo tego, że teraz w ogóle nie było tego po nim widać) posiadał zadatki na nerwusa i chociaż pojawiały się one rzadko, a wręcz epizodycznie, to istniała szansa, że pojawią się w najmniej oczekiwanym momencie, a wtedy osoba która śmiałaby im zakłócać spokój skończyłaby w dość nieprzyjemny sposób.
      Ogółem obecność Billie'go wpływała na niego pozytywnie; mniej się irytował, nie zrobił niczego głupiego, co mogłoby zagrażać drugiej osobie i wyglądał na całkiem szczęśliwego człowieka.

      Chris L.

      Usuń
  88. [ Zjadłaś o jednego kotleta za dużo o to prawdopodobnie ci szkodzi. A jeśli zapytasz Wujka Google co ci jest - jesteś w ciąży. ;D ]

    Blondynka zazwyczaj nie zastanawiałaby się długo nad spaleniem skręta. Sama nie wiedziała co się z nią dzieje, że jeszcze nie zdążyła go odpalić i załatwić następnego. Chyba powoli przestała być w to tak wciągnięta. Taka myśl chodziła jej po głowie, ale ledwo dokładniej przestudiowała co w tym jej mózgu siedzi, uśmiechnęła się sama do siebie. Dla ludzi przebywających w lokalu musiała wyglądać co najmniej dziwnie siedząc samotnie przy barze i uśmiechając się jak psychopatka. Zaraz, kiedy to do niej dotarło potrząsnęła lekko głową, wyprostowała plecy i zamówiła kolejne piwo karcąc się w myślach.
    Akurat, kiedy dostała do rąk napój ktoś zjawił się na miejscu obok. Nie zwróciła na tą osobę większej uwagi, przecież mógł tutaj usiąść każdy kto chciał, nawet Brad Pitt mógł zjawić się jakimś cudem w tym miejscu i zająć ten oto stołek. Wtedy pewnie już zwróciłaby na to uwagę, ale w trochę inny sposób niż zwróciła ją jednak na niego. Słysząc jego pytanie całkowicie zdezorientowana wlepiła w niego spojrzenie, którego typu sama potem nie potrafiła określić.
    - S-słucham? - zająknęła się jakby mama przyłapała ją na gorącym uczynku. Pierwszy raz widziała tego chłopaka na oczy, a on już sugerował, że jest ćpunką. Czy w niej serio było to tak widać?

    OdpowiedzUsuń
  89. [Już go kocham, ja mam w swoich szafkach tak samo, na pewno się z Liamem dogadają :)]

    Liam powrócił do miasteczka niecały tydzień temu. Jego ojciec miał co prawda mały jednorodzinny domek gdzieś na przedmieściach, ale mężczyźnie nie uśmiechało się zamieszkanie właśnie tam. Odkąd pokłócili się przed jego wyjazdem do Nowego Jorku nie rozmawiali przez pięć lat, dopiero teraz, gdy wrócił, poszedł się ze staruszkiem przywitać. I tyle, dlatego właśnie wynajął jakieś pierwsze lepsze puste mieszkanie, no bo skoro zamierzał zatrzymać się tu na rok musiał gdzieś swoje cztery litery podziać.
    Niestety, strasznie roztrzepany z niego człowiek był i niezorganizowany też, bo z wielu pudeł i walizek nic nie rozpakował, codziennie tylko wyjmował kolejne pary czystych ubrań, żeby nie wyglądać jak flejtuch. Walały się więc te nierozpakowane bagaże po całym niewielkim mieszkanku, a biedny Liam nie mógł sobie nawet cholernej kawy zrobić, bo cukier gdzieś wyparował. O ile go w ogóle kupił, w tym momencie nie myślał i nie pamiętał, musiał wypić kawę żeby się jakoś ogarnąć po kilku godzinach snu.
    Nie znał swoich sąsiadów, nie chciało mu się jednak wychodzić do sklepu, dlatego zarzuciwszy na siebie pierwsze lepsze ciuchy podszedł do drzwi naprzeciwko jego i zapukał, gdy zorientował się, że dzwonek odmawia posłuszeństwa. Na szczęście mu otworzono i już po chwili uśmiechał się do nieznajomego mężczyzny, podając mu rękę w geście przywitania.
    - Jestem Liam, wprowadziłem się tu niedawno i potrzebuję sąsiedzkiej przysługi - powiedział.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  90. Chris prawdę mówiąc uwielbiał Billie'go za tę jego lekką dziecinność i miłość do punk rocka. To było całkiem urocze, a poza tym kto by się nie wzruszył na widok tego armstrongowego wzroku, kiedy otwierało się szafkę pod zlewem, a tu - boom! niespodzianka!
    Niemniej jednak Lawrence zawsze cieszył się z takich małych niespodzianek, bo wtedy miał pretekst, żeby zaopiekować się brunetem i pokazać otoczeniu, że wcale nie jest taki zły, na jakiego może wyglądać w oczach ludzi, którzy go nie znają. Tak szczerze, to Chris był zdania, że wszyscy na początku mają do siebie jakieś wątpliwości. Jemu również nie brakowało ich w stosunku do Billie'go, ale potraktował go z jednakową rezerwą jak każdego innego, nieznajomego człowieka napotkanego na ulicy(który w dodatku wyglądał na nieźle zaćpanego, tak swoją drogą).
    Cóż, z Billie'm było jednak o tyle łatwo, że od razu złapali jakoś wspólny język i Chris bardzo szybko go polubił i niedługo później mu zaufał. Kiedy byli razem to czuł się naprawdę dobrze, bo nareszcie miał jakąś motywację do zwlekania się rano z łóżka, dbania o swój wygląd i pomimo ochoty bliskiej zeru - chodzenia do pracy (w końcu za coś trzeba kupować jakieś drobiazgi nowej miłości, co nie? Poza tym Chris uważał, że głupio byłoby zaprosić kogoś pod adres karton drugi przy moście, gdzie z całą pewnością nie mieliby ani spokoju, ani wygody, ani tym bardziej prywatności).
    - Aleś ty dzisiaj leniwy... - mruknął, przesuwając niespiesznie palcami po jego klatce piersiowej.
    Chris zawsze denerwował się kiedy ktoś dotykał jego tatuaży (a niewątpliwie Lawrence posiadał ich sporo), ale Billie dziwnym trafem stanowił odstępstwo od reguły. Jego dotyk był... inny, ale w tym jak najlepszym znaczeniu.
    Nic dziwnego, że jedna dłoń Chrisa po kilku chwilach gry wstępnej pokierowała ręce Armstronga z niemą prośbą o jakieś choćby najmniejsze działanie.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  91. Chris prawdę mówiąc uwielbiał Billie'go za tę jego lekką dziecinność i miłość do punk rocka. To było całkiem urocze, a poza tym kto by się nie wzruszył na widok tego armstrongowego wzroku, kiedy otwierało się szafkę pod zlewem, a tu - boom! niespodzianka!
    Niemniej jednak Lawrence zawsze cieszył się z takich małych niespodzianek, bo wtedy miał pretekst, żeby zaopiekować się brunetem i pokazać otoczeniu, że wcale nie jest taki zły, na jakiego może wyglądać w oczach ludzi, którzy go nie znają. Tak szczerze, to Chris był zdania, że wszyscy na początku mają do siebie jakieś wątpliwości. Jemu również nie brakowało ich w stosunku do Billie'go, ale potraktował go z jednakową rezerwą jak każdego innego, nieznajomego człowieka napotkanego na ulicy(który w dodatku wyglądał na nieźle zaćpanego, tak swoją drogą).
    Cóż, z Billie'm było jednak o tyle łatwo, że od razu złapali jakoś wspólny język i Chris bardzo szybko go polubił i niedługo później mu zaufał. Kiedy byli razem to czuł się naprawdę dobrze, bo nareszcie miał jakąś motywację do zwlekania się rano z łóżka, dbania o swój wygląd i pomimo ochoty bliskiej zeru - chodzenia do pracy (w końcu za coś trzeba kupować jakieś drobiazgi nowej miłości, co nie? Poza tym Chris uważał, że głupio byłoby zaprosić kogoś pod adres karton drugi przy moście, gdzie z całą pewnością nie mieliby ani spokoju, ani wygody, ani tym bardziej prywatności).
    - Aleś ty dzisiaj leniwy... - mruknął, przesuwając niespiesznie palcami po jego klatce piersiowej.
    Chris zawsze denerwował się kiedy ktoś dotykał jego tatuaży (a niewątpliwie Lawrence posiadał ich sporo), ale Billie dziwnym trafem stanowił odstępstwo od reguły. Jego dotyk był... inny, ale w tym jak najlepszym znaczeniu.
    Nic dziwnego, że jedna dłoń Chrisa po kilku chwilach gry wstępnej pokierowała ręce Armstronga z niemą prośbą o jakieś choćby najmniejsze działanie.

    [ A teraz? ;__; ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  92. [ W tych czasach wszystko jest możliwe. ;D ]

    Słysząc co do niej mówi automatycznie chciała odszukać jakiekolwiek lustro w tym miejscu, ale na nic zdały się jej poszukiwania. Nigdzie nie dostrzegła swojego odbicia. Może udałoby się to w oknie, ale akurat przy nich siedzieli wszyscy palący i na szybach zbierał się szary osad, który uniemożliwiłby jej przejrzenie się. Patrząc w lustro przed wyjściem z domu nie zauważyła w swoich oczach niczego nienormalnego. Wiedziała, że kiedy była naćpana pod nimi pojawiały się sińce, ale przecież nie miała ich teraz, kiedy od tak długiego czasu niczego nie spaliła, ani nie wciągnęła. Spojrzała znów na chłopaka. Cały szok minął, teraz wstąpiło w nią lekkie zażenowanie i może nawet domieszka irytacji.
    Zmrużyła oczy, założyła kosmyk włosów, który jako nieliczny nie zamienił się jeszcze w dreda, za ucho, wyprostowała się lekko i uniosła do góry brew jak jakaś stara dyrektorka szkoły.
    - Sugerujesz, że moje oczy wyglądają jakbym ćpała, tak? - zapytała poważnie z jednej strony chcąc się dowiedzieć czy to na prawdę aż tak widać, ale zaraz na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Cały szok i irytacja w jednej chwili uciekły z niej, kiedy uśmiechnął się i rozejrzał po lokalu. - To na prawdę widać czy tylko w bardzo sprytny sposób mnie podpuściłeś? - dodała śmiejąc się krótko po czym upiła łyk piwa z kufla.

    OdpowiedzUsuń
  93. Chris lubił dziwaków, bo podobno sam należał do ich grona. Nie wiedział czemu ludzie uważali go za świra, ale on sam uważał, że ma jeszcze równo pod sufitem i wszystkie klepki na miejscu, na dodatek. Często stwierdzał więc, że społeczeństwo patrzy tylko przez pryzmat wyglądu, a to było niefajne. Billie był jedną z pierwszych osób, które udowodniły mu swoim zachowaniem, że nie patrzą tyle na jego wygląd, co na charakter. Być może właśnie dlatego Lawrence czuł taką potrzebę bliskości z Armstrongiem. Naprawdę gdyby tylko mu coś zagrażało lub ktoś miałby mu ochotę dopiec w jakikolwiek sposób, to on już by to załatwił w odpowiedni sposób.
    Chris zazwyczaj nie przejawiał agresji, był całkiem spokojny, chociaż już parokrotnie słyszał o tym, że straszy dzieci, je koty i tak dalej. Bądźmy jednak szczerzy i mówmy sobie prosto w oczy: dzieci kojarzyły go bardziej z klaunem przez makijaż, natomiast koty nie mogły być smaczne, ponieważ były:
    a) małe(a te większe trzeba byłoby kroić, a nie od razu wcinać)
    b) futrzaste
    c) miały kości(jak niestety większość rzeczy mięsopodobnych)
    d) on miał alergię na koty i sierść(chociaż zawsze czuł głupią ochotę posiadania psa, tudzież czegoś innego cierpliwego, ciepłego i wiecznie chętnego do przytulania).
    No i w sumie podpunkt "d)" się spełnił. Dostał od życia Billie'go i na niego wcale nie miał na niego żadnego uczulenia, a on był uroczy, świetnie grał na gitarze i dobrze śpiewał. Poza tym lubił się przytulać, ale Chris często odnosił dumne wrażenie, że tylko do niego. To było trochę samolubne, myśleć, że jest się jedyną osobą, jaką drugi człowiek lubi przytulać, ale pewnie każdy kto patrzyłby na nich teraz mógł odnieść podobne wrażenie.
    Lawrence wydał cichy pomruk, kiedy Billie przesunął palcami po jednym z niedawno poprawianych tatuaży. Chris starał się o nie dbać, bo każdy skrawek wytatuowanej skóry stanowił dla niego pewną grupkę wspomnień, do której momentami lubił wracać pomimo, że jedne z owych wspomnień były lepsze, a inne gorsze.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  94. Liam nie wierzył w coś takiego jak cisza nocna czy poranna. Jeśli ktoś potrzebował hałasować to powinien mieć do tego prawo, a nie być ściganym przez upierdliwych sąsiadów, najczęściej starszych, którzy w swojej młodości nie mieli za dużo zabawy i dlatego przerywali ją młodszym pokoleniom. Tak to tłumaczył wszystkim, którzy kiedykolwiek ośmielali się zwrócić mu uwagę na głośne zachowanie. A jeśli ktoś jak jego sąsiad lubił grać to powinien grać, Liamowi osobiście spodobała się melodia, którą usłyszał zza drzwi.
    - Bać to się nas, nie my - mruknął, wchodząc do zawalonego rzeczami mieszkania.
    Bałagan mu nie przeszkadzał, dlatego zaczął rozglądać się z ciekawością i szybko wyłapał wzrokiem gitarę. Nigdy jakoś nie chciał grać, ale muzykę lubił i podziwiał ludzi, którzy mają chęć i cierpliwość żeby opanować jakiś instrument.
    - Potrzebuję cukru - odpowiedział, przestając obserwować pokój i odwracając się przodem do chłopaka. - Chciałem sobie zrobić kawę, ale cukier mi wyparował, a sklep jest za daleko, żeby mi się chciało tam iść. Więc pozostałeś mi ty albo te niemiłe sąsiadki z góry, które zapewne jeszcze śpią i jak bym do nich poszedł i zbudził, musiałbym się od razu wyprowadzać. - nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy przypomniał sobie dziwną kobietę, która przywitała go w pierwszy dzień i dała listę czego nie może robić.

    Liam

    OdpowiedzUsuń
  95. Charakter Chrisa często porównywano do usposobienia dogów niemieckich. Był duży, zaskakiwał, niektórych wręcz szokował, a znajdowali się też tacy, którym udało się go pokochać, ale nie tylko za imponujący, bądź zadziwiający wygląd, ale również za łagodne, cierpliwe zachowania i troskę jaką potrafił wykazać.
    Niestety, Lawrence często potrzebował motywacji, aby umieć wykorzystywać dobre cechy swojej osobowości. Wielu ludzi w ogóle nie umiało dostrzegać jego potrzeb i częściowo przez to Chris zazwyczaj nie utrzymywał z nimi dłuższego kontaktu. Nie znosił bowiem, kiedy ktoś odzywał się do niego tylko w przypadku, kiedy sam czegoś potrzebował lub nie chciało mu się czegoś zrobić i dlatego szukał w Chrisie jelenia do odwalenia brudnej roboty i to nawet bez głupiego "dziękuję" na pożegnanie.
    Lawrence miał kilka przypadków w swoim życiu, gdy musiał przebywać z takimi osobami, ale tamte czasy wspomina negatywnie nawet dzisiaj, już jako dorosły człowiek. Na szczęście te kontakty nie utrzymały się i nie były toksyczne. Chris szczerze współczuł tym, którzy musieli się ucierać z ignorantami. Rozumiał, że momentami każdy ma się czuć prawo do bani i w ogóle jak kawałek przeżutego kotleta, ale to nie powód, żeby zrzucać swoje całe obowiązki na kogoś innego i swoim złym samopoczucie obarczać cały świat.
    Wracając jednak do sytuacji w której chłopak się teraz znajdował, to musiał przyznać, że Billie do ignorantów nie należał. Odnosiło się to zarówno do tego momentu, jaki przed chwilką Chris skomentował cichym pomrukiem, jak i do ogólnego stwierdzenia. Lawrence nigdy nie zauważył, żeby Armstrong go kiedykolwiek olał lub próbował w jakiś sposób wykorzystać (a przynajmniej tak na poważnie).
    - Idziemy do sypialni? - spytał, palcami nerwowo szarpiąc za pasek przy spodniach Billie'go.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  96. [ Ty zaczynasz bać się otaczającego świata, a tymczasem ja wlepiałam gały przez blisko 10 minut w gifa w karcie. ;D ]

    No tak, oczywiście jej roztargnienie znów ją wsypało. Gdyby nie to, że wypiła kilka piw pewnie utrzymywałaby, że jest czysta, nigdy nie miała skręta w dłoni i nie wie co to amfetamina, bo przecież wygląda i jest grzeczną dziewczynką z sąsiedztwa.
    - Wiesz, że to nawet trochę dziwne? Nie tykałam narkotyków żadnego rodzaju od długiego czasu, ponieważ przez pracę i studia nawet nie mam na to czasu. - oznajmiła kolejny raz wlewając część piwa w siebie. - Chyba, że taki wygląd jest mi już pisany.
    Mimo, że nawet jej nie znając stwierdził i to trafnie, że jest uzależniona (choć czy w tym momencie można tak to nazwać?) od narkotyków, nie była na niego ani zła, ani nie poczuła się urażona takimi słowami. Dlaczego miała się z tym kryć skoro większość ludzi w miasteczku wiedziało o tym, że właścicielka galerii "11" lubi sięgnąć po skręta? Dziewczyna rozejrzała się znów po całym lokalu. Nikt nie wyglądał na wielkiego przeciwnika marihuany, nikt nie siedział przy stoliku z kartką na plecach głoszącą, że narkotyki to zło. Wręcz przeciwnie, dostrzegła kilka osób, które zdarzyło jej się spotkać, kiedy miały już większą fazę. Oni zapewne jej nie pamiętali, ona ich doskonale. Spojrzała na chłopaka siedzącego obok niej i uniosła brew do góry.
    - Nie wypada mi odpalać samej, więc może skusisz się na zapalenie ze mną? - zapytała obracając swój kufel wokół jego osi.

    OdpowiedzUsuń
  97. Jak to "jemu nikt nie ściąga proszku do prania z najwyższej półki w sklepie"? A Chris to co, powietrze? On wykorzystywał swój wzrost i z chęcią dopomagał każdemu w potrzebie, choćby był nawet takim "wychudzonym, krzywo pomalowanym narkomanem z trzydniowym zarostem". Owszem, do takich ludzi zachowywał nieco większy dystans, bo był zdecydowanym przeciwnikiem brania narkotyków(co częściowo doprowadziło do rozpadu ich związku), ale jeżeli ktoś potrzebował pomocnej dłoni, to Lawrence oczywiście się pisał. Nie potrafił zostawiać ludzi na lodzie tylko dlatego, że z własnej (lub niekoniecznie własnej) głupoty wpadli w kłopoty lub po prostu byli zwyczajnie niscy. Chris twierdził, że nikt nie jest idealny, ale ludzie mogą się dopełniać. Podczas jednej z dyskusji w studiu radiowym oznajmił nawet, że jeżeli dwie osoby są parą, to tym bardziej powinny się wzajemnie uzupełniać. Już wtedy z doświadczenia wiedział, że dwójka kompletnie różnych ludzi nie dopasuje się do siebie ani pod względem wspólnego mieszkania, ani tym bardziej wspólnego życia.
    Jeżeli Armstrong był nienormalny, bo chował się pod zlewem lub siedział w szafie, to chyba tak - Chris lubił nienormalność, a u Billie'go wręcz ją kochał. Gdyby brunet nie miał takich zachowań to w pewnym sensie nie byłby już tym samym Billie'm.
    Lawrence miał jednak nadzieję, że teraz chłopakowi nie zachce się uciekać gdzieś, ani chować. Wtedy poczułby się naprawdę głupio, tym bardziej, że zaczął się już podniecać (no i Billie nie miał już spodni, a on sam właśnie zdjął z siebie koszulkę).
    Chris zaczął drażniąco przesuwać dłonią od zewnętrznej, do wewnętrznej strony jego ud, zataczając to mniejsze, to większe koła i rysując wzorki na skórze. Nie przejmował się czasem, bo w jego przekonaniu gra wstępna, mogła być długa, byle tylko nie zaczęła nudzić, no i oczywiście powinna być przyjemna. Żadnych innych ram raczej nie stosował i nie był wymagający w tych sprawach. W końcu prosty chłop z niego, nie? Trochę zagubiony, ale w obsłudze prosty jak krzesło ogrodowe z Leroy Merlin.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  98. [ I jego głos w realu. Mrr. (: ]

    Już miała sięgnąć do własnej kieszeni, kiedy została poczęstowana jego "zaopatrzeniem". Powinna odmówić, ale zawsze potem mogła w ramach wdzięczności oddać mu swojego, ukrytego w spodniach, więc wzięła do ręki jointa i podziękowała grzecznie jakby dostała właśnie kolorowego lizaka, a nie używkę. Zamówiła sobie kolejne piwo zanim odpowiedziała. Czuła, że dzisiaj może się skończyć. Kolejny browar, papierosy, głośna muzyka i za chwilę "narkotyk". W końcu odwróciła się w stronę swojego towarzysza.
    - Moje imię? Zabrzmię jak totalna gwiazda, ale cieszę się, że go nie znasz. Jestem Ariel. Ariel Winter. - powiedziała nie do końca zrozumiale i kolejny raz sięgnęła do kufla, żeby dopić swoje piwo do końca. - A czy ja poznam twoją tożsamość, drogi Nieznajomy? - zapytała z uśmiechem.
    Na myśl o spaleniu się naszła ją jakiegoś rodzaju radość. Po przerwie to zawsze było lepsze, doznanie było inne. W tym liczyło się z jakim nastrojem zaczynasz i dobrze się złożyło, że ktoś taki jak chłopak siedzący obok niej ten humor jeszcze jej poprawił. Przypomniał jej się pierwszy raz, kiedy spaliła skręta, dziś czuła się podobnie sama nie wiedząc czemu.

    OdpowiedzUsuń
  99. [ Tyle wygrać! *___*
    Rozumiem, ja powoli dzisiaj wyczerpuję mój zasób na trzech blogach.. ]

    Uśmiechnęła się słysząc o jego imieniu. Chciała zapytać czy to zdrobnienia, ale uprzedził ją w odpowiedzi i wydał się nawet przyzwyczajony do takiego przedstawiania swojej osoby.
    - Więc tak.. - odchrząknęła. - Drogi, nowo poznany, bardzo spostrzegawczy Billie. Mam do ciebie wielką, mega ogromną prośbę. Przesiądźmy się tam - wskazała na stolik w rogu sali obok, którego stała czerwona kanapa - i pozwól mi w końcu odpalić to magiczne ziele.
    Poczuła zniecierpliwienie mając w ręku gotowego do odpalenia skręta. Chciała wziąć swoje piwo i popielniczkę, usiąść na kanapie, która bardzo ją kusiła odkąd tutaj weszła i znowu poczuć, że żyje. Spojrzała wyczekująco i równocześnie pytająco na Billi'ego i już zeszła z wysokiego stołka stojącego przy barze.

    OdpowiedzUsuń
  100. Ba! Chris był takim psycholem, że nadal chciał ściągać Billie'mu ten proszek, choćby i ze szczytu Muru Chińskiego. Owszem, zdawał sobie również sprawę z tego, że Armstrong jako osoba uzależniona od heroiny będzie przechodził objawy zespołu abstynencyjnego, czy jak to się tam fachowo nazywało (niestety, aż takim bystrzakiem nie był, nigdy nie zajmował się dokładnymi nazwami schorzeń). O dziwo w ogóle nie bał się tego, że chłopak w jego obecności będzie drżał, wymiotował, że będzie go trzeba cały czas pilnować i mieć na oku, żeby przypadkiem za plecami się czegoś nie naćpał, ale Chris był dobrej myśli. Wiedział, że z Billie'go jest silny chłop, chociaż może on sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Po cichu sądził też, że on sam jako - chyba - dość ważna osoba w życiu Armstronga będzie pewnym rodzajem motywacji, tym bardziej, że miał mu zamiar pomóc, a nie zostawić na lodzie, ze wszystkimi problemami na głowie. Tak naprawdę wciąż pluł sobie w brodę za to, co zrobił mu wcześniej. Szkoda, że dopiero teraz zdał sobie sprawę z konsekwencji swojego lekkomyślnego zachowania. Wtedy po prostu się poddał i to było jego największym błędem. Pochopność to jedna z głównych wad, jakie posiadał Chris.
    Powracając jednak do sytuacji - niewątpliwie już teraz łóżkowej - w takiej się znajdowali, to Lawrence pozbył się swoich spodni i Billie (który już miał okazję parę razy widzieć go rozebranego do rosołu) mógł zauważyć, że na jego prawej nodze, a dokładniej po prawej stronie łydki widniał całkiem świeży tatuaż, jaki na oko został zrobiony niedługo po ich rozstaniu, bo wyglądał na praktycznie wygojony*.
    Lawrence uśmiechnął się lekko pod nosem, zrobił go z myślą o Billie'm. Długo nie umiał o nim zapomnieć po rozstaniu i chociaż próbował pogodzić się z tą myślą, że już nie są razem, to chciał mieć coś, co pomimo rozłąki będzie mu przypominać o nim na stałe. Teraz okazało się, że będzie miał i ślad na swoim ciele miłości do Billie'go oraz - co chyba ważniejsze - bruneta u boku, na nowo.
    Póki co nie chciał, żeby ten zaczął zadawać mu jakiekolwiek pytania odnośnie tatuażu, więc zajął mu usta pocałunkiem, dłońmi błądząc już wyżej, ale wciąż uporczywie omijając chyba najwrażliwsze miejsce na ciele każdego faceta (bo co jak co, ale raczej każdy facet jakoś by zareagował, jakby oberwał w interes, nie?).
    W końcu przesunął palcami niespiesznie po podbrzuszu Billie'go, ale jego przyrodzenie zaledwie pogłaskał, a kiedy zabrakło mu już tchu na pocałunek (nie, nie umiał oddychać przez nos, dlatego ślinił się w nocy, bo spał z otwartą paszczą, ale ćśś), to oderwał się od ust chłopaka i posłał mu nieco drażniący uśmiech. Cóż, Billie był goły, a Chris - bystrzak - miał na sobie jeszcze szare bokserki w krokodyle (bardzo męskie, rzecz jasna, chociaż trochę ciasne, bo niewątpliwie to nie jego rozmiar).

    [ * TAKI TEN TATUAŻ ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  101. Chris się z nim zwyczajnie drażnił. Lubił robić mu takie niespodzianki, więc brunet powoli powinien zacząć się do nich przyzwyczajać. Lawrence oczekiwał od niego działania i dość wyraźnie to akcentował. Najwyraźniej gra wstępna przestała mu wystarczać i chciał przejść już do czegoś więcej niż tylko niewinna zabawa w łóżku.
    Gdyby ktoś zechciał usatysfakcjonować ciekawość Billie'go, to musiałby powiedzieć, że Chrisowi w owych szarych bokserkach w niezwykle męskie krokodylki mieściło się absolutnie wszystko, ale do czasu kiedy się nie podniecił. Wtedy niestety zrobiły się ciasne, więc raczej nie miał nic przeciwko temu, żeby je zdjąć. Tak całkiem na marginesie, to Chris dostał je kilka lat temu od matki na urodziny, ale wstydził się ich nosić, bo twierdził, że będzie w nich wyglądał jak kretyn. Dzisiaj rano, patrząc w lustro doszedł jednak do wniosku, że brudnych nie założy, a większym zjebem już nie będzie, więc nie ma czego ryzykować. Czyżby to dzięki tym bokserkom w uroczy wzór miał takiego farta, że zszedł się z Billie'm, a teraz baraszkowali sobie w łóżku?
    Co do tatuaży... niektórzy twierdzili, że Chris jest od nich uzależniony, ale w sumie on się nie dziwił, kiedy słyszał takie podejrzenia w końcu miał ich całkiem sporo i zajmowały znaczną część jego skóry. On nie traktował tego - broń bozia - jako hobby, czy czegoś na zasadzie "o, jaki ładny wzór, ostatnio nic sobie nie tatuowałem, to jutro pójdę do studia, żeby mi taki zrobili". Wzory które miał wytatuowane na ciele były niepowtarzalne, bo uparcie dążył do tego, aby tworzyli je jego znajomi tatuatorzy, którzy znali się na tym i jakim ufał, że po pierwsze nie zrobią jakiegoś świństwa, a po drugie mieli do tego całkiem duży talent i angażowali się w tę pracę.
    Wracając jednak do ich baraszkowania, to Chris robił się coraz pewniejszy w swoich niecnych czynach i właśnie teraz już chyba całkowicie zdominował Billie'go siadając sobie między udami chłopaka, które ówcześnie rozsunął. Miał przy tym minę przyozdobioną złośliwym uśmieszkiem. Należało się zatem zastanowić; już chce przejść do tzw. trzeciej bazy, pomijając praktycznie drugą, czy znowu tylko się z nim drażni?

    [ Może ci się przysnęło? >D
    Tak w ogóle oglądałaś ten filmik spod gwiazdki-gratisu? ;3 ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  102. [ Zazdroszczę. (: ]

    Dziewczyna z wdzięcznością przeszła do stolika, usiadła na kanapie i nie zwlekając dłużej zaciągnęła się świeżo odpalonym skrętem. Dym przyjemnie rozszedł się po jej płucach wywołując uśmiech na jej twarzy. Stare, dobre uczucie, do którego w końcu wróciła. Po chwili bezdechu wypuściła dym z ust tworząc z niego kółeczka i spojrzała na swojego towarzysza.
    - Tak, to ja jestem właścicielką "11". - potwierdziła jego słowa po czym napiła się piwa. Czuła, że dzisiaj nie wróci do domu zbyt szybko, ani zbyt łatwo. A jutro rano miała iść na wykłady. Ta wizja zbyt jej się nie podobała, ale cóż. Jak szaleć to szaleć. - A ty czym się zajmujesz? - podchwyciła temat.
    W sumie za niedługi czas będą pewnie już rozmawiać o jednorożcach i zielonych słoniach, więc chciała interesujące ją kwestie wyjaśnić w tym momencie. Ah, ten wyżarty przez marihuanę rozum.

    OdpowiedzUsuń
  103. [Droga wolna, masz pełne pole do popisu. I oczywiście, ja zawsze mam chęć na wątki.]

    Shane

    OdpowiedzUsuń
  104. Och! Pewnie gdyby matka Chrisa usłyszała zdanie w typie "jego mama wiedziała co robi" w połączeniu z "nawet w bokserkach w krokodyle był seksowny" i to jeszcze od osoby, tak ważnej dla Chrisa jak Billie, to chyba zemdlałaby z radości. To całkiem w jej stylu, już parę razy odwaliła w końcu podobne akcje z wrażenia i nagłych emocji. Poza tym ona była (delikatnie mówiąc) przewrażliwiona na punkcie swojego syna, chyba jak większość matek. Prała mu, sprzątała w pokoju i nawet nosiła jedzenie na górę, żeby nie zmarł śmiercią głodową, ale na szczęście tylko do jedenastego roku życia. Wtedy powiedział kategoryczne "dość" i wziął się porządnie za pracę, co teraz pomagało mu się odnaleźć lepiej w pracach domowych, chociaż do niektórych nie przekonałby się nawet za dopłatą i pod groźbą okupu. Na przykład milion dolców za pozmywanie tony brudnych naczyń. Takich zaschniętych i cuchnących. Obrzydliwe, co nie? Dlatego właśnie Chris nie znosił myć naczyń. Z racji alergii - odkurzać, a z czystego lenistwa - sprzątać.
    - Aleś ty dzisiaj leniwy... - wymruczał i uśmiechnął się delikatnie, po czym nachylił i zrobił Billie'mu soczystą malinkę po lewej stronie szyi, dłonią sięgając w stronę szafki nocnej. Złapał za uchwyt i pociągnął za niego dość agresywnie, wysuwając w ten sposób szufladę do samego końca. Było w niej pełno pomiętych papierów zapisanych charakterystycznym pismem Chrisa oraz kolejna tona pudełek i opakowań po tabletkach, częściowo po witaminach, a także magnezie, żelazie i potasie. Pośród nich znajdowała się jednak mała, niepozorna tubka.
    Lubrykant, a więc Billie może się już nie martwić o swój tyłek.


    Hehe i tak jutro nie wstanie z łóżka.


    Przecież to logiczne, że Chris go nigdzie nie wypuści!

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  105. [Czyli jednoznacznie oboje mają ze sobą wiele wspólnego. A ja lubię, kiedy postacie są podobne do moich nawet minimalnie. Zacznijmy tak od jakiejkolwiek strony, czyli co pierwsze wpadnie mi w ręce. Bez skojarzeń, ładnie proszę, ja generalnie mam je zawsze. Takie zboczenie zawodowe. (XD) Krokodyl to mnie zupełnie rozwalił, poważnie. Tatuaże są zawsze możliwe do zaczepienia, ale my potrzebujemy czegoś mocniejszego, nie? Jak sądzę, to na mnie spadnie przywilej zaczynania. Widzą mi się jednak dwie opcje: 1. i 4. Ostatnią zaliczyłam już kiedyś tam w kilkunastu wątkach, ale to w niczym nie przeszkadza. Zdecyduj między dwoma, a zacznę się brać za zaczynanie. (xD)]

    Shane

    OdpowiedzUsuń
  106. [I będę mieć najwięcej roboty, nieładnie z Twojej strony xD Tak, oczywiście, rwę do tego niesamowicie. Szczególnie, kiedy w głośnikach słyszę Exploited XD]

    Występy The Putrescents zaczęły cieszyć się niezwykłą popularnością ostatnimi czasy. Może tego właśnie oczekiwał wokalista grupy, bo bardzo się tym podniecał. Był tak naprawdę jedyną osobą, która nie wpasowywała się w kanony zespołu i chodziło mu głównie o kasę, a skoro śpiewał dość dobrze to nikt z pozostałych nie zdecydował się jak dotąd wyrzucić go na zbity pysk.
    Ramone spóźnił się na umówioną próbę. On się będzie pojawiał na takim czymś? Litości, gra się na żywca to jest punk, a nie ćwiczy coś specjalnie. Takiego samego zdania była też reszta zespołu, ale zignorowany przez resztę wokalista poczuł się dotknięty. Pewnie przy najbliższej okazji dostanie w ryja i może nareszcie się ogarnie. Zapewne tej nocy oberwie.
    Kiedy nadszedł ten wyczekiwany moment i pojawili się na scenie. Shane zaczął od swojej solówki na gitarze elektrycznej, a później włączyli się inni. Tymczasem wokalista od razu zaczął wyć do mikrofonu. Wrzask już zamiłowanych fanów, a w szczególności fanek wywołał u Ramone'a wredny półuśmieszek, który właściwie mógł nie znaczyć nic. Lokal, w którym grała ta punkowa formacja zebrał tam mnóstwo miłośników tejże muzyki, a nawet przyciągnęła innych, bardziej ciekawskich i chętnych poznania nowości. Nie wszystkim odpowiadała, ale członkowie grupy jakoś szczególnie o to nie dbali. Unoszący się żywy tłum i widoczne pogo cieszyło oko. To, że wielu z nich znało już teksty ich piosenek było zajebistym uczuciem, nieporównywalnym z żadnym innym.
    Jak to jednak zawsze bywało na ich koncertach... miejsce nie pozostało bez szwanku. Demolka była nieunikniona. Wisiała w powietrzu. Bójki, zniszczenie lokalu, unoszący się wszędzie zapach alkoholu i skrywany gdzieś po kieszeniach narkotyk gotowy do wciągnięcia...

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  107. [No dobra przekonałaś mnie, jestem skłonna Ci to wybaczyć c:]

    Rozgrzany, szalejący i przede wszystkim wrzeszczący tłum. Krzyczące, napalone dziewczyny to było coś co lubił Ramone. Czuł wtedy tą charakterystyczną jedność z tymi ludźmi. Skoro ich słuchali i wliczali się do grona ich fanów nie mógł się mylić. Jako, że nie należał do osób zbyt wylewnych nie widział jakiegoś większego sensu w dzieleniu się tym z kimkolwiek. Nadal uśmiechał się w ten sam sposób. Wredny półuśmiech był w pewnym sensie jego znakiem rozpoznawczym, na zmianę wprowadzany z wilczym albo łobuzerskim uśmieszkiem.
    Granie było czymś co sprawiało mu cholerną radość i przyjemność, wtedy czuł, że naprawdę żyje i stąpa po ziemi. Wiedział jak w założeniu zakończy się koncert, tego nie dało się uniknąć. A rozwalanie lokali było chyba jakimś znakiem rozpoznawczym ich działalności. Jednym mogło się to nie podobać, ale on jakoś nieszczególnie o to dbał.
    Kiedy musiał zamienić gitarę elektryczną, a wycie wokalisty najwyraźniej podnosiło ich zainteresowanie. Był w połowie bardzo lubianego utworu. Shane był jednak nieobliczalnym facetem. Jeśli ktoś wcześniej lub kiedykolwiek zalazł mu za skórę musiał za to oberwać wcześniej czy później. Kiedy wykonywał riff na gitarze publiczność zaczynały ponosić jeszcze większe emocje, więc powtórzył to samo, ale w większym chaosie. Wzbudziło to coś na wzór fali uznania. Kiedy gitara wydawała jeszcze dźwięki ściągnął pasek przez głowę. I nie mógł się powstrzymać, aby na zakończenie całego występu przywalić nią wokaliście w głowę, a gdy ten runął jak długi w tłum, Ramone przystąpił do rozwalania gitary o scenę. Reszta grupy grała dalej jak gdyby nigdy nic, aż do końca. Cholernie się to podobało. Irracjonalnie, nieprawdaż?
    Następnie Ramone zeskoczył sobie ze sceny i ruszył w stronę baru, jak gdyby nigdy nic, dotykany z każdej możliwej strony przez fanów. Wręcz uwielbiany. Nie o uwielbienie mu jednak chodziło. Nie dbał o nie. Na twarzy zawitał mu ten dobrze znany wilczy uśmieszek. Zabrał butelkę wódki i pociągnął z niej spory łyk. Jednak mimo zakończonego występu, ludzie nie uznali tego za koniec zabawy, a jedynie mocne wprowadzenie do niej. Rozpieprzanie lokalu dopiero się zaczęło.

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  108. Cóż, a Chris się cieszył, bo nawet gdyby Billie bardzo chciał mu zostawić malinkę na szyi, to zwyczajnie nie było gdzie. Całą miał w końcu wytatuowaną, aż pod sam podbródek. Poza tym Chris malinki lubił wyłącznie robić. Rzadko komu pozwalał na to, że zaznaczył swoją obecność na jego ciele. Ponadto takie działanie zwyczajnie się nie opłacało, bo Chrisowi szybko znikały takie znaczki, choćby się nie wiem jak bardzo druga osoba starała, aby je zrobić na dłużej.
    - Leń... - powtórzył szeptem, kiedy Billie znowu zamarł w tym swoim dziwnym bezruchu. Nie żeby miał do niego jakieś pretensje czy coś w tym stylu. Po prostu upominał go tym "leniem", bo nie lubił bezczynności w łóżku. Jakoś nigdy nie umiał zrozumieć takiego podziału, że jedna osoba się stara, a druga tylko leży i jęczy. W sumie on też czasem chciałby sobie tak tylko poleżeć dupą do góry i poużywać, ale jednak... jakoś się nie odnajdywał w pasywnej roli, o ile tak można to nazwać.
    Chris prywatnie był całkiem sympatycznym facetem. Umiał prawić komplementy i porządnie przytulać. Można z nim było szczerze pogadać. Próby i gra w zespole to był jego świat, wtedy pokazywał swoje drugie ja. To bardziej wyszczekane i prawdomówne do bólu. W piosenkach pokazywał to, to myśli na dany temat, chociaż niczego nikomu nie narzucał. Jego twórczość i to jak ją przekazywał była tak dobitna, że niektórym to przeszkadzało i dlatego zespół już teraz miał już zarówno rosnące grono fanów, jak i paru zagorzałych przeciwników tego typu muzyki. No, a Chris był odważny i nie dając się zdołować brnął dalej w przód i popychał z każdym kolejnym kawałkiem działalność bandu dalej. Co prawda gdy nie miał Billie'go u boku, to było mu trudniej, ale teraz sądził, że będzie już tylko lepiej. Skoro tyle rzeczy już mu się w życiu ułożyło, to obecność Billie'go powinna go jedynie motywować i być jaskrawym neonem nawołującym do dalszej pracy, ale takiej bez zaniedbywania życia prywatnego, no i odbudowania ich relacji nie tylko w sprawach łóżkowych, ale też bardziej "formalnych" i dorosłych.
    Póki co Chris starał się jednak korzystać z możliwości poprawienia chociaż tych relacji łóżkowych, skoro miał już ku temu okazję, prawda?
    - Billie, Billie... - wymruczał, otwierając tubkę z lubrykantem. No cóż... panie i panowie... TAK, BĘDZIE BOLAŁO.



    Teraz możecie się śmiać, ale Chris nie zamierzał mu rozorać czterech liter, bo żaden z niego rolnik, chociaż niewątpliwie traktor posiadał.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  109. Właściciel - a to cwaniak, widocznie zakładał jak skończy się cała impreza. Ramone myślał, że koleś jest samobójcą, który nie ma co począć ze swoimi pieniędzmi i całą demolką chciałby zwrócić uwagę miejscowych na to miejsce. Zresztą... cholera go tam wie.
    Rozwrzeszczany i szalejący tłum wdrapywał się na scenę niczym groźne zwierzęta. Skakał i poruszał się w swoim własnym rytmie, niszcząc wszystko na swojej drodze. Nie tylko jeśli chodziło scenę, ale i cały lokal. Ludzie brali w obroty pozostałych dwóch członków zespołu. Wokalista dalej leżał nieprzytomny, gdzieś na dole, pewnie zdążyli go zdeptać. Dostał za swoje, cóż, był kiepski na swój własny sposób, ale tak irytującego człowieka jak on to Shane jeszcze nie spotkał na swojej drodze. A nawet jeśli... Nigdy nie miał zamiaru się z nikim takim rozliczyć.
    Ramone obserwował całe to zajście z widoczną satysfakcją na twarzy w postaci uśmieszku. Popijał sobie wódkę, którą wcześniej wyłowił zza baru. Kątem oka dostrzegł jednak ruch koło siebie. A więc to ten koleś podał mu gitarę, którą przypieprzył Rickowi. Świetnie.
    - Zajebiste widowisko, co?

    [Wybacz za to powyżej, jednak nie ogarniam.]


    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  110. Chris w ogóle nie był nigdy w poważniejszym związku, który trwałby dłużej niż rok. Zawsze traktował bycie razem jako pewnego rodzaju terapię. To trochę jak z grypą jelitową albo zatruciem pokarmowym. Kiedy się pojawiało człowiek był zmuszony do zmiany swojej diety i przyzwyczajeń żywieniowych, a potem najczęściej wracał do tego co było dawniej. Przeszłość zawsze kusiła, nawet jeżeli nie było się uzależnionym od dragów. Każdy podświadomie chciał do czegoś powrócić. Chris do Billie'go, no i proszę; jego marzenie się spełniło. Głupi to zawsze ma szczęście, co?
    Lawrence'owi ucieszyła się mordka, kiedy Armstrong wreszcie raczył ruszyć się. Trochę za gwałtownie, ale to zawsze lepiej, niż jakby miał leżeć bezczynnie, jak przed chwilą, prawda? Przecież właśnie tego nie chciał Chris; bezczynności i bezruchu.
    Chwila, chwila... bezruchu? Nagle długowłosy zanurkował pod łóżko, a kiedy już znowu pokazał się, to w zębach trzymał skuwkę od mazaka, którym nabazgrał jedno słowo na brzuchu Billie'go.
    MOTIONLESS
    - Dzięki - mruknął i odruchowo cmoknął Billie'go w nos.
    I nie wiadomo było za co podziękował. Za natchnienie do przemyśleń, za znalezienie tego słowa, za pomysł do późniejszego wykorzystania go w praktyce? Nie, nie... Za wszystko. A przede wszystkim, że miał do niego pomimo wszystko anielskie pokłady cierpliwości. Za to, że zawsze mu przypominał o ważnych sprawach, za to, że nie denerwowało go chrisowe bałaganiarstwo i to, że bywał krzykliwy oraz marudny kiedy coś nie szło po jego myśli lub gdy źle się czuł. No i też za to, że zachowywał cierpliwość nawet kiedy znajdowali się w takich sytuacjach, a Chrisa nagle brała wena twórcza i dorabiała mu rogi.
    Teraz przynajmniej mógł jednak kontynuować... hmmm... nazwijmy to ładnie "akt współżycia". Billie chciał na sucho? Billie był spragniony? Proszę bardzo; w takim razie Chris nie tracił czasu. Owszem, trochę martwiło go to, czy chłopak jutro w ogóle ruszy tyłek z pościeli, ale prawdę mówiąc nawet jeżeli odpowiedź brzmi "nie" to dla Chrisa będzie to tylko kolejny pretekst, aby wręcz zmusić go do zostania w domu. Miał ochotę pobyć z nim przez chociaż tydzień. Tak sam na sam, olać pracę, obowiązki i to wszystko inne. Taki tydzień tylko dla nich, czyż to nie był dobry pomysł? Mogliby wszystko obgadać, wytulić się i nie śpieszyć, co robili teraz i co było odrobinę ryzykowne (chociaż Chris nadal nie uważał się za rolnika).
    Cóż... w końcu marchewki i rzeżuchę umie siać chyba każdy głupi, no nie?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  111. Ramone raczej się nie ograniczał w tych sprawach. Robił różne pokręcone rzeczy, które niekoniecznie wliczyć, by można to legalnych, cóż takie życie. Już nie raz szalał w tym rozwrzeszczanym tłumie chodzących niszczycieli, ale gdy zdecydował się na walnięcie gościa gitarą chęć na raczenie tego miejsca swoją wewnętrzną destrukcyjną energią jakoś mu przeszła. Nie mógł jednak nic na to zaradzić, dlatego też wolał rozkoszować się tym wyjątkowym widokiem. A sprawiało mu to z jednej strony sporą przyjemność. Ich muzyka w każdym bądź razie miała moc.
    Pociągnął dość spory łyk wódki z butelki, która zaraz swobodnie zaczęła zwisać koło jego tułowia. Ramone wciąż uśmiechał się w ten trudny do odgadnięcia sposób, bo z jednej strony lubił być problematyczny przy rozgryzaniu jego osoby, a z drugiej nie lubił ukazywać od razu tego myśli. Spojrzał na chłopaka i roześmiał się głośno, acz krótko.
    - Serio? - mruknął jakby w zamyśleniu Shane. - Nawet jeśli to trudno byłoby to zarejestrować kamerą, chyba że tak jak teraz ktoś, by obserwował to z boku. W internecie mogłoby to zrobić furorę, wtedy moglibyśmy zdobyć sławę klasy światowej. - dodał jeszcze z rozbawieniem, kręcąc głową.

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  112. A jak wyglądał stosunek rówieśników do Chrisa, kiedy uczęszczał do szkoły? Cóż, niezbyt ciekawie. Postrzegany był zazwyczaj jak powietrze i "ten w ostatnim rzędzie". Najczęściej zauważano go, kiedy ktoś potrzebował pilnie spisać pracę domową, a nie było od kogo lub potrzebował coś niezwykle pilnego załatwić, a nie miał ochoty lub czasu biegać po szkole i szukać osoby bardziej lubianej, ale również zaznajomionej w temacie.
    Chris nie bawił się za czasów szkoły w dziewczyny, bycie parą i te inne tygodniowe związki. Nie uczęszczał na dyskoteki i dużo bardziej wolał czytać książki lub słuchać muzyki. Czasem zdarzało się, że coś nawet pisał, ale szybko stwierdzał, że jest totalnym beztalenciem i zwyczajnie się do tego nie nadaje, więc większość prac prędko lądowała w koszu jako zmięte kartki nierówno udartego papieru. Pamiętał nawet, jak kiedyś jego marny wiersz-piosenka trafił w ręce wychowawczyni. Najpierw zrobiła surową minę, w końcu komu, jak komu, ale najlepszy uczeń w klasie nie powinien bawić się w liściki, tym bardziej w takim wieku. Kiedy rozwinęła kartkę i przyjrzała się tekstowi, to najpierw na jej usta wstąpił jeden z tych uśmiechów - które trudno było stwierdzić, czy są zainteresowane, czy zapowiada się na awanturę i szykuje się wezwanie rodziców do szkoły - a później gwałtownie spochmurniała, jakby dotarł do niej odwrotny sens zawartych na stronie słów. Była chyba pierwszą osobą, która pojęła co Chris próbuje przekazać.
    Na szczęście rodziców do szkoły nigdy w powodu tej kartki nie wezwała. Kazał mu tylko zostać po lekcjach i trochę naciskała, aby powiedział czy to on pisał, a jeżeli tak, to dlaczego, po co, jak... W końcu jednak napotykając jedynie ciszę poddała się i kazała mu iść do domu.
    Od tamtej pory biedaczyna pisał tylko dla siebie i w domu, nie chcąc, żeby kartki z tekstami piosenek trafiły w niepowołane ręce kolegów ze szkoły, czy osób bliskich. Jedynie Billie'mu pozwalał bezczelnie grzebać w rękopisach, nawet jeżeli te miały po kilkanaście lat i Chris okropnie się wstydził tego, co w nich pisał.
    Nadal miał również w pamięci to, jak w jednym tekście opisał falujący biust takiej jednej pani z gazety należącej go jego ojca, którą znalazł mając jakieś jedenaście lat. Był wtedy poruszony (nie tak dosłownie!) tym co zobaczył i wręcz musiał to opisać, ale na szczęście nikt poza Billie'm raczej do tej pracy nie dotarł i oby tak zostało. Chris użył tam chyba największej, pisemnej ilości nieładnych epitetów jakie wtedy znał. Sądził jednak, że jego ojciec napisałby tę pracę lepiej, chociaż na pewno potraktowałby ją w nieco inny sposób i zmienił cały kontekst tekstu. Ostatecznie słowa zamiast krytykować widok kobiecych piersi, to tylko by go pochwalały i nagle z garści ładnie ubranych w słowa wulgaryzmów i słów oburzenia powstałyby same miłe przymiotniki.
    Odbiegając jednak od tematu początków chrisowej twórczości, to Lawrence zaczął się niecierpliwić. Dlatego właśnie dziś postanowił darować sobie te wszystkie zabezpieczenia(i bynajmniej nie miał tu na myśli odłączenia kabli z gniazdek i tym podobnych bredni), nawilżania (w końcu Billie sam posiał gdzieś lubrykant*, a ostatnim o czym marzył teraz Chris to jego szukanie po pokoju) i tzw. przez niego drugiej gry wstępnej.
    Może i nie powinien być taki narwany w sprawach seksu, ale on kiedy już się napalił to nie ma przebacz. Tak więc już po chwili Billie mógł poczuć dość nieprzyjemne wrażenie rozpychania, ale cóż... poświęcenie boli, a przynajmniej zanim przyniesie oczekiwany rezultat, co nie?

    [ Tak jak uprzedzałam na shoutboxie i w administratorskiej zakładce, nie ma mnie w dniach poniedziałek, wtorek, środa. Pojawię się pewnie w czwartek, ale spokojnie - jutro i w niedzielę jeszcze jestem >D ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  113. - Muzykę? A jesteśmy aż tak dobrzy? - rzucił z wyraźnym zainteresowaniem, które wyraźnie kontrastowało z jego uśmiechem. Zabrzmiał tak jakby wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Grali w takim, a nie innym miejscu, a to raczej nie pomaga w światowej karierze. A może to jednak oni jako skład niezbyt dbali o taki mocny rozgłos? Trudno to jednoznacznie ocenić. Jedno było pewne w tej chwili wokalista obudzi się nieźle wkurwiony i będzie nim trzepać jak pod wpływem wstrząsów padaczkowych. Albo za bardzo będzie bolała go głowa i straci pamięć. - A ten tłum nazwaliby pewnie: "Pierdolony anarchistyczny i destrukcyjny ruch" i dopisek: "Nie róbcie tego w domu, dzieciaki!". Bum.
    Kiedy Ramone bawił się wśród takiego demonicznego tłumu zawsze coś komuś zrobił. Niekoniecznie chodzi tutaj o uprawianie seksu w jakimś poruszającym się w dziwacznym, agresywnym rytmie wianku. Ale musiałby mieć fazę. O kurwa! Swoją drogą nie był delikatnym człowiekiem. Lubił coś rozwalić, tam coś rzucić, dotknąć i spierdolić. Tyle istniało możliwości. Ale zazwyczaj bawił się najlepiej pod wpływem. Wpływem... czegokolwiek poczynając od narkotyków, a kończąc standardowo na alkoholu.
    Gitarzysta The Putrescents zerknął na niego, a ich spojrzenia się przecięły. - Coś nie tak? - mruknął w przerwie między kolejnym łykiem.

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  114. - Zależy - odpowiedział. Odnośnie wspomnianego domu nic nie wspomniał. Po prostu Ramone był dość specyficznym człowiekiem, który praktycznie nigdy nie poruszał tematu o własnej rodzinie, a tym bardziej o cieple rodzinnym i innych tego typu bzdetach. Każdy kto o to pytał otrzymywał odpowiedź zwrotną w postaci wymijającego tekstu lub równie mistrzowskiej zamiany tematu.
    Gitarzysta ponownie napił się wódki, ale zaraz podążył za spojrzeniem swojego towarzysza. Nim coś raczył powiedzieć ściszył nieznacznie głos, ale wiedział, że nikt z najbliższej odległości poza kolesiem od sprzętu nic nie dosłyszy. - Jeśli masz ochotę na heroinę to Ci ją załatwię dla mnie to żaden problem. Ale nie wiem czy się na nią najzwyczajniej w świecie napalasz czy po prostu jesteś wycofanym facetem po odwyku. - powiedział spokojnie, a jego wilczy uśmiech powiększył się znacząco. W może nieco ironiczny sposób. Faktycznie jeśli ktoś go nie znał zbyt dobrze mógłby sobie pomyśleć: "Koleś jest złośliwy. Sprawdza mnie". Ale jednak mimo faktu, że Shane był złośliwym dupkiem. Czasami widział więcej niż, by się spodziewał.
    Jeśli chodziło o tego punka. Trudno byłoby się u niego doszukiwać zainteresowania miłością czy jakimkolwiek dłuższym związkiem. Im stanowczo mówił nie i dla pewności machał jeszcze środkowym placem, aby nie było wątpliwości. Wolał kobiety, fakt faktem, ale lubił je tylko na jedną noc. Przykre dla nich, ale prawdziwe.

    [Wiem o tym, kiedyś mnie ciekawość do podobnego tekstu zaprowadziła. Ale weź mi tu nie płacz. Poza tym nie będę Cię przecież rozliczać z tekstu czy coś w tym stylu c:]

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  115. Chris Lawrence13 lipca 2013 09:19

    Chris zasadniczo miał dużo pomysłów na piosenki które krytykowałyby to, co wielu ludzi uważa za najlepsze, najbardziej kuszące i w ogóle, jednak większość z nich wciąż pozostawała jedynie tekstami bez ułożonych melodii. Lawrence przeważnie prac podobnych do tych o falującym biuście nikomu nie pokazywał, bo się ich zwyczajnie w świecie wstydził, jednak Billie to taki człowiek jakiemu mógł zaufać, dlatego traktował go w nieco inny sposób niż innych i z dużo mniejszym dystansem, pomimo tego, że Armstrong ćpał i Chris doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Chcąc wziąć jednak sprawę na czysto, to chciał mu pomóc z tego wyjść, zająć go czymś innym, oderwać uwagę, cokolwiek żeby tylko nie powrócił do brania narkotyków.
    No cóż i w sumie seks chyba dobrze odrywał uwagę Billie'go, skoro nie narzekał ani na brak heroiny, ani nie widać było po nim aż tak dużego działania zespołu abstynencyjnego(co raczej Chrisa cieszyło, chociaż do rzygania po nocach i ciągłego drżenia naprawdę mógł się przyzwyczaić, tym bardziej, że rozumiał oba te odruchy i nie traktował ich jakoś bardzo krytyczne; to znaczy nie traktował tego na zasadzie "robisz w ten sposób, żeby mnie zezłościć").
    Okeej, jaka taka gra wstępna za nimi, teraz pora na konkrety i miał Chris taką małą nadzieję, że chłopak mu tu się nie rozklei, czy coś takiego. No, bo w sumie to rozciąganie w stylu Chrisa było dość oszczędne i w dodatku na sucho, ale chyba lepsze, niż jakby miało go nie być w ogóle. I nie, Chris nie przyjmował do siebie takiej opcji, że Billie mógłby sypiać przez ten czas rozłąki z kimś, o kim on nie wiedział (ale w ogóle z kimś). I nie, żeby Chris był złośliwy, czy na boku uważał, że Billie szanse ma tylko u niego. Po prostu miał do niego duży szacunek i zwyczajnie nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Nie lubił zdrad i zdrada zaraz po kłamstwie była jedną z tych rzeczy, których bardzo nie lubił.
    Wracając jednak do obecnej sytuacji, to Chris zastąpił palce wiadomą częścią swojego ciała, która już od dłuższej chwili prężyła się dumnie i tylko czekała na tę chwilę. Lawrence był wyraźnie zadowolony, co oznajmił głośnym pomrukiem, ale szybko skusił się na pocałunek.
    I nie, seks z facetem wcale go nie obrzydzał, a całowanie było fajne. Wszystko mogło być miłe, jak się kogoś kocha i ma się do wszystkiego pewien zdrowy dystans oraz tolerancję wbitą do głowy nie tylko w drodze wychowania, ale chociażby etyki i ludzkiej kultury.

    [ Swoją droga całkiem słuszna racja, no ale nie mów, że nie lubisz seksów przeciągać odrobinkę >D
    Przepraszam, że nie z zalogowanego konta, ale już nie mam ochoty szukać/przypominać sobie haseł .-. ]

    OdpowiedzUsuń
  116. No proszę, to Billie trafił - zdaje się - na odpowiednią osobę. Chris miał nieco wyższy iloraz inteligencji, chociaż jak rano sąsiadka budziła go przed szóstą i zataczał się po mieszkaniu jak pijak, to można było odnieść nieco inne wrażenie. Tak czy inaczej zabaw na jedną noc z przypadkowymi osobami nie lubił zarówno z szacunku do samego siebie, jak i pozostałych ludzi oraz zdrowego rozsądku. Kto wie jakie taki obcy człowiek ma choroby i czy może nie przeniesie na niego jakiegoś syfu i sobie nie pójdzie w diabły zostawiając go z problemem, prawda?
    Billiemu ufał. Pomimo tego, że był uzależniony od narkotyków i brał pewnie z niejednego źródła (to brzmi prawie jak jeść z niejednego chleba, c`nie?). Wiedział, że ma coś więcej niż siano w głowie, poza tym go kochał, a związek chyba powinien opierać się na wspólnym zaufaniu.
    Chrisowi wbijanie gwoździ szło - tak zupełnie swoją drogą wspomnę - nieco gorzej. On to się bardziej bawił w prace typu rozjebywanie ścian. Miał wtedy okazję się wyżyć i rozładować emocje, a w jego przypadku to całkiem dobry sposób na nudę oraz brak innego zajęcia w czasie wolnym.
    No proszę, ale Armstrong zachował się - tak czy siak - bardzo dzielnie. Nawet go nie wyzwał, to dobrze, chociaż Chris i tego się spodziewał, bo wiedział, że mogło trochę zaboleć, a przynajmniej być nieprzyjemne. Skoro Billie tego z nikim nie robił przez czas rozstania(a Chris był uparty i twierdził, że nie robił), a teraz chciał na sucho to jednak mógł się tego spodziewać.
    Lawrence odczekał chwilę i dopiero zaczął narzucać chłopakowi dość wolne tempo, żeby ten mógł się trochę przyzwyczaić do początkowego dyskomfortu, ale nie poświęcić mu całej swojej uwagi. Schylił się lekko i pocałował Billie'go z cichym pomrukiem.

    Chris L.

    [ Rano bo rano i zmartwiona tą anginą, ale wstałam i odpisałam. Mnie nerka męczy (widać właśnie), ale trudno. Chyba przeżyję. ]

    OdpowiedzUsuń
  117. Shane tymczasem spokojnie sobie sączył wódkę jak poranną czarną kawę. Wróć. Ramone nie wstawał rano. Raczej pod południu albo... wieczorem w przypadkach ekstremalnych. Niestety nie był podobny do kolegów z UK, którzy jako tako byli odpowiedzialni i potrafili dostosować się do wyznaczonych godzin pracy.
    Gitarzysta uniósł brwi ku górze. Czy on znał kogoś kto z własnej woli robi sobie odwyk i to samodzielnie? Och, na pewno nie.
    - Ciągnie jak cholera pewnie, dlatego tak Ci się oczy świecą - stwierdził ze skinieniem głową. - Jak dałeś radę trzymać się od tego z daleka bez zwykłego odwyku w zamknięciu? - rzucił nawet z wyczuwalnym zainteresowaniem.
    Może ja coś opowiem o sąsiadach pana Ramone'a? Albowiem sytuacja ma się następująco. Shane nie lubi swoich sąsiadów są upierdliwi, męczący i stale narzekają. Więc on dla czystej chorej satysfakcji gra w nocy, ćwiczy i wszystko inne, aby wkurzyć ich do czerwoności. Robi im kawały, a najbardziej nie cierpi zrzędzącej staruszki z trzeciego piętra i jej usranego psa.

    [Wiem, wiem, wiszę porządny odpis. Miałam wziąć się przedwczoraj ok. 4 nad ranem, ale mój laptop postanowił sobie zrobić aktualizację i dałam za wygraną. Wczoraj jednak nie udało mi się sklecić nic sensownego, a więc co za tym idzie to co jest wyżej - jest dwa razy lepsze.
    Dajże spokój nie będę Cię rozliczać z długości ;p
    Gify i tak są z nim dobre xD]

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [A no i właśnie - zdrowiej, żeby mi się przypadkiem ciocia herbata nie zamartwiła ;*]

      Usuń
  118. Ramone wiedział jedno, a mianowicie to, że ten człowiek miał dość mocne postanowienie i starał się tego trzymać, choćby nie wiadomo w jaki sposób. Nawet jeśli miałby się czołgać. Ale Shane wiedział też, że od tego nie ma ucieczki. Zdawał sobie sprawę z tego, że nałogowiec jest nałogowcem już zawsze. Wiedział to i nawet nie zawahał się, aby spróbować wciągać razem ze swoimi fankami. Świadomość nie miała więc dla niego żadnej różnicy, chociaż kto wie. Ramone starał się łamać wszelkie schematy i reguły. Nie zamierzał jednak przestawać i zachowywać się jak jego popieprzona, stale marudząca i narzekająca na swój los staruszka.
    Uśmiechnął się jednak szeroko, kiedy usłyszał to imię i nazwisko. I nie było to wywołane płynącym w jego żyłach rozpuszczonym alkoholu. Roześmiał się głośno.
    - Chris Lawrence, mówisz? - powtórzył, a jasne oczy pojaśniały mu minimalnie. - A więc to Ty jesteś facetem mojego najlepszego kumpla - rzucił z jeszcze wyraźniejszym wilczym uśmieszkiem niż kiedykolwiek w tym miejscu.

    [Jeśli jesteś w stanie odpisywać to zdrowienie idzie, ale trochę ślamazarnym tempem. ;p
    Wybacz za opóźnienia w odpisie już wczoraj goniła mnie herbatka do odpisów, ale lenia trudno jest odgonić.]

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  119. Hoho! Chris nigdy nie upijał się do nieprzytomności ani też do stanu tak wielkiego upojenia alkoholowego, że trzeba było go wozić po szpitalach, tudzież leczyć kaca przy pomocy lekarskiej. On miał po prostu bardzo słabą głowę, a teksty typu "No co ty, kurwa, Chris! Ze mną się nie napijesz?!" przestały na niego działać już parę lat temu i nie miał tego zamiaru powtarzać.
    Chris potrafił się zataczać pod dwóch piwach, dlatego picie alkoholi wszelkiego rodzaju mocno ograniczał, tak w zasadzie to praktycznie do zera. Czasem wypił do dotrzymania towarzystwa Shane'owi i kilka razy Billie'mu, ale tak poza tym to alkoholu nie tykał. Uważał, że po nim ma się brzydki oddech (i właściwie!), a poza tym wizja siebie z pustynią na drugi dzień i jakiegoś uporczywego bólu głowy gratis raczej nie skłaniała go do picia, a wręcz na odwrót - skutecznie odstraszała.
    A co do tych dziur... parę było, faktycznie, ale przez czas, jak się rozstali, to Chris pobawił się w murarza-architekta i wszystko "pokleił", w całkiem umiejętny sposób na dodatek. Póki co dziury nie były jeszcze zamalowane, ale na pewno mniej rzucały się w oczy, no i nie trzeba się było bać, że jak się człowiek oprze o plakat, to wypadnie gdzieś do innego pokoju.
    Głównie jednak to te dziury były spowodowane paroma imprezami, jakie Chris urządził u siebie w domu(czego rzecz jasna szybko pożałował, bo jak mówi pierwsza zasada imprezowicza: imprezy rób poza swoim domem).
    Wracając jednak do tej przyjemniejszej sytuacji, w jakiej niewątpliwie się teraz znajdowali(no, a przynajmniej dla Chrisa była to niezmiernie miła sytuacja), to długowłosy zaczął się powoli w nim poruszać. Powoli, bo:
    a) nie chciał go (za mocno) uszkodzić,
    b) nie lubił uszkadzać ludzi bez powodu,
    c) adnotacja do punktu b + a tym bardziej ludzi których kochał,
    d) co nagle to po diable.
    A Chris lubił się trochę podroczyć z Billie'm. Trochę znaczyło max. cztery minuty, po których niezmiernie się denerwował, co leżało już w jego niecierpliwej naturze. Zaczął mu narzucać swoje tempo. Dzisiaj wyjątkowo mało się z nim droczył, ale to przez tą rozłąkę.
    Nie umiał żyć bez Billie'go, bez tego bezczelnego podpierniczania mu tlenu i do kochania się z nim nawet kiedy jeden z nich jest totalnie wstawiony z różnych względów, tudzież oboje są wstawieni albo zwyczajnie wtedy, kiedy sytuacja nie powinna być wykorzystywana, bo istnieją normy etyczne, a oni je ot tak łamali.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  120. Gdyby jakiś specjalista miał możliwość przebadać lub poobserwować sobie Ramone'a w jego środowisku do osób uznanych za normalnych to, by się raczej nie wliczał. Spójrzmy na to z większej perspektywy... faktycznie był punkiem, ale czy to mogłoby wyjaśnić wszystkiego jego zachowania? Takie jak niepunktualność, obsesyjne pierdolenie systemu, upijanie się do nieprzytomności, okolicznościowe sięganie po narkotyki, spuszczaniu porządnego wpierdolu swoim znajomym czy złamanie typowego dla większości ludzi kręgosłupa moralnego na pół?
    Punk uniósł jedną brew i parsknął śmiechem. Tak, kurwa, już w to uwierzył. Mógł być pod wpływem alkoholu, który krążył sobie zaciekle w jego żyłach, ale nigdy nie przekonałby go do tego, że ów pan Armstrong od razu go pokojarzył. Fakt faktem, że Christian Lawrence w tej chwili zjednoczył nieświadomych do końca ludzi.
    - Cóż nie mieliśmy okazji się dotąd poznać - rzucił, odkładając na bok wódkę, która powoli chyliła się ku końcowi. Jednak samego chłopaka jakoś to nie przejęło. W tym chaosie mógł zwinąć wszystko z arsenału alkoholowego i zagadnąć go na własne niebanalne potrzeby! Szczytny cel, nie powiem, że nie. Zaraz wyciągnął do niego rękę. - Shane Ramone, większa część tatuaży twojego faceta jest moim własnym dziełem. - uśmiechnął się z bardziej widocznym rozbawieniem niż zazwyczaj.

    [W sumie trudno jest mi jednoznacznie odpowiedzieć, bo aż tak wtajemniczonym znawcą nie jestem, ale widzę tylko dwie opcje:
    1. Tak jak Ty to zrobiłaś: Shane'nie
    2. Albo: Shanie - to mi się wydaje bardziej prawdopodobne, ale wiesz... patrzaj wyżej xD]

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  121. Nie no skądże znowu, kto tutaj w ogóle ośmielił się wątpić w jego nienaganne umiejętności?! Toż to, by się w głowie nie mieściło. W dyby albo na stos z takim. Albo do śniegu zimową porą i zrobić z kogoś bałwana! Zważywszy oczywiście na miejsce akcji, otoczenie i sprzyjające ku temu warunki.
    Znowu się roześmiał.
    - Jasne, jasne, rozumiem - rzucił z jeszcze większym rozbawieniem. Cholera. Czemu on go nie poznał wcześniej? Utkwił w nim uważne spojrzenie mimo spożytego alkoholu. Całe szczęście, że ten człowiek miał mocną głowę. W innym razie kac męczyłby go za każdym razem. - Wyjaśnij mi Billie coś dlaczego Twój chłopak zawsze poleca Cię mi w kwestiach muzycznych? - spytał z szerokim, łobuzerskim uśmiechem. Znów sięgnął po wódkę, bo jak się bawić to się bawić. Po jaką cholerę, by tu sobie żałować. - Ale wiesz nie chodzi o ten sprzęt muzyczny. - dodał jeszcze dla uściślenia tego o co mu właściwie chodzi. Co mówił Chris? Co nieco na pewno.

    [To też jest sposób. W niektórych imionach angielskich odmiana jest problematyczna. Ogólne zasady znam, bo dotyczą głównie brzmienia wyrazu, ale niekiedy nie ma pewności xD]

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  122. Ramone to chyba ze swoim talentem rozpieprzania wszystkiego i doprowadzania do orgazmu swoich rozwrzeszczanych fanek tylko tym, że sobie stał i szarpał za druty od gitary. Powinien zostać w drugim wcieleniu jakimś alfonsem albo superbohaterem. Nie, nie w tej drugiej roli mógłby nie zdać roli, więc granie złego, ale zajebiście lubianego charakteru zadowoliłoby go wystarczająco.
    - Widziałeś jak przyjebałem gościowi gitarą, co? - spojrzał na niego wymownie, by chwilę potem pociągnąć spory łyk czystej. Wchodziła jak woda. - To wystarczająca odpowiedź? I niekoniecznie mam na myśli, że Twój facet, chciałby abym walnął Cię czymkolwiek, a tym bardziej gdziekolwiek. Ale chodzi mi o muzykowanie.
    Ależ odpowiedź jest prosta. Pan Armstrong popijał swoje piwo spokojnie, z kulturą jakiej wymagano w miejscach publicznych, a nie w taki sposób, aby wypróżnić butelkę do końca i pozostawić ją pustą samej sobie. Jednakże należy wspomnieć, że Shane Ramone jakoś nieszczególnie zajmował się problemami. Nie miał ich, jakby nie brać pod uwagę zapominania o płaceniu tych cholernych rachunków albo głupich sąsiadów. W każdym razie pił, bo lubił i pił dla czystej zabawy.

    [Też mam z tym problem. Trudno odgadnąć co i jak z nimi. Wyjaśnię to na przykładzie mojego Shane'a. Tam gdzie mam pewność: Kiedy znika Ci w wymowie ostatnia litera (np. przy czyt. Szejn -> Szejn'a - i jak wyżej) to dodajesz apostrofę, a kiedy nie (Shanem) to łączysz. Przy Billiem też się zastanawiam, bo trudno wyczuć to imię. Wszystko zależy od wymowy, więc widzę, że przy Louisie byłaby totalna wolna ręka.]

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  123. Chrisowi lepiej nie było pozwalać się upić do tak zwanego "zonka", bo wtedy potrafił zrobić naprawdę dużo głupich rzeczy. Jemu odbijać zaczynało w zasadzie już po jednym piwie, a po dwóch był tak wstawiony, że ledwo łapał pion, a świat wirował mu jakby przedawkował kisielu truskawkowego. Był więc pod względem picia zupełnym przeciwieństwem Billie'go, co jednak nie znaczyło, że zaraz psuł imprezę, kiedy się na jakiejś już pojawił. O, nie, nie! Jeżeli ktoś namówił go na to jedno piwo, to zabawa od razu robiła się weselsza. W końcu kto jak nie on darł ryja o trzeciej nad ranem wracając do domu "O BEJBE, WYGLĄDAM JAK KING-KONG...!" a na widok radiowozu ku swojej pijackiej niedoli (i niedoli Billie'go który go wtedy ciągnął na własnych barkach i musiał tego wysłuchiwać, cóż za romantyzm i poświęcenie!) zaczął z jeszcze większym entuzjazmem wykrzykiwać "SPOD MIĘŚNI NIE WIDAĆ RĄK... RĄK I PTASZKA!".
    To był chyba jeden z niewielu razy kiedy miał okazję odwiedzić komisariat policji. Niemniej jednak Armstrong musiał mieć z niego wtedy niezły ubaw.
    Zjarany do nieprzytomności Chris to była już zupełnie inna sprawa, bo wtedy z nieszkodliwego alkoholika zmieniał się w kaskadera-kamikadze. No, bo na zdrowy rozum: kto podpalałby skocznię basenu, a potem zbiegał na nią i skakał do wody na bombę? Na zdrowy rozum nikt, ale kiedy Chris był weselszy, to on się na to pisał. Raz, ale zawsze coś! Potem Armstrong był na niego trochę zły, więc postanowił już tego nie robić. Potem musiał go ładnie przeprosić, a jeżeli Lawrence chciał to potrafił naprawdę ładnie przepraszać.
    Tak jednak swoją drogą, to Chris zawsze starał się być jak najbliżej Billie'go i te dziwne ciągoty do bruneta nawet sprawiły, że chciał się nauczyć grać na perkusji. Serio, bardzo chciał! Tylko sam jego widok sprawiał, że nie umiał skupić się na czymś oprócz trzymania pałeczek w łapach albo burczenia, że mu nie wychodzi (to nic, że nawet nie próbował). Potem wyszło na jaw, że po pierwsze ma okropne wyczucie rytmu, a po drugie jednak te problemy ze skupieniem miał nawet bez obecności Billie'go (a wtedy było nawet gorzej).
    Niemniej jednak teraz Chrisowi byłoby bardziej głupio z właśnie tego powodu niewypału z perkusją, niż dlatego, że właśnie miał swój interes w poważaniu pana Armstronga(chociaż swoją drogą, to poważania pana Armstronga nie mógł określić jako "głębokiego", bo byłoby nieładnie i niezgodnie z prawdą. Bardziej pasowałoby tutaj wyrażenie "ciasne, ale własne").
    Korzystając jednak z faktu iż był całkowicie trzeźwy i zdążył zauważyć brak przejawów protestu (tj. machania rękami, wyzwisk, spoliczkowania lub innych niemiłych przygód) zaczął narzucać panu Billie'mu dość szybkie tempo. Jednocześnie trochę dmuchał mu po twarzy(konkretnie to po czole jednak to nadal głowa!), ale nic nie mógł na to poradzić. Uprawianie seksu było taakie męczące, a on nie należał do tych paniczków co to nie lubią sapać.
    On lubił i nie zamierzał się z tym ukrywać. To, że łóżko pod nimi skrzypiało też było fajne, a to, iż uderza rytmicznie zagłówkiem o ścianę zauważy pewnie nazajutrz lub dopiero za kilka dni (o ile Billie go w tym nie wyprzedzi) i okaże się, że znowu czeka go zabawa w pana murarza.

    [ Rozjebałaś mnie tym tekstem o Nokii Lumii. W ogóle zawdzięczam ci dzisiaj pół mojego dobrego nastroju i zrytą banię, bo jak wlazłam na tumblra to powitał mnie Billie tańczący z gitarą jakieś bajabango, a że przy okazji tego zdarzenia słuchałam "King-konga" to tak sobie nawiązałam w odpisie. Nie jedz mnie za to <3 >DD ]

    stęskniony Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  124. Chris - kiedy dopiero zaczęli się spotykać - był naprawdę imponujących rozmiarów facetem (nie żeby teraz jakoś owe rozmiary stracił). Miał tych swoich osiemdziesiąt kilo wagi, bo co jak co, ale jeść to on lubił od zawsze, a że matka go podkarmiała i połowa bagażu który przywiózł ze sobą do Anchorage to było jedzenie, to się chłopaczyna nieźle spasł. Przy jego wzroście taka waga to nie było nic dziwnego, czy też niezdrowego (a nawet wręcz przeciwnie). Teraz mu się wyraźnie schudło, co można było zaobserwować już po chwili intensywnego wpatrywania się w jego żebra i nieco wpadnięte, wytatuowane boki.
    Spadł z wagi na kilka kilo, to był niezaprzeczalny fakt, no ale jak znał Armstronga i jego cudowne pomysły, to niedługo znowu będzie tym samym niedźwiadkiem idealnym, wręcz stworzonym do przytulania, co dawniej.
    Chcąc jednak nawiązać do tej akcji z płonącą skocznią. Khe, khe. Chris pierwszym co zrobił było dokładne obejrzenie Armstronga (czy aby się gdzieś nie przyjarał w ramach akcji "uratuj nielota"), a potem zajrzenie do własnych spodni i pogłaskanie się po podbrzuszu z westchnieniem ulgi. No, co? A gdyby sobie co nieco przypalił? Nie byłoby fajnie.
    I owszem - te natrętne paluchy pana Armstronga na swoich plecach czuł bardzo dokładnie, ale nie miał zamiaru się skarżyć. Niech go wyszczypie, a co będzie mu tam żałował! Plecy niewytatuowane (a przynajmniej nie całe), więc szczypać sobie może do woli. Nie lubił tylko jak go się ciągnęło za to, co już miał zamalowane. To tak, jakby ktoś próbował wyrwać część ciebie. Zdecydowanie nic miłego.
    Chris zaśmiał się w pewnym momencie dość ochryple i wręcz schował nos w zagłębieniu szyi Billie'go. Jego oddech przyprawiał Lawrence'a o takie śmieszne łaskotki, których nie potrafił znieść i przez chwilę naprawdę myślał, że brunet robi mu po złość dobrze zdając sobie sprawę z tego, że Chris to czuje i w dodatku lubi, no ale po jego minie wnioskował, że Billie jest teraz bardziej pochłonięty pomrukiwaniem i drapaniem go po plecach, co swoją drogą również wymagało jakiegoś poświęcenia.
    - Łaskoczesz - skomentował tylko, kiedy już udało mu się opanować rozbawienie bez burzenia tego erotycznego napięcia. Trącił go nosem w policzek i posłał mu jeden z tych uśmiechów mówiących "ale to fajne, rób mi tak jeszcze", więc było okej.
    Ogólnie Chris miał w wielu miejscach łaskotki i Armstrong albo o tym nie wiedział albo się z tym po prostu dobrze ukrywał i tylko czekał na odpowiedni moment, żeby tę swoją wiedzę okazać w jakimś najmniej oczekiwanym momencie, tak żeby Chrisa zaskoczyć.

    Chris L.

    [ Łojej ;u; ]

    OdpowiedzUsuń
  125. Nie byłoby to zbyt odpowiedzialne, gdyby taki zaćpany albo upity w trzy dupy pan Armstrong wziął sobie do serca lecieć gdziekolwiek, a tym gorzej jeśli byłby to samolot pełen ludzi. Pomijając już rozpierzony sprzęt, bo nawet dzięki takiej akcji taki samolot runąłby na ziemię. W lepszej wersji wpadłby do wody. Jeszcze, jakby tam był Shane... O fuck, mózg na ścianie albo oknie. Jak kto woli.
    Ramone wybuchnął głośnym, wesołym śmiechem. - Moi sąsiedzi mnie za granie od wieczora do rana doprowadza ich do szału. Zawsze walą mi w drzwi, a w najgorszym razie dzwonią po policję, wtedy robię im najwredniejsze żarty jakie widział ten świat i więcej nie wchodzą mi w drogę. - odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem. - W każdym razie co nieco słyszałem. I już mi Cię polecał i to nie raz.
    On czuł, że musi się ograniczać. Ramone nie chciał ograniczeń. Nie chciał nawet o czymś takim myśleć. A zobowiązania to już zupełnie inna bajka, której nie byłby w stanie znieść. Odrzucał je z prędkością światła i rozpierzał w kilka sekund jak ten tłum, który rozwalał wszystko na swojej drodze. Cóż wyrwał się spod kontroli, bywa i tak. Chwila, czy jakaś laska pieprzy się z perkusistą? Shane uśmiechnął się dwuznacznie i dopił wódkę do końca. Usiadł sobie na barze.

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  126. Chris nawet przyćpany, czy nieco pijany najpierw martwił się o dobro pana Armstronga, a dopiero później o swoje. Billie zdecydowanie był jego miłością życia. Nigdy wcześniej nie miał tak maślanych oczu na czyjś widok i nie przejmował się tak dobrem drugiej osoby, jak przy nim. Traktował Armstronga jak złote jajko, na które trzeba było dmuchać i bardzo uważać, bo kiedyś może się przypadkiem sturlać ze swojej aksamitnej poduszki, potoczyć do stawu i utonąć. Byłoby bardzo niemiło, gdyby zaszła taka sytuacja i Billie nagle zrezygnowałby z tego wszystkiego; z Chrisa, z ich miłości. A Chris... Och, on jeszcze na jakiś tydzień przed ich rozstaniem miał dla niego pierścionek, propozycję wspólnego zamieszkania, jakiegoś odwyku, tyle cholernych planów!
    Kiedy się rozeszli zaczął brać tabletki. Całe tony tabletek. Nasenne - bo nie mógł spać. Ba! Nie potrafił dwóch godzin przeleżeć w łóżku. Przeciwbólowe - bo kiedy nie mógł spać, a zadręczał się pracą, to nawiedzały go okropne migreny. W jego szafce znajdowało się jednak wiele więcej środków od witamin, aż po leki wypisywane na receptę, których teoretycznie brać nie powinien, ale i tak to robił. To dzięki nim utrzymywał się jeszcze przy życiu i tej nadziei, że może jednak Billie go nie znienawidził i jeszcze kiedyś będą ze sobą, jak gdyby nic się nie stało.
    Teraz wolał sobie o tym nie przypominać chociaż, kiedy już oboje osiągnęli spełnienie i mogli sobie w spokoju odpocząć, to Chris przez dość długi moment milczał, a potem nie wiedział jak zacząć rozmowę na temat przypieczętowania ich związku, bo wrócili do ciebie, prawda? Tak, zdecydowanie wrócili, a ten seks był tylko potwierdzeniem tego.
    - Billie Joe... a gdybym spytał, czy za mnie wyjdziesz, to co byś odpowiedział? - spytał, leżąc z nim w ciasnych objęciach. Miał z tej pozycji idealny widok na jego oczy. Minę miał poważną, naprawdę miał pierścionek. Mógłby mu się oświadczyć nawet teraz! Pierścionka nigdy nie oddał do jubilera. Trzymał go pod poduszką, pod tą, na której opierał teraz głowę.
    Jeżeli Chris mówił per "Billie Joe" to robiło się:
    a) poważnie
    lub:
    b) niemiło.
    Wtedy kiedy odkrył, że Armstrong nie zerwał z narkotykami (i raczej nie ma co na to liczyć), to też zwrócił się do niego "Billie Joe".

    Chris L.

    [ Trochę ucięłam im seksa, no ale już tak długo to ciągnęłyśmy, że wypadało już zakończyć >D ]

    OdpowiedzUsuń
  127. Chris wtedy odszedł. Wcale nie dlatego, że był na niego cholernie zły. Nie bał się, że go uderzy - nigdy nie próbował nawet na niego podnieść ręki, siły używał naprawdę w ostateczności. Musiał uciec, bo się rozpłakał. Nie ryczał tak odkąd koledzy nie chcieli się z nim bawić i ukradli mu jego ulubioną łopatkę do zabawy w piasku. Miał wtedy chyba z cztery lata, może pięć. Siedział smutny przez parę dni z domu i nawet zrobienie ulubionego deseru przez jego mamę nic nie pomógł. Na dwór został wyciągnięty przez ojca pod pretekstem zrobienia wspólnych zakupów i to zajęło mu tę chłopięcą główkę na tyle, że się rozchmurzył i jakoś o tym zapomniał. Zresztą nie wiedział, że ojciec - w czasach jego dzieciństwa niezwykle poważny człowiek - zrobił karczemną awanturę o ten brak tolerancji u dzieciaków z sąsiedztwa. Poleciały szlabany na wychodzenie z domu, oglądanie telewizji i słodycze, no i nagle okazało się, że wszyscy chłopcy z okolicy polubili w mig Chrisa.
    Lawrence po swoim ojczulku niewiele rzeczy odziedziczył, bo w sumie tylko kolor oczu i układ szczęki oraz pociągłą twarz. Wszystko pozostałe zawdzięczał w dużej mierze swojej mamie, bo w końcu miał po niej tę ciekawość do świata, chęć pomocy ludziom, sumienność, a momentami także gadulstwo. Billie znał go już od dłuższego czasu, dlatego mógł się niejednokrotnie przekonać o tym, że kiedy Chris zaczynał mówić, to nie znał momentu w którym należało skończyć, bo jego monolog stawał się nudny(a przynajmniej dla znacznej części słuchaczy, bo jednak sam Armstrong chociaż przeważnie wyglądał na zainteresowanego tym, co ma do powiedzenia).
    Co do jego porywczości, to zdecydowanie odziedziczył ją jako jedną z niewielu cech charakteru po tacie. Wiele razy było tak, że najpierw robił, a później dopiero myślał i pomimo tego, że zazwyczaj wszystko dało się jeszcze odwrócić, jakoś zatuszować i ukryć, to chociażby ich odejście było przykładem tego, że powinien jako dorosła osoba lepiej panować nad takimi odruchami, bo krzywdził nie tyle siebie, co najbliższych.
    Teraz był jednak absolutnie pochłonięty słuchaniem tego, co mówi pan Armstrong. Potem na krótką chwilę zapadła między nimi cisza, która pozwoliła mu dyskretnie sięgnąć pod poduszkę i odszukać pudełeczko z pierścionkiem. Zacisnął je lekko w dłoni.
    - Nie wiem, czy chcę poślubić ćpuna, ale na pewno chcę poślubić Ciebie, Billie Joe - stwierdził i z poważną miną wyciągnął dłoń, otworzył ją. Oczom Armstronga ukazało się pudełeczko; niewielkie, kwadratowe z lekko wypukłym wierzchem. Było pokryte ciemnofioletowym welurem. Chris otworzył je i... niespodzianka.
    Nie była to byle jaka obrączka, czy chudy pierścionek z kamykiem. Małe opakowanie skrywało sygnet z ozdobną... trumną w czarnym kolorze. Lawrence miał naprawdę dziwne sposoby okazywania miłości, a przynajmniej tak mogłaby pomyśleć osoba, która po raz pierwszy zobaczyłaby taki "podarek" na oświadczyny. Chris wybrał jednak ten sygnet nie bez powodu. Dla niego trumna nie oznaczała śmierci. Dla niego oznaczała miłość aż do chwili kiedy śmierć ich nie rozłączy. To dużo powiedziane, ale takie właśnie miało przesłanie podarowania tego sygnetu.
    Lawrence nosił swoją obrączkę już półtora miesiąca po tym, jak się poznali i zawsze mruczał tylko wymijająco, że to pamiątka rodzinna czy-coś-równie-ważnego, ale w zasadzie to już od dawna miał w planach oświadczyny. Czekał tylko na odpowiedni moment.
    Co prawda na początku wyobrażał sobie to wszystko nieco inaczej, bardziej romantycznie, może przy świecach, a nawet w restauracji, ale potem stwierdził w duchu, że to wyjątkowo głupi i stereotypowy pomysł, poza tym wiedział, że Billie pewnie nie czułby się za dobrze siedząc sztywno pod krawatem i gapiąc się w menu, gdzie większość potraw kosztowała tyle co połowa czynszu jaki Chris płacił za swoje mieszkanie, a na dodatek smakowała wyjątkowo obrzydliwie, chociaż widok niektórych naprawdę zachęcał do ich zjedzenia.
    - W takim razie rozumiem, że przyjmujesz moje oświadczyny? - podpytał żeby uspokoić swoje serce, które biło w szalonym tempie.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Tak przy okazji, TUTAJ masz gratis i możesz zobaczyć sygnet, jakbyś nie mogła sobie go wyobrazić ^^' ]

      Chris L.

      Usuń
  128. Chris nie zwykł płakać przy kimś. Ogólnie starał się unikać okazywania negatywnych uczuć przy ludziach, a tym bardziej przy bliskich, bo uważał, że to ich rani jeszcze bardziej niż jego samego. Odkąd rozstał się z Billie'm to nie potrafił nad sobą zapanować. Rano wstawał i zaczynał ryczeć, uspokajały go tabletki. Usypiały, powodowały lekkie odrętwienie i otumanienie, ale pozwalały wyciszyć wyrzuty sumienia za to, że nie umiał wtedy zareagować w inny, bardziej dorosły sposób. Wypominał sobie swój błąd aż do dzisiaj. Właściwie to z trudem przyszedł do sklepu muzycznego dobrze zdając sobie sprawę z tego, że będzie tam Armstrong.
    Gdyby nie to, że wystawili go wszyscy członkowie zespołu to z pewnością nie pojawiłby się tam. Nałogowo omijał miejsca w których mógłby go spotkać. Bał się tego, że kiedyś wejdzie do marketu i będzie musiał spojrzeć mu w oczy. To była okropna wizja, pomagały na nią kolejne porcje tabletek. Pomagał mu gitarzysta, a z zawodu farmaceuta. Układał mu odpowiednie dawki i chyba tylko dzięki niemu Chris nie przedawkował w ich zażywaniu. Był praktycznie cały czas na ich działaniu, to mu w jakiś sposób pomagało i odciążało go, chociaż on w przeciwieństwie do Billie'go potrafił w pewnym momencie po prostu zrezygnować z tego całego świństwa. Postanowił sobie, że jutro na jego oczach wyrzuci te wszystkie kapsułki. Pozbędzie się ich razem ze złymi wspomnieniami i zajmie się tylko brunetem.
    Złapał go lekko za dłoń, wsunął mu sygnet na palec serdeczny i uśmiechnął się pod nosem. Teraz czuł taką trudną do opisania ulgę oraz spokój. Już nikt mu nie odbierze Armstronga. Będą razem, już na zawsze, prawda?
    - To dobrze, bardzo się cieszę - mruknął i przysunął się do niego, po czym skradł mu łakomy pocałunek. Przymknął oczy, czując dreszczyk przechodzący mu wzdłuż kręgosłupa. - Masz już jakąś datę ślubu, czy chcesz to sobie wszystko przemyśleć? - spytał dyplomatycznie. Nie lubił niczego narzucać Armstrongowi, zresztą czasami dawał mu pełną swobodę, czego stanowił przykład chociażby rozplanowania domu. Chris nie potrafił sam niczego zaplanować albo inaczej; potrafił zrobić plan, gorzej było już z jego wykonaniem, a tym bardziej jeżeli miało się na to konkretny termin.
    I Chris... Chris lubił ten jego lekko zakrzywiony nosek i zielonkawe ślepka, które go tak oczarowały. Nie przeszkadzało mu nic, oprócz tych narkotyków. Billie koniecznie musiał z nimi skończyć i to wcale nie dla zasad Lawrence'a. Musiał to zrobić żeby oszczędzić sobie zdrowie i kilka lat życia.
    - Nie chcę żadnego odwyku. Ani dla siebie, ani tym bardziej dla Ciebie. Wiem jakie to okropne. Sami z tym zerwiemy, dobrze? - mruknął, patrząc mu w oczy. Pogłaskał go pieszczotliwie po policzku. Objął go ciaśniej ramieniem, a potem ucałował go w czoło.
    - Odwyk to przykra ostateczność - dodał. - Jutro wyrzucę to wszystko z łazienki, zgoda? A ty... ty będziesz sobie leżał i odpoczywał, żebym mógł się Tobą zajmować - szepnął z radosnym uśmiechem. Naprawdę cieszył się, że miał go obok siebie.

    Chris L.

    [ To zrobię ci niespodziankę w swojej karcie c: ]

    OdpowiedzUsuń
  129. Wcale, że nie! Ramone nigdy nie marzył, aby zostać jakimś pajacem w stroju służbowym. Zagotowałby się w tym umownym mundurku i umierał z nudów, no chyba że jako strażak co chwilę wzniecał pożary i je gasił. Niestety pewnie i to, by się w końcu mu znudziło. Jednakże nie odnosiło się to do jego obecnego zajęcia, bo robił wiele rzeczy na raz i pewnie tylko ze względu na różnorodność nie popadał w rutynę. Całe szczęście, bo nie miałby co ze sobą począć i musiałby umrzeć w jakimś potoku czy coś w ten deseń.
    Spokojna głowa, on miał tylko cholernie dobry humor. Co tam alkohol! Może też co nieco miał do powiedzenia, ale nie aż tak wiele. Tak przynajmniej załóżmy, bo ważniejsze było to, że teraz poznał faceta swojego najlepszego kolegi od robienia dziar i picia piwa. Aż dziw, że Ramone nie zrobił krzywdy Chrisowi swoimi głupimi pomysłami.
    - Że nieźle muzykujesz i powinienem pomyśleć, aby wkręcić Cię do zespołu - odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Czemu Chris miałby się nie chwalić czymś takim na prawo i lewo? Shane rzucił na ziemie pustą butelkę i patrzył jak się roztrzaskuję. Och, kurwa chyba zwrócił właśnie uwagę na siebie. Miał jednak nadzieję, że napalone fanki nie zaczną się dobierać do niego. Szczególnie teraz kiedy prowadzi sobie tutaj kulturalną konwersację.
    - A po co Ci długopis? - spytał spokojnym tonem. Wsadził rękę do kieszeni kurtki, pewny że i tak nic tam nie znajdzie, bo jest gitarzystą, ale... no właśnie był też tatuażystą i całkiem niedawno tworzył szkic jednego z nich. Podał chłopakowi ołówek. - To jedyne co mam, wybacz.

    [Nawiązując do odmiany (oczywiście, ja-mózg zapomniałam się do tego odnieść, well): moja polonistka w tym roku odpowiedziała mi na to następująco, zapraszając mnie na tą stronę, gdybym miała wszelkie wątpliwości ze względu na obszerność (jeszcze tego nie ogarnęłam): www.so.pwn.pl/zasady.php]

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  130. - Nie... Chyba nie, dlaczego niby? - spytał, jakby nie rozumiał całej tej reguły, że facet na ślub musi przyjść koniecznie ubrany w tej konkretny sposób. Osobiście Chris całkiem dobrze wyglądał w marynarce, białej koszuli i pod krawatem, więc dla niego nie było problemem pojawić się ubrany w ten sposób na własnym ślubie(bo raczej dziwnie wyglądałby w czarnej koszulce z nadrukiem jakiegoś zespołu, w przyciasnych na tyłku spodniach może nawet podkradzionych w pośpiechu Billie'mu i do tego glanach lub trashvillach). Chciał sprawić dobre wrażenie, a garnitur posiadał. Jeden, ale to zawsze coś, prawda? Zresztą... jeżeli będzie za mały lub Billie stwierdzi, że wygląda w nim źle to pomyślą nad czymś innym. Ciekawe czy dopiąłby tę kamizelkę w której poszedł na zakończenie szkoły średniej?
    - Chyba nie myślisz, że przerażę się tego trzęsienia albo narzekania i ucieknę, co? - mruknął z nutką rozbawienia w głosie. To byłaby dopiero szybka rezygnacja z planów na przyszłość, jakim niewątpliwie dla każdego młodego człowieka był ślub. W końcu to duże poświęcenie zostać z kimś do końca życia, być wierny tej osobie, dzielić z nią wszystkie smutki i radości. Niemniej jednak Chris nie bał się. Przeżył z Armstrongiem już tyle wspólnych chwil zarówno miłych, jak i przykrych, że był przekonany tego, iż już nic go nie zrazi, nawet wymiotowanie po nocach i drgawki.
    Wiedział czym jest zespół abstynencyjny, kiedyś się martwił, kiedy Billie miał takie objawy, ale zawsze tłumaczył to sobie niestrawnością, jelitówką lub grypą żołądkową. Usilnie próbował wmówić sobie, że to wcale nie wina odstawienia narkotyków, ale teraz już nie musiał się okłamywać. Był w stanie walczyć o Billie'go z nałogiem. Wyrzucając te wszystkie tabletki chciał mu w pewien sposób pokazać, że on też umie żyć bez czegoś, co stanowiło dla niego praktycznie codzienność przez prawie pół roku. Przechodziły go ciarki kiedy tylko myślał o tym, że mogliby się teraz rozejść. Odruchowo zaczął go głaskać po plecach.
    Nie czuł się uzależniony od tabletek, brał je i wmawiał sobie, że mu pomogą. Silna wola była od nich tak naprawdę dużo większa, ale on nie zdawał sobie z tego wtedy sprawy. Był pochłonięty pracą i innymi rzeczami, które miały na celu zabijanie czasu i niemożność wracania do przeszłości, a także wspomnień o Billie'm.
    Teraz czuł się już spokojny. Zmęczony i trochę głodny, ale cholernie cieszył się, że teraz już będą ze sobą i to w dodatku całkiem oficjalnie.
    - Jak chcesz to ja pogadam z twoją mamą, a co do moich rodziców to nie wiem czy jest sens w ogóle ich zawiadamiać, pewnie i tak nie przyjadą. Wiesz, znając ich domatorstwo to nawet widok mojego gołego tyłka w telewizji nie ruszyłby ich sprzed telewizora i z kanapy - mruknął, trochę zawiedzionym tonem głosu. - Chciałbyś żeby twoja mama przyjechała? - spytał półszeptem i ucałował go w czoło.
    Jak na razie był strasznie dumny z Billie'go, bo zachowywał całkowity spokój, co stanowiło dobry znak, skoro faktycznie nie brał narkotyków od dwóch dni. Być może przesadza z tymi objawami zespołu abstynencyjnego?
    Jedno było pewne: nawet gdyby Billie go obrzygał, to Chris i tak go nie zostawi. Żadne drgawki, plucie, stękanie ani próby samotnego wyjścia z domu za wszelką cenę (włącznie z wyzwiskami, biciem i drapaniem) również nie będą stanowiły dla niego większego problemu. Będzie silny, bo go kocha, a miłość może przezwyciężyć wiele, prawda?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  131. Niestety Shane nie mógł powiedzieć tego samego. Odkąd sięgał pamięcią nigdy nie chciał zostać ojcem albo toczyć nudne życie razem z rodziną. To się nie mieściłoby mu w głowie. Nawet w momencie swojego szalonego pomysłu, gdy wsiadł na statek i popłynął do Dublina, porzucając za sobą wszystko i zamykając swoją przeszłość raz na zawsze razem z rodziną, której nienawidzi. Ale nigdy o tym nie mówi, więc nikt się o tym nie dowie. Potem wyruszył na podbój Europy w roli włóczykija i bawił się świetnie.
    Mimo spożytego alkoholu przekręcił głowę w bok, zapominając o szalejącym tłumie i wariujących gdzieś tam wśród niego swoich przyjaciół. Zmarszczył brwi. Pisanie czegoś na serwetce jest "przeceną"? Litości. Ramone tatuuje nawet pod wpływem, więc raczej go się takim tekstem nie przekupi... Ba! On się nie da tak łatwo przekonać na coś takiego!
    - Aha - mruknął z niedowierzaniem. - I piszesz właśnie piosenkę na blacie baru moim ołówkiem do szkicu tatuaży, bo czujesz, że to nic takiego, tak? Chris się raczej nie pomylił, poza tym nie jest gościem, który, by wszystko oceniał zbyt wysoko, więc wybacz, ale nie kupuję tego.
    Napalone fanki to inna kategoria. To... zniszczenie. I maksymalne napięcie erotyczne.

    [Weź lepiej zobacz na zegar. To pewnie wszystko przez to XD]

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  132. Poszukiwanie czegoś na siłę. Może mieć przyjemne skutki, ale nie jest to regułą. Nikt nie mówił, że w życiu będzie łatwo i nikt nie dostanie takiego konkretnego kopa w tyłek, że nie będzie mógł się aż w efekcie podnieść. Nie da się, ot tak, zastąpić kogoś ważnego. Nikt bez pozwolenia nie ma też żadnej możliwości, aby rościć sobie do tego praw. Shane o tym wiedział i nigdy, by się do czegoś takiego nie posunął. Wiedział kiedy spasować, a kiedy o coś walczyć. Jednak nic na siłę.
    - A od kiedy zacząłeś to sobie wmawiać? - spytał Ramone całkiem poważnie, a on rzadko wbija w taki ton. - Jeśli przed czymś uciekasz to to i tak goni Cię cały czas. Poza tym daj komuś innemu ocenić czy masz jakieś predyspozycje czy nie.
    Muzyka to coś co jednoczy ludzi o tych samych podglądach, a tym bardziej podobnym guście. The Putrescents wzbudzało sporo kontrowersji i o to chodziło. Nikt nie lubił nudy i starych dziadów, co to nie potrafią sobie poradzić z własnym usychającym życiem. Emeryturą i starością. Był okrutny i grał ile wlezie, aby tylko im wszystkim dopiec, tak by wiedzieli, że nie żyją sami na tym świecie i niezbyt wiele mają tak naprawdę do powiedzenia. Testował swoje umiejętności praktycznie cały czas, no chyba, że akurat był tak spity albo zaćpany, że było to niemożliwe. Mógł też szkicicować albo... malować graffiti na murach tego miasta i wybijać ludzi z równowagi tym wyrazem sztuki lub wandalizmu. W zależności jak ktoś chciał to sobie nazwać. On w to generalnie nie wnikał. Miał gdzieś opinie publiczną i ludzi.

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  133. Chris znał swoich rodziców aż za dobrze. Interesowali się nim głównie wtedy, kiedy mieszkał u nich w domu, bo wtedy mieli ku temu jakiekolwiek podstawy(w stylu: "Co sobie sąsiedzi pomyślą?", ale to zawsze jednak pretekst). Podejrzewał, że jego matka po kilku dniach ciszy - kiedy to nie wiedziałaby czy częściej śmiać, czy płakać - odezwałaby się i powiedziała, że przyjedzie, bo w końcu Chris to jej jedyne, ukochane dziecko, ale po ojcu nie spodziewał się żadnego dobrego słowa, a co gorsza mógłby mu zrobić jakąś awanturę przy Billie'm, a tego bardzo by nie chciał. Jego ojciec machał lekką ręką na tatuaże, a nawet na kolczyki i makijaż, ale ślub z facetem doprowadziłby go:
    a) do zawału, tudzież innego niemiłego zdarzenia po którym ląduje się w szpitalu na intensywnej terapii,
    b) ataku szewskiej pasji(czego Chris wolał uniknąć).
    - Sądzę, że moja mama jakoś to przegryzie, ale z ojcem może być trudniej. On nie akceptuje takich związków, a ja jestem jego synem, więc delikatnie mówiąc nie byłby zachwycony tym, co robię. Nie chcę żeby tu przyjeżdżał i może jeszcze, o zgrozo, psuł uroczystość, a wiem, że jest do tego zdolny. Czasem naprawdę potrafią mu puścić nerwy i wtedy robi się niemiło. Z pewnością próbowałby pokrzyżować nam plany, a ja tego po prostu wolę uniknąć - stwierdził i odruchowo przymknął oczy, wtulając nos w zagłębienie szyi Billie'go. Takie zachowanie u Chrisa oznaczało mniej więcej tyle, że sam nie wie jak powinien postąpić, bo przecież zapraszanie samej matki byłoby niedorzeczne, zważywszy na to, że przecież mieszka z jego ojciec i prędzej czy później on dowiedziałby się dokąd wyjeżdża, a co ważniejsze z takiej okazji.
    - Wiesz, że i tak będziemy musieli wyjechać, żeby wziąć ślub? Tutaj nikt nie udzieli - stwierdził, jakby trochę zafrasowany. Bał się latania samolotem jak cholera. W życiu, nawet mając pistolet pod skronią nie zdecydowałby się wsiąść po dobroci do samolotu. Kiedyś rodzice chcieli gdzieś polecieć, a on dostał takiego ataku paniki, że musieli zmienić plany i pojechać na wycieczkę, a zrezygnować z lotu. Oczywiście jego ojciec nie był zadowolony, bo musiał dużo siedzieć za kółkiem, postoje kosztowały, ale chociaż Chris nie narzekał ani razu podczas jazdy, więc to go trochę ugłaskało.
    - Holandia, Belgia, Islandia, Meksyk, Hiszpania... cholerka, wszystko daleko - mruknął, rozmyślając sobie na głos. Aż się biedaczek musiał poprawić na łóżku, które skrzypnęło tylko pod ich ciężarem. Odruchowo zaczął bawić się swoim sygnetem i zagryzać kulkę od kolczyka. - Najbliżej mamy Kanadę - oznajmił po krótkiej chwili intensywnego myślenia.
    Musiał sobie przypomnieć geografię, której nauka w ogóle mu nie wchodziła do głowy, więc jego nauczycielka musiała mu ją wpychać na siłę, czego nie wspomina za dobrze nawet teraz, jako dorosły facet. Niemniej jednak sposoby jej nauczania były skuteczne, bo przetrwały w głowie Chrisa aż do dzisiaj. To można chyba uznać za mały cud.
    - Czemu miałbyś się wciskać w garnitur, skoro tego nie lubisz? Przecież to chyba nie jest jakiś przymus, żeby być koniecznie w niego ubranym, bo inaczej nie udzielą ślubu. To przecież tylko taka... oficjalna uroczystość, gdzie ludzie mają sobie wprost oznajmić i przypieczętować związek ze sobą, a nie popisać tym kto ma ładniejszy garnitur - dodał jeszcze w odpowiedzi na jego pytanie.
    - Ja mogę się w garnitur ubrać, chyba jeszcze z niego nie wyrosłem. Będę musiał zapuścić brwi, cholerka... - zasępił się i opadł z powrotem na poduszki i przycisnął się do Billie'go jakby właśnie wydał wyrok na samego siebie.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  134. - Może i nie mam samochodu, ale mam motor. Jak do tej pory on mi jakoś wystarczał - stwierdził szeptem i stłumił ziewnięcie, przez co lekko zaszkliły mu się oczy. Ba! Chris nawet posiadał prawko na ów motor, tylko bardzo rzadko na niego wsiadał. Zazwyczaj decydował się na podróż za jego pomocą tylko na dłuższe trasy, przeważnie te za miasto, kiedy już nie opłacało się wyjeżdżać innymi sposobami lokomocji lub zwyczajnie nie było takiego "połączenia" tras i zostawało tylko wsiąść na motocykl i pruć pod wiatr.
    Wiedział, że podróż za pomocą jego cacka była niemożliwa, bo w końcu potrzebowaliby po pierwsze czasu, po drugie jakiegoś (chociażby podręcznego) bagażu, no i sporej ilości postoi, bo o ile Chris wiedział to Billie nie posiadał prawka na motory, a nawet gdyby to z przezorności nie pozwoliłby mu wsiąść za kółko. Wcale nie chodziło tu o ewentualne uszkodzenia sprzętu, tylko o to, że Billie w jego mniemaniu był trochę nierozsądny z natury, a na głodzie to kto wie co mógłby zrobić. Oczywiście, że mu ufał, ale ludzie na głodzie są w stanie posunąć się do wielu rzeczy, czasem nawet nie do końca świadomie.
    - Jak wolisz, ale skoro ja mam się nie bawić kolczykiem, to ty nikomu nie będziesz dawał po mordzie nawet jak go bardzo nie lubisz, deal? Nie chciałbym, żeby cokolwiek lub ktokolwiek burzył nam dobry nastrój w taki dzień. Wolałbym również, żebyś ty nie był wtedy w gipsie ani z limem pod okiem, bo dobrze wiesz, że nie jestem lekarzem, a sam z drugiem bliznę na czole umiem jakoś "przypudrować" - mruknął.
    Owa blizna na czole była pamiątką po bliskim spotkaniu z kaloryferem, które zaliczył jeszcze jako dziecko. Czasami ojciec mówił, że to przez nie czasem zachowuje się jak urwany z wariatkowa, ale Chris zazwyczaj trzymał nerwy na wodzy i nie dawał się w ten sposób podsycać. Tak, w takich momentach sam miał ochotę podnieść rękę na ojca, ale nie był w stanie. To jednak bądź co bądź jego rodzic i trzeba mieć do niego minimalny, chociażby wymuszony szacunek.
    - A co do mojego ojca i twojego ojczyma... damy im na karton wódki. Jak się upiją, to może będą bardziej skorzy to rozmów - stwierdził i uśmiechnął się lekko.
    Chris póki co nie myślał o locie samolotem. Wolał się tym nie nakręcać, bo pewnie wtedy spanikowałby przed samym wejściem na mostek nawet gdyby Billie próbowałby go wepchnąć do środka na siłę. Kto jak kto, ale Lawrence to potrafił być uparty, tym bardziej jeżeli zaparł się łapami i nogami. Wtedy to już po sprawie. Postanowione po jego myśli i tyle. Mimo wszystko Armstrong całkiem dobrze go znał, a przynajmniej świetnie radził sobie z ugłaskiwaniem go w różne sposoby, więc gdyby tylko dobrze to wszystko rozegrał, to Chris wcale nie stawiałby oporu przed wejściem do samolotu.
    Coś za coś, prawda?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  135. Parsknął zduszonym śmiechem, co zabrzmiało trochę dziwnie przy jego głosie. Aż sobie biedaczek musiał odchrząknąć, w buzi mu zaschło, ale nie miał ochoty wstawać nigdzie z łóżka, więc leżał nadal i patrzył mu w oczy. Miał pieniądze na zakup samochodu, a może i nawet na jakąś niedużą przyczepkę(ciekawe do czego by ją podpięli?). Problem leżał w tym, że Chrisa w ogóle nie powinno się wpuszczać za kierownicę auta, bo on to nawet dobrze zapiąć pasa nie potrafił, a co dopiero brać się za zmianę biegów, a do tego migacze, światła i te inne dziwne pierdoły. Motor był dla niego dużo łatwiejszy do opanowania i pomimo strachu jego rodziców, że kiedyś skończy jako mokra plama na drzewie to starał się jeździć na nim jak najostrożniej się dało, no i właśnie tylko w sytuacjach które wymagały dłuższej podróży("pamiętaj, synuś, nie kuś losu!").
    - Jak mój tatulek wpada w stan lekkiego upojenia alkoholowego to pozwoli na wszystko. Nawet jakbyś był drzewem to machnąłby na to ręką i życzył powodzenia - stwierdził, szczerze trochę rozbawiony wizją ślubu z drzewem. Nie, żeby był jakimś dendrofilem, co to-to nie!
    Billie mu z całą zupełnością wystarczał, a poza tym nie widział nic fajnego w drzewach oprócz tego, że czasem w lato dają przyjemny cień(ale Billie też mógł dawać cień i nie był taki sztywny).
    - Nie uważasz, że powinienem je trochę... przyciąć? - aż skrzywił się pod nosem, bo fryzjerzy dla Chrisa byli jeszcze gorszym zawodem od dentystów. On naprawdę rzadko miał włosy krótsze niż do szczęki, bo uważał, że głupio wyglądał. Kiedyś już poszedł do fryzjera, pozbył się 95% swoich włosów, a to co mu zostało było zaledwie meszkiem i grzywką, którą musiał wiecznie ulizywać na bok, co średnio mu się podobało. Od tamtej pory jak się ciął(czy wygalał boki lub tył łba), to robił to na własną rękę. Potem chociaż nie miał na kogo narzekać.
    - Krawat, koszula, kamizelka i marynarka, wszystko czarne czy czarny krawat, biała koszula, czarna kamizelka i czarna marynarka, czy cholerka darować sobie te kamizelkę albo krawat? Decyduj - mruknął, dźgając go lekko w bok, jakby chciał tym samym ponaglić go w udzieleniu odpowiedzi lub zwrócić na siebie większą uwagę(jakby Billie'go mogła nagle zainteresować ściana, tudzież sufit).
    - Serio, nawet nie myślałem, że organizowanie własnego ślubu może być takie skomplikowane - dodał, mając głównie na myśli własny ubiór i tyle możliwych kombinacji, kiedy posiadało się teoretycznie skompletowany garnitur, ale było jeszcze przecież zadecydować czy on na pewno jest dobrze skompletowany i czy wszystko pasuje do siebie pod względem stylistycznym i kolorystycznym.
    Chris miał wieczne problemy z ubieraniem się w cokolwiek co nie było czarne. Czarne pasowało na wszystkie okazje, a mając takie życiowe motto kupił sobie czarną koszulę i w sumie włożył ją na siebie dwa razy. Raz podczas przymierzania, a drugi raz podczas ostatniej imprezy dla pracowników stacji radiowej. Kilka osób nawet pochwaliło, że nieźle w tym wygląda, więc uznał to za całkiem udany zakup.
    - Kiedyś rzucę tę robotę - stwierdził i przekręcił się na wznak, po czym przeciągnął. Spojrzał na Billie'go z uśmiechem. - Nie lubię jej, to prędzej marzenie mojej matki - dodał. To wystarczyło, bo było całym wytłumaczeniem.
    - Zespół się rozkręca... Chciałbym żeby wypalił - mruknął, przymykając oczy. Pomiział Armstronga po policzku i westchnął. - Tylko nie myśl teraz, że zajmę się zespołem i karierą, a ciebie będę miał w nosie - oznajmił to poważnym tonem głosu i wręcz przykleił jego głowę do swojej klatki piersiowej.
    - Kocham cię, wiesz Billie?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  136. Chris w ogóle nie przepadał za podróżowaniem inaczej niż w autokarze bądź autobusie. Tam czuł się najbezpieczniej i nie był odpowiedzialny za nikogo, więc nawet gdyby był jakiś wypadek, to nikt nie miałby do niego za to pretensji. Nawet jazda na motorze wiązała się z możliwością stłuczki lub innych mało przyjemnych zdarzeń, toteż on często rezygnował z wsiadania do środków transportu i chodził na piechotę. Do pracy szedł spacerem od rana, więc chłodny wiaterek skutecznie go otrzeźwiał i usuwał resztki senności. Po południu kiedy wracał do domu sprawiał, że człowiek czuł ulgę po całym dniu roboty, szczególnie kiedy za oknem przez tych kilkanaście godzin panowała straszna parówa i nie dało się wręcz oddychać bez pomocy klimatyzacji.
    Na szczęście Chris w przeciwieństwie do Billie'go potrafił całkiem nieźle prasować ubrania, chociaż trzeba było przyznać - na początku nie szło tak łatwo i nie raz oparzył sobie łapę przez nieuwagę. Lawrence jako uparta osoba nie rezygnował, ponawiał próby i za którymś razem udało mu się wyprasować prawidłowo jedną koszulę, więc sięgnął po następną i kolejną... Najprościej było go czegoś nauczyć właśnie tą metodą, poza tym często jak był zdany sam na siebie to zamysł owej metody stawał się całkiem przydatny.
    - A możemy zrobić pokaz mody dla nowożeńców jutro? Dzisiaj nie chce mi się ciebie wypuszczać z ramion - mruknął takim tonem jak dziecko do swojego ulubionego pluszaka. Odruchowo przytulił do siebie bruneta i uśmiechnął się kiedy tylko poczuł jego polik nieco poniżej swojego obojczyka.
    Dawno nie był tak zadowolony, w dobrym humorze, no i w sumie też przejęty tym, jak będzie wyglądał. Tylko co tu się dziwić? Ślub to całkiem poważna sprawa i on raczej nie miał w zamiarach go powtarzać z żadną inną osobą ani wyglądać jakby z zoo uciekł. To chyba normalne. Tak jak panna młoda nie chce mieć brzydkiej sukienki tak on nie miał zamiaru zrobić po swojemu, czyli sięgnąć do szafy na chybił trafił, wciągnąć tego na siebie i brać ślubu. Z pewnością jego matka byłaby niepocieszona gdyby tak postąpił. Podobno ona do ślubu z jego ojczulkiem przygotowywała się ponad miesiąc. Wierzycie, kminicie, czaicie, łapiecie bazę? MIESIĄC! Okropieństwo.
    Chris miał nadzieję, że ten pokaz mody nie potrwa tak długo i, że organizacja całej ceremonii łącznie z przyjazdem na miejsce gdzie do niej dojdzie zajmie im maksymalnie dwa tygodnie. Może on lubił mieć takie ważne sprawy dopięte na ostatni guzik, ale nie wiedział jak to jest z tym u Billie'go, a trochę głupio było mu o to pytać tak wprost. Postanowił, że spyta jeżeli będzie sprzyjająca ku temu okazja.
    - Będę się czuł jak Ken - roześmiał się, wyobrażając sobie te wszystkie przebieranki i przymiarki. W zasadzie mało kto widział Chrisa w samych bokserkach, bo zwyczajnie Lawrence nie miał w zwyczaju chodzić po domu(ani tym bardziej po ulicach) chodzić roznegliżowany. Poza tym Chris cenił sobie wierność i nie sypiał z kim popadło, a jego sąsiedzi nie mieli raczej zadatków na prywatnych detektywów, bo nigdy nie przyłapał nikogo na podglądaniu(albo po prostu dobrze się - cholerka - kryli i niczego nie zauważał!).
    - No co, Billie? Nie widzisz siebie jako seksownej brzózki albo innego świerka. Nie byłoby śmiesznie? - potargał mu włosy, co i tak stanowiło niedużą krzywdę dla pana Armstronga. One w końcu żyły własnym życiem i sterczały we wszystkich kierunkach niezależnie od okoliczności ani pory roku.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  137. Chris w ogóle nie przepadał za podróżowaniem inaczej niż w autokarze bądź autobusie. Tam czuł się najbezpieczniej i nie był odpowiedzialny za nikogo, więc nawet gdyby był jakiś wypadek, to nikt nie miałby do niego za to pretensji. Nawet jazda na motorze wiązała się z możliwością stłuczki lub innych mało przyjemnych zdarzeń, toteż on często rezygnował z wsiadania do środków transportu i chodził na piechotę. Do pracy szedł spacerem od rana, więc chłodny wiaterek skutecznie go otrzeźwiał i usuwał resztki senności. Po południu kiedy wracał do domu sprawiał, że człowiek czuł ulgę po całym dniu roboty, szczególnie kiedy za oknem przez tych kilkanaście godzin panowała straszna parówa i nie dało się wręcz oddychać bez pomocy klimatyzacji.
    Na szczęście Chris w przeciwieństwie do Billie'go potrafił całkiem nieźle prasować ubrania, chociaż trzeba było przyznać - na początku nie szło tak łatwo i nie raz oparzył sobie łapę przez nieuwagę. Lawrence jako uparta osoba nie rezygnował, ponawiał próby i za którymś razem udało mu się wyprasować prawidłowo jedną koszulę, więc sięgnął po następną i kolejną... Najprościej było go czegoś nauczyć właśnie tą metodą, poza tym często jak był zdany sam na siebie to zamysł owej metody stawał się całkiem przydatny.
    - A możemy zrobić pokaz mody dla nowożeńców jutro? Dzisiaj nie chce mi się ciebie wypuszczać z ramion - mruknął takim tonem jak dziecko do swojego ulubionego pluszaka. Odruchowo przytulił do siebie bruneta i uśmiechnął się kiedy tylko poczuł jego polik nieco poniżej swojego obojczyka.
    Dawno nie był tak zadowolony, w dobrym humorze, no i w sumie też przejęty tym, jak będzie wyglądał. Tylko co tu się dziwić? Ślub to całkiem poważna sprawa i on raczej nie miał w zamiarach go powtarzać z żadną inną osobą ani wyglądać jakby z zoo uciekł. To chyba normalne. Tak jak panna młoda nie chce mieć brzydkiej sukienki tak on nie miał zamiaru zrobić po swojemu, czyli sięgnąć do szafy na chybił trafił, wciągnąć tego na siebie i brać ślubu. Z pewnością jego matka byłaby niepocieszona gdyby tak postąpił. Podobno ona do ślubu z jego ojczulkiem przygotowywała się ponad miesiąc. Wierzycie, kminicie, czaicie, łapiecie bazę? MIESIĄC! Okropieństwo.
    Chris miał nadzieję, że ten pokaz mody nie potrwa tak długo i, że organizacja całej ceremonii łącznie z przyjazdem na miejsce gdzie do niej dojdzie zajmie im maksymalnie dwa tygodnie. Może on lubił mieć takie ważne sprawy dopięte na ostatni guzik, ale nie wiedział jak to jest z tym u Billie'go, a trochę głupio było mu o to pytać tak wprost. Postanowił, że spyta jeżeli będzie sprzyjająca ku temu okazja.
    - Będę się czuł jak Ken - roześmiał się, wyobrażając sobie te wszystkie przebieranki i przymiarki. W zasadzie mało kto widział Chrisa w samych bokserkach, bo zwyczajnie Lawrence nie miał w zwyczaju chodzić po domu(ani tym bardziej po ulicach) chodzić roznegliżowany. Poza tym Chris cenił sobie wierność i nie sypiał z kim popadło, a jego sąsiedzi nie mieli raczej zadatków na prywatnych detektywów, bo nigdy nie przyłapał nikogo na podglądaniu(albo po prostu dobrze się - cholerka - kryli i niczego nie zauważał!).
    - No co, Billie? Nie widzisz siebie jako seksownej brzózki albo innego świerka. Nie byłoby śmiesznie? - potargał mu włosy, co i tak stanowiło niedużą krzywdę dla pana Armstronga. One w końcu żyły własnym życiem i sterczały we wszystkich kierunkach niezależnie od okoliczności ani pory roku.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  138. Taki Ramone miał spokój z rodziną nie utrzymywał żadnych kontaktów, a wszelkie wspomnienia odsyłał gdzieś na Atlantydę, by zatonęły wraz z ów tajemniczą wyspą. Nie widział też nawet najmniejszej możliwości na to, aby oni chcieli go odnaleźć albo odszukać po jego ucieczce z domu. Pewnie żyło im się lepiej, pewniej. Nie chciałby się z nimi zobaczyć. A gdyby wołali za nim na ulicy to odszedłby w swoją stronę bez żadnej reakcji.
    - Najwyższa pora to zmienić. Coś czuję, że Rick już dłużej z nami nie zabawi - wymownie okręcił palec przy skroni. - Szybciej dostanie na łeb. Teraz dostał gitarą, ale to inna sprawa. Przy okazji taaak mi przykro. - ostatnie zdanie wypowiedział z czystą ironią. Nie było w tym ani śladu współczucia czy przerażenia z tego co zrobił.
    Zresztą gdyby on nie umiał śpiewać przy ludziach to Ramone zarzuciłby jakąś swoją mądrością, która idealnie wpasowałaby się w kanony przyzwoitości i pożądliwości obecnego świata, a mianowicie: Wiesz, co, stary? Napij się piwa albo wódki, wtedy pójdzie samo od serca i nie będzie żadnych stresów.
    Shane był rodowitym Brytyjczykiem, więc co dziwne, jeszcze nie stępił brytyjskiego akcentu, co u wielu osób było widoczne już po miesiącu. Tymczasem jego poglądy na religie były następujące: "Nieważne jak się nazwą to i tak kłamstwa, ciągłe i niekończące się kłamstwa. Wycyckają Cię do ostatniego grosza, zarabiając na czyjejś naiwności. Zrobią pranie mózgu, a potem będą mieć Cię na własność jak psa na smyczy. Proste równanie. Jednak jeśli daje Ci to szczęście... to nic mi do tego. Żyj w tej złotej klatce. Niestety to nie moja wina, że przestałeś widzieć kraty, które trzymają Cię w miejscu". Nie były takie jak u większości ludzi to trzeba było przyznać. A z tego co wiadomo... W Ameryce panuje moda na wiarę. W cokolwiek. Wiedział też, że ateista nie miałby u nich szans, nawet z satanistą.
    Poglądy Shane'a Ramone'a pozostały niezmienione. Nawet czołg, by ich nie ruszył. Jestem w stanie poręczyć za tym, że ów gitarzysta i punk dałby się pokroić, spalić, a nawet skrócić o głowę za nie.

    Shane Ramone

    OdpowiedzUsuń
  139. - A mi się podoba to, że jesteś niższy. Lubię czuć jak dmuchasz mi po obojczykach i po szyi. Poza tym podobno wyżsi ludzie tracą na uroku, wiesz małe jest słodkie i w ogóle - mruknął, nie dokańczając zdania, jakby uznał, że Billie będzie wiedział co miał na myśli. W końcu rozumieli się bez słów, jak na zaręczonych chyba przystało, prawda?
    - Nie martw się, słonko. Jak wezmę cię na barana to będziesz świerkiem - oznajmił i zdmuchnął mu kilka włosów z czoła, nie kryjąc lekkiego rozbawienia. Billie był słodki, szczególnie kiedy robił się senny. Wtedy się tak przytulał i głowa robiła mu się ciężka, a Chris go głaskał i miział a to po policzku, a to po szyi. Tej nocy mogli spać spokojnie i nareszcie oboje, w ciasnych objęciach, żeby nazajutrz móc ponarzekać na bolące kości i ścierpnięte kończyny. Czyż to nie urocze?
    - A może biała koszula i to wszystko? Nie byłoby zbyt oszczędnie? - spytał, patrząc co prawda na Billiego, a konkretnie to na jego włosy, ale zabrzmiało to tak, jakby pytał sam siebie. - Pewnie jakbym się ubrał w koszulę, krawat i na to wszystko czarny sweter to wyglądałbym jak student, którego właśnie powiadomiono o tym, że przez kilka kolejnych lat przyjdzie mu żyć z paroma pijakami na spółę i z wiecznie pustą lodówką gratis. A skoro lodówka jest pusta, to co za tym idzie w brzuchu również pusto, bo pieniążki z nieba nie lecą, niestety.
    Zaczął napastować włosy Billie'go bezczelnie za nie pociągając. Jeden nawet wyrwał(a może on sam wypadł?), ale jakoś niespecjalnie się tym przejął. Potem z racji nudy i braku ciężkich powiek delikatnie przekręcił twarz Armstronga w swoją stronę i zrobił mu "rybkę", co wyraźnie go uszczęśliwiło, bo nagle wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
    - Wiesz jak zabawnie wyglądasz? - spytał i naprawdę miał przez chwilę nieodpartą ochotę sięgnąć po podręczne lusterko i pokazać Billie'mu ten niezapomniany widok. Gdyby nie ten lekki zarost, to brunet wyglądałby jak dziecko. Serio, Chris nie zauważał tego, że Armstrong jest od niego starszy o te dwa lata, bodajże. Dla niego Billie zatrzymał się wiekiem na max. osiemnastce i teraz tylko zmieniało mu się zachowanie, bo podobno człowiek charakter ma ten sam przez całe życie.
    - Bum... - mruknął i cmoknął go w usta, bardzo zadowolony z siebie. Chris był typowym pieszczochem, więc gdyby tylko się dało, to leżałby całymi dniami przyciśnięty do swojego - zaobrączkowanego już teraz - chłopaka i cały czas się z nim tylko miział. Nic więc dziwnego, że kiedy Billie zaproponowałby mu mizianie-full serwis przez całą podróż samolotem, to całkiem chętnie by do niego wsiadł.
    - Co chcesz jutro na śniadanie?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  140. - Jutro będziesz mógł się pośmiać. Zobaczysz mnie w swetrze, bez makijażu i w dodatku nieogolonego, bo skończyły mi się maszynki jednorazowe - stwierdził, z trudem powstrzymując się od tego, żeby nie wyobrazić sobie siebie jutro. Serio, jemu paskudnie rósł zarost. Nad ustami tworzył się taki typowy dla szesnastoletnich szczeniaków dziewiczy wąs, a szczęka zaczynała porastać drapiącymi, ostrymi i sztywnymi włoskami, których Chris miał ochotę od razu się pozbyć, co jednak nie było możliwe w obliczu braku maszynki albo chociaż jakiejś golarki.
    - Pytam o śniadanie, bo skoro będę bez tabletek, to nie pośpię sobie za długo. Szczególnie, że o punkt szóstej ta starsza sąsiadka włącza msze świętą, a jeżeli przestaje jej działać telewizor to przestawia się na radio i słucha marszu żałobnego - wyjaśnił i uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic.
    Prawdę mówiąc mieszkał tutaj chyba tylko z czystego sentymentu. To była najtańsza i bardziej przystępna oferta z jaką się spotkał kiedy wprowadził się do Anchorage i mieszkał sobie tutaj. Podobno do wszystkiego da się po pewnym czasie przyzwyczaić. On może nie był jakąś oazą spokoju(chociaż po tych pastylkach i kapsułkach to różnie mogło bywać, w końcu kto tam wie co on dokładnie brał, skoro tyle tego miał w szafce), ale z natury jeżeli nikt go nie denerwował, to był takim uroczym, wielkim misiem do przytulania. Czasem tylko wychodził na próby gdzie musiał się wywrzeszczeć, pogrowlować i było całkiem okej.
    Aż mu się przypomniała taka jedna piosenka która zaraz po napisaniu odbiła się Billie'mu centralnie na twarzy. To naprawdę nie była wina Chrisa, że brunet musiał usiąść sobie w takim miejscu, że kiedy Chris chciał wyrzucić kartkę za siebie - jak miał w zwyczaju to robić, kiedy uznał, że to co napisał nie ma absolutnie żadnego sensu lub musi to przepisać "na czysto" - a ona poleciała prosto na twarz pana Armstronga przez powiew wentylatora. No, ale w sumie to była chyba jedna z tych piosenek, które jednak po ponownym przeczytaniu Chris postanowił sobie zachować, chociażby z sentymentu do samej tej sytuacji.
    - A pamiętasz wtedy jaki miałeś fajny stempel na twarzy z atramentu? - spytał i parsknął zduszonym śmiechem w ramię Billie'go. - I am human and I need to be loved, just like everybody else does... - zanucił cicho i spojrzał mu w oczy.
    Chris miał zupełnie inny głos kiedy growlował i screamował(bo wtedy faktycznie można było się go bać, tym bardziej jeżeli nie znało się do tej pory takiej techniki), a kiedy śpiewał normalnie.
    Te słowa piosenki znajdowały się w niej od początku. Resztę dopisywał i zmieniał w ciągu ostatniego pół roku i nagle pojawił się w niej smutek, rozpacz i w ogóle zrobiła się strasznie dobra do przemyśleń, ale on uważał to jaki swojego rodzaju sukces, bo chociaż nie trafiła na kupkę tych, które uznał za nieudane.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  141. Chris lubił częste próby z zespołem, bo one pozwalały mu w pewien nieszkodliwy dla nikogo(a przynajmniej jemu wydawało się mniejszym złem określać zakłócanie porządku i hałasowanie, niż bójki i rzucanie się do ludzi z łapami) sposób odstresować i dam upust negatywnym emocjom. Kiedyś nawet usłyszał tekst w stylu, że kiedy się wykrzyczy, to lepiej mu się śpi, chociaż on jakiejś uderzającej różnicy nie zauważał. Niemniej jednak próby weszły mu wręcz w przyjemny nawyk, a kiedy ich nie było, to cóż... Chris się nudził i nucił sobie co popadło i gdzie popadło. Niemniej jednak starsze panie w autobusie miały nietęgie miny, kiedy Chris siedząc sobie z zamkniętymi oczami i głową na ramieniu Billie'go zaczął sobie nucić i w pewnym momencie wyskoczył z tekstem "fuck your pretty face". Nagle zaczęły zanosić się sugestywnym chrząkaniem, jakby takie zwroty w środkach transportu były nie tyle surowo zakazane co niewidziane w dobrym świetle. On jednak całkowicie zignorował owe chrząkanie i kontynuował swoje nucenie, po chwili jednak przeskakując na zupełnie inny utwór, ale o równie wymownym tekście, który u kilku staruszek wywołał nagłe rumieńce.
    Święta z Chrisem było bardzo ciekawe, szczególnie w momencie kolędowania, kiedy zaczął - ku zgorszeniu swoich sąsiadów - drzeć się z balkonu mniej więcej takimi tekstami: "Hey, hey little girls and boys. What's on you list for this year? Teddy bears and lots of gifts?
    Well too fucking bad you greedy little bitch!" czemu jednak nie należało się dziwić, bo namiętnie pociągał sobie łyki piwa, a jak wiadomo dzieciom i Chrisowi alkoholu lepiej nie dawać. Tym bardziej nie w święta, których nigdy nie darzył jakimś szczególnie wielkim entuzjazmem ani sympatią. Jedyne co w nich lubił odkąd był z Billie'm to fakt bezczelnego zaciągania pod jemiołę porozwieszaną po całym domu, bo przecież jak było się pod jemiołą, to wypadało się pocałować, prawda?
    Tak, to chyba ulubiona świąteczna tradycja Chrisa.
    - Okej, nie wiesz na co się godzisz, ale będziesz to wszystko musiał zjeść - ostrzegł. Normalnie śniadanie według pana Lawrence'a to było ciasto(przy którego wyjmowaniu z piekarnika zawsze musiał się sparzyć o blaszkę i wyzywać przez dobrą minutę oraz trzymać sparzony paluch pod strugą zimnej wody), drożdżówki lub zapiekanki, ewentualnie jajecznica, bądź kanapki, jeżeli wstał dość późno i nie było czasu bawić się w pieczenie ani smażenie. Osobiście robił śniadania tylko wtedy, gdy w pobliżu był Billie. Inaczej uparcie siedział do godziny plus, minus czternastej bez jedzenia, co jakiś czas zagryzając tylko jakiegoś krakersa solonego, co jednak nigdy nie poszło mu w boczki(albo był tak ślepy, że zwyczajnie tego nie zauważył, ale i tak by się tym nie przejął). Obiad za to już zjadał. Najczęściej pizza albo coś bardziej sytego, jeżeli miał ochotę stać przy garach i bawić się w gotowanie jak w tym programie u Gordona Ramseya, które zdarzało mu się oglądać w przypływie szczególnej nudy. Największym grzechem było dopuścić Chrisa do kuchni kiedy przychodził czas na podwieczorek i kolację. Wtedy był w stanie wepchnąć nie tyle w siebie, bo co drugą osobę(a więc w Billie'go) tyle ile wlazło, a potem dać za to buziaka w nagrodę. No, czasem trochę więcej niż buziaka, a w święta cieszył się tak bardzo, że musiał dwa dni męczyć się ze szpachlowaniem i malowaniem ściany, żeby to jakoś po ludzku wyglądało. Inaczej pewnie sąsiedzi znów posądziliby go o wynajmowanie mieszkania na prywatne orgie i inne zrzeszenia ludzi lubujących się w tego typu grupowych kółek hobbystycznych.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  142. Chris nigdy nie miał problemów z odżywianiem się. Lubił jeść i nie ukrywał tego. Kiedy zaczął spotykać się z Billie'm to ważył całkiem sporo i nawet miał taką uroczą fałdkę na brzuchu kiedy siadał, co swoją drogą zawsze go śmieszyło, zważywszy kiedy ktoś ją zauważał albo próbował dotknąć(bo to z kolei cholernie łaskotało i nie umiał powstrzymywać się wtedy od śmiechu i dość nieporadnego bronienia się przed wścibskimi paluchami potencjalnego agresora, tudzież fetyszysty fałdek na brzuchach).
    Teraz Chris był całkiem płaski zarówno z przodu, jak i z tyłu, co jednak nie znaczyło, że jakoś diametralnie się zmienił. Nadal miał słabą głowę do alkoholu, nadal miał tę samą słabość do Billie'go(chociaż to się właściwie tylko pogłębiało i miało miano miłości do końca życia, bo skoro czuło się te same motylki na czyjś widok po kilku miesiącach unikania się nawzajem jak ognia piekielnego to jednak musi coś znaczyć, zważywszy na to, że wcale się nie pozabijali kiedy wreszcie udało im się spotkać).
    - Jak spasę cię dwukilogramowym śniadankiem i się nie obrazisz to nie będzie źle - stwierdził, po czym przytulił go do siebie i zaczął pomrukiwać coś, co w zamyśle miało być kołysanką, chociaż gdyby ktoś obcy usłyszał to przy swoim uchu w środku nocy, to już raczej by nie zasnął i przez najbliższe dni podpierałby sobie powieki zapałkami, żeby nie zmrużył oczu na zbyt długo.
    - Don't fret precious I'm here, step away from the window. Go back to sleep. Safe from pain and truth and choice and other poison devils. See, they don't give a fuck about you, like I do. Count the bodies like sheep... - szeptał cicho, nużącym tonem głosu, który potrafił naprawdę świetnie usypiać. Pewnie gdyby czytał teraz rozdział z książki o pozycjach seksualnych na jaką napotkał się ostatnio w księgarni szukając jakiejś pseudo-fantastyki po którą mógłby sięgnąć przed snem, to efekt byłby podobny, bo Billie po prostu wyglądał na zmęczonego nie tylko taką ilością atrakcji(jaką niewątpliwie było napotkanie Chrisa, udział w próbie zespołu, seks z nim, a potem zaręczyny i snucie wizji co do ślubu). Niemniej jednak nic bardziej nie usypiało Chrisa od głupot wypisywanych w książkach dla sfrustrowanych nastolatek, które albo płakały, że nie mogą zdobyć chłopaka, bo jest:
    a) cholernie przystojny, ale jednocześnie ma charakter trudny jak sudoku(co jak co, ale Chris pomimo dobrych chęci nigdy nie umiał tego rozwiązywać),
    b) wampirem, ale czuje tak dotkliwy wstręt, że wolałby truć się krwią zwierząt, niż sięgnąć po jej krew(co jednak uporczywie tłumaczy swoimi dobrymi manierami, bo tak naprawdę nie chce wyjść na totalnego palanta),
    c) jest śmiertelnie przystojny i śmiertelnie chory(chociaż wcale na takiego nie wygląda), ewentualnie - w porywach twórczego porywu - musi wyjechać tak daleko, że prawdopodobnie nie zobaczą się przez parę następnych lat(zupełnie jakby żyli w latach dużo bardziej odległych niż średniowiecze, bo nawet wtedy istniało coś takiego jak koń i ku chwale było nawet oswojone).
    - Dobranoc - mruknął i sam zamknął oczy, chociaż prawdę mówiąc w ogóle nie miał ochoty na sen.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  143. Chris zawsze lubił dokarmiać pana Armstronga. Ilekroć tylko brunet pojawił się w jego domu, to mógł(a wręcz powinien) liczyć na jakiś posiłek. Czasami - o ile Chris zdążył po drodze z pracy lub do pracy wstąpić do sklepu i w lodówce znajdowało się coś więcej niż majonez oraz dżem - Billie mógł nawet spodziewać się deseru. Chociaż... Z Chrisa był naprawdę czarodziej i z resztek starał się zrobić dania jak z restauracji, co momentami wychodziło mu z całkiem niezłym efektem. Oczywiście czasem wychodziło mu to też bokiem i tak na przykład jego projekt ze statkiem z parówek zwyczajnie nie przyniósł oczekiwanego rezultatu. Miało to wszystko fajnie wyglądać, ale niestety po dziesięciu minutach męczenia się i różnych prób sklejenia parówek te nie zamierzały współpracować. Poddał się z niechęcią, ale bez walki, a to już coś, prawda?
    Teraz świetnie mu się spało. Drzemał sobie z na wpół otwartym pyszczkiem, co jakiś czas pomrukując w szyję Billie'go. Kiedy ten zaczął go macać po policzku trzęsącą się ręką, to jego jedyną reakcją było ciche, urwane chrapnięcie. Dopiero ten dotyk na obojczyku go rozbudził. Co prawda najpierw chciał się tylko przekręcił tyłkiem do Armstronga, no ale... Dotknął go w obojczyk! Jawna prowokacja, a rannych prowokacji nie należy przepuszczać płazem, co nie?
    Tak więc obudził się rozochocony, a wyszło na to, że po chwili tulił do siebie Armstronga i robił za kołyskę jednocześnie. W takich momentach mogło się wydać, że powinien prowadzić program w typie Perfekcyjny tatuś każdego domu albo inne Domowe przedszkole. W dodatku ludzie po takich widoku mogliby stwierdzić, że byłby idealnym tatusiem. Co jak co, ale tulenie i kołysanie Billie'go (nawet w takim stanie) było całkiem miłym zajęciem, nawet o tak nieludzkiej porze.
    - Jeejuu... Galaretka - skomentował to, jak bardzo trzęsły się ramiona Armstronga. Wyglądał teraz jak siódme nieszczęście bez trzynastej klepki(czy jak to tam się mówiło, kiedy ktoś miał wiecznego, nieustającego pecha, a mimo wszystko nie był Chrisem).
    - Długo mnie budziłeś? - spytał, chcąc go jakoś oderwać od tych przeklętych drgawek. No, on wiedział, że było trudno, kiedy człowiek się cały trząsł, ale to dużo lepsze niż próby zjechania tematem rozmowy na narkotyki, prawda?
    Chris wolałby go nie przywiązywał do łóżka ze strachu co do ucieczki po jakąś działkę, ale był zdeterminowany i jeżeli będzie trzeba, to obiecał sobie, że nawet na nim usiądzie(tylko najpierw to położy sobie pod tyłek poduszkę, żeby po pierwsze nie połamać Billie'go, a po drugie, żeby jego kości biodrowe nie właziły mu w tyłek albo uda, bo to niefajne i wolałby na odwrót).

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  144. Chrisa czasami po prostu nie było można dobudzić, bo spał jak klocek drewna nadający się tylko do wrzucenia do kominka. Zanim się rozstali miał naprawdę kamienny sen i nawet te poranne, niedzielne msze dobiegające z mieszkania starszej sąsiadki ani krzyki małych dzieci gdzieś piętro niżej nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania. Wtedy nie potrzebował do zaśnięcia żadnych leków, tabletek, pigułek ani kapsułek(bo za ziołami jakoś nigdy specjalnie nie przepadał i tolerował jedynie wypicie mięty od czasu do czasu lub powąchanie wywaru z rumianku, ale w tym przypadku na wąchaniu pozostawał i jakoś nikt mu jeszcze tego nie wytknął na skalę błędu).
    - Wyglądasz strasznie, wiesz? Nawet się, biedaczku, nie wyspałeś - mruknął, jakby to go zmartwiło dużo bardziej niż pęknięta uszczelka w kranie w łazience, co jednak powinno być całkiem miłe dla Billie'go. W końcu to oznaczało, że obchodzi go dużo bardziej niż jakaś przeklęta uszczelka(przez którą jednak czasem nie dało się zasnąć, kapanie mogło być momentami naprawdę uciążliwe, ale na szczęście po ceramicznej umywalce kapanie nie rozchodziło się tak głośno i uporczywie jak po metalowej(ha! To się nazywa "zlew", panie Lawrence!).
    - Już troszkę lepiej? Chcesz coś zjeść, czy mam jeszcze z tobą posiedzieć, aż się troszkę przestaniesz się trząść, co? - spytał i pogłaskał go po głowie, która według niego drżała najmniej z całego ciała Billie'go.
    Dobrze, że Chris był przeważnie wtedy, kiedy ludzie go najbardziej potrzebowali. Taki roztrzęsiony pan Armstrong wydawał się być jeszcze mniej szkodliwy, niż zazwyczaj, a przecież po "hazardzistach, ćpunach i pijakach" to wszystkiego się można spodziewać", zważywszy jeżeli są na głodzie i to od jakiegoś czasu. W końcu każdy "hazardzista, ćpun i pijak" na zawsze pozostaje sobą(ale dla Chrisa to nie było żadnym problemem; najwyraźniej z miłości po prostu zaczął tracić rozum i nie zdawał sobie sprawy z tego, że być może już zawsze będzie musiał patrzyć na Billie'go chłodnym, wręcz matczynym okiem żeby nie zrobił czegoś głupiego, a konkretniej żeby nie skorzystał z okazji i nie wrócił do brania narkotyków).
    Chris westchnął i uśmiechnął się mimowolnie. Teraz Billie przypominał mu takiego szczeniaczka, który spędził już parę godzin na mrozie i czeka aż stanie się bożonarodzeniowym prezentem dla dziecka, które ostatecznie zamiast go tulić, łagodnie ciągnąć za uszy lub ogon zwyczajnie stwierdzi, że ów stworzonko mu się nie podoba i rozkaże wyrzucić je za drzwi, na śmietnik lub zawieźć do schroniska.
    Niemniej jednak Chris nigdy nie chciał mieć psa(a może chciał, tylko wolał uniknąć objawów alergii i dlatego dość szerokim łukiem omijał większe zgrupowania czworonogów), a gdyby już go miał to pewnie tak łatwo by go nie oddał, chyba że miałby taką sytuację jak teraz, gdzie psa nie było mu trzeba. Billie zastępował mu brata(którego nie miał, a czasem miło byłoby się z kimś pokłócić), psa(którego również nie miał, a czasem miało byłoby się komuś zwierzyć z najskrytszych faktów nie bojąc się, że ktoś je wyda albo zacznie komentować) i po części również osobę, która doskonale umiała go opanować i nawet w najgorszej sytuacji potrafiła ugłaskać, uspokoić, powstrzymać od robienia niektórych głupich rzeczy(chociaż Billie powinien spooooroo urosnąć i przytyć, żeby móc odwłóczyć Chrisa od ponownego skakania po alkoholu do basenu, którego skocznie zwyczajnie się jara żywym ogniem).

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  145. Chris wcale nie chciał, żeby Billie rósł. Dla niego był idealny, po prostu; taki niski, niepozorny, ale z pazurem, który potrafił potrafił w najmniej oczekiwanym momencie. Lawrence szybko zrozumiał, że nie potrafi bez niego żyć. Za bardzo tęsknił. Pewnie jeszcze troszkę i przeholowałby z tymi wszystkimi tabletkami, co ani mądre, ani dorosłe - o zdrowiu nie wspominając - nie było. Oczywiście, że to rozumiał, ale kiedy nie było Billie'go czymś musiał się zająć; myśli, głowę, czas. To było idealne wyjście awaryjne kiedy ktoś na szybko potrzebował wymówki, a może i nawet sposobu na najbliższe tygodnie, miesiące lub nawet... lata życia.
    Chris nie znosił kiedy Billie wychodził. Zwłaszcza na głodzie, kiedy się pokłócili lub gdy wziął dawkę i - powiedzmy sobie to szczerze - nie powinien być sam. Wtedy ludziom przychodziły naprawdę głupie rzeczy do głowy i lepiej żeby niektórych z nich nie spełniali dla zarówno swojego - jak i swoich najbliższych - dobra.
    O i trzeba było wspomnieć, że Lawrence włączał telewizor głównie dlatego, żeby pooglądać coś na DVD, bo ostatnim o czym myślał w popołudniowy weekend lub wieczór w tygodniu "pracującym", to gapienie się na tę samą reklamę po raz setny zanim zacznie się właściwy film. Zazwyczaj film zaczynał się jednak wtedy, kiedy Chris zdążył już praktycznie zjeść całe zapasy słonych przekąsek, których potrafił wchłonąć zastraszające ilości(a potem narzekać na ból brzuszka, przez co mógł zazwyczaj bezczelnie przytulać się do Billie'go).
    - Lubię jak mi rozkazujesz, wiesz? - mruknął i posłał mu uśmiech. Serio, gdyby ktoś inny powiedział mu "zostań" to najpierw zrobiłby oburzoną minę, a potem parsknął i zrobił swoje, natomiast w stosunku do Armstronga zachowywał się jak ułaskawiony tygrys. Na wpółleżał, tuląc do siebie roztrzęsionego bruneta i co jakiś czas dawał mu buziaka w skroń lub czoło, kilka razy nawet w policzek.
    To dziwne, że taki facet jak on(bądź co bądź czasem naprawdę potrafił przestraszyć człowieka, szczególnie kiedy nocą wymykał się z łóżka i wracał do niego robiąc straszny hałas i ogólny burdel, a po powrocie do sypialni buzię miał usmarowaną od połowy nosa do samego podbródka - w końcu "brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko" - w czymś czerwonym, słodkim i lepkim, co okazywało się najczęściej jakimś syropem truskawkowym, malinowym lub wiśniowym).
    - Okej, w takim razie zostanę, ale porozmawiajmy o jedzonku. Masz na coś ochotę? - spytał i pociągnął go lekko, jednocześnie bardziej rozkładając na łóżku. Przykrył Billie'go letnią kołdrą(które właściwie tylko kołdrę udawało, bo w zasadzie stanowiło koc w poszewce) i odsunął mu włosy z czoła.
    - Nie jest ci za duszno, czy cuś? - podpytał. Jak co rano było dość chłodno pomimo tego, że natrętne, jasne promienie słońce zaglądały przez okna do środka mieszkania, co mogło być drażniące nie tylko dla Chrisa, który za światłem raczej nie przepadał. - Zasłonić okna?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  146. - Okej, jak chcesz - mruknął i nadal leżał sobie obok niego. Osobiście nie lubił światła, szczególnie rankiem, kiedy wstawał i dawało mu prosto po oczach, które nie były na to przygotowane. Potem przez dobre piętnaście minut chodził skołowany, a kiedyś gdyby nie szybka interwencja Billie'go, to skończyłby na pogotowiu medycznym z rozciętym czołem albo łukiem brwiowym, bo prawie uderzył głową w drzwiczki od szafki.
    Szczerze mówiąc podziwiał Armstronga za tę cierpliwość do oglądania seriali i zdolności pamiętania każdej przygody jaka spotykała ich bohaterów. Chris po prostu tego nie ogarniał. Jedynym serialem jaki oglądał to Supernatural i pewnie gdyby nie ingerencja Billie'go to nawet na ten by się nie zdecydował. Nie uważał Deana za jakiegoś mega-przystojnego faceta, ale miał u niego zdecydowany plus za to, że lubił rocka i przepadał za słodyczami. U facetów uważał to za całkiem ciekawą i dość specyficzną cechę, a przynajmniej on jako cechę to traktował.
    No i dużo bardziej wolał Deana za nawiązania do filmów, piosenek i w ogóle za ten humor z początku pierwszego sezonu, który tak naprawdę przyciągnął uwagę Chrisa od samego początku - niż Sama, który wydawał się być malkontentem z dość dziwacznym podejściem do życia i którego Chris zwyczajnie nie potrafił zrozumieć ani tym bardziej polubić. Czasem naprawdę zastanawiał się nad logiką tego, jak mogą być braćmi(nawet serialowymi!) skoro mają tak różne charaktery. Ostatecznie jednak postanowił oddać logiczne myślenie w kwestii seriali Billie'mu. Zwyczajnie nie czuł się dobry w te klocki.
    Niemniej jednak nadal uważał, że tak duży fangirl dla pary wysnutej z palca (bo właściwie to cóż Dean i Castiel mogli mieć wspólnego? On jakoś osobiście wolał sobie tego połączenia nawet nie wyobrażać, bo było jak bomba z opóźnionym zapłonem) powinno się doceniać jakoś bardziej optymistycznie niż zapowiedź, że serial będzie miał dziesięć sezonów, a potem pewnie się skończy dobre i na tym będzie koniec.
    - Hmm...? - mruknął i spojrzał na niego, lekko wytrzeszczając oczy ze zdziwienia. Uniósł brew i uśmiechnął się pod nosem. - Jasne, a co chcesz żeby ci zaśpiewać? - spytał, bo jakoś nie był przekonany co do tego, czy Billie od rana chce słuchać czegoś w jego stylu, bo to podobno nie wpływało za dobrze na psychikę o tak wczesnej porze dnia. Podobno ludzie byli za trzeźwi, aby znieść to bez setki albo chociaż pięćdziesiątki na dobry początek.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  147. Kit z oczyskami Deana! Jak dla Chrisa to najpiękniejsze ślepka na świecie posiadał Armstrong. Miały cudowny, zielony kolor, którego momentami mu zwyczajnie zazdrościł. On ze swoimi brązowymi oczami nie wyróżniał się jakoś z tłumu. Co prawda niektórzy kłócili się o ich kolor(brązowe vs piwne), ale zazwyczaj ostatecznie wychodziło na tę bardziej zwyczajną barwę, no i wtedy kończyła się dyskusja na ich temat, a zapadała dziwna, dość krępująca cisza.
    Zazwyczaj przerywał ją jakiś żart na bazie dwudziestoletniego suchara, ale to i tak było lepsze niż zupełne milczenie przerywane tylko tykaniem zegara albo dźwiękiem przeżuwania sałatki bądź kotleta suto obtoczonego w panierce.
    - Coś co lubię? - mruknął i uśmiechnął się lekko pod nosem, zaczynając powoli i w swoim tempie, bo nigdy nie potrafił w pełni odtworzyć danego utworu pod czyjś system i chyba właśnie dlatego zaczął tworzyć własne teksty. - Never made it as a wise man. I couldn't cut it as a poor man stealin'. Tired of livin' like a blind man. I'm sick of sight without a sense of feelin, and this is how you remind me. This is how you remind me. Of what I really am. This is how you remind me. Of what I really am. It's not like you to say sorry. I was waiting on a different story. This time I'm mistaken
    For handing you a heart worth breakin'. I've been wrong, I've been down. Been to the bottom of every bottle. These five words in my head. Scream "Are we having fun yet?". Yet? Yet? Yet? No, no... Yet? Yet? Yet? No, no... It's not like you didn't know that. I said I love you and I swear I still do. It must have been so bad. Cause livin' with me must have damn near killed you. This is how you remind me. Of what I really am. This is how you remind me. Of what I really am...
    - skończył nucić prawie szeptem, jakby słowa zaczęły mu się rozmywać w głowie. Potem zwyczajnie ukrył nos i usta we włosach Billie'go, bardziej go do siebie przyciskając.
    Ta piosenka idealnie odwzorowywała jego stan, który utrzymywał się od prawie kilku miesięcy, odkąd nie byli ze sobą. To było chyba najgorszych i najsmutniejszych kilka miesięcy jego życia, naprawdę. Teraz to sobie uświadomił.

    [ Nickelback - How You Remind Me szukałam tego żeby móc nareszcie napisać ten odpis tak, jak tego chciałam... <3 ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  148. - Tylko mi nie płacz. Zawsze nie wiem co zrobić jak ludzie ryczą - mruknął i lekko stargał mu włosy. Chris też miał lekko zaszklone oczy, ale głównie z tego powodu, że ta piosenka całkiem trafnie określała do czego doprowadził. W końcu gdyby nie to, że zerwali(i niejako z jego winy), to Billie nie brałby aż tyle, prawda? Może i nie mówił tego na głos, ale Chris wiedział jak było. Im więcej problemów tym więcej zapewne brał, żeby zapomnieć, a idąc takim torem z łatwością można doprowadzić do przedawkowania, a w skutku różnych uszkodzeń organizmu, a często nawet śmierci. To go przerażało i dlatego tym bardziej postanowił, że się nie podda i wytrwa w pilnowaniu, a także wspieraniu Billie'go w ich osobistym odwyku. Nie zamierzał ciągać go po ośrodkach i lekarzach, bo wiedział, że to jest stresujące, niemiłe i człowiek może się poczuć jak szczur uzależniony od elektrowstrząsów, który przyszedł do kata po lekarstwo, którego tak naprawdę nie ma. Szybkość z jaką każdy się uzależniał była inna dla pojedynczej jednostki. Chris uważał jednak, że im więcej złych wspomnień, problemów, braku pieniędzy tym człowiek mógł się łatwiej uzależnić, co było całkiem ciekawą i dość logiczną teorią.
    - Mhhhmm... - zamruczał z zadowoleniem czując pocałunek. Ciaśniej objął Billie'go

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ Cholerka, wycięłam pół odpowiedzi i skasowałam niechcący, sorry. Będzie w dwóch częściach, boska ja =.= ]

      (...)w pasie i uśmiechnął się do niego zaczepnie. - A za co był ten buziaczek? Bo wiesz... jak muszę sobie zasłużyć, to mów tylko w jaki sposób. Chcę kolejnego... - mruknął mu na ucho, a potem przesunął mu nosem po szyi.
      Kiedyś zrobił mu na niej taką malinkę, że utrzymywała się przez prawie tydzień. Wtedy było okropnie gorąco(a przynajmniej dla Chrisa, bo on przegrzewał się już w momencie kiedy termometry pokazywały powyżej dwudziestu pięciu stopni Celsjusza), więc trochę dziwnie byłoby chodzić w zimowym szaliku lub arafatce, prawda?
      Tym właśnie sposobem skazał Billie'go na oburzone spojrzenia staruszek, zgorszone matek i niepocieszone tych panów biznesmenów w garniturach(Chris czasem mówił, że oni srali wyżej niż dupę mieli, ale to dość nieładne określenie, dlatego starał się z nim ograniczać). Dobrze pamiętał jak kiedyś stali w kolejce w sklepie i Chris najpierw objął Armstronga w pasie, a potem dziwnym trafem dłoń zjechała aż na jego pośladek. Wtedy dziewczynka która stała za nimi(na około miała jakieś pięć lat) zaczęła szarpać matkę za płaszcz i na głos pytać czy "ci panowie się kochają?", na co ta nie umiała jej odpowiedzieć w żaden sposób satysfakcjonujący dziecięcy rozumek, a na dodatek poczerwieniała jak dojrzały pomidor, co jednak Chris skwitował tylko rozbawionym uśmiechem.

      Chris L.

      [ Tak w ogóle ja od rana słucham sobie "Gotta Get Me Some", też Nickelbacków. Jakoś kojarzy mi się ta piosenka z Billie'm >D ]

      Usuń
  149. (Jasne, nie ma sprawy. Louie moze zawedrowac do jego sklepu muzycznego;3 albo za sprawa Blackie, psa, tez moga sie spotkac, czy cos ;)

    Louis

    OdpowiedzUsuń
  150. - Hmm... Widzę, że coraz droższe te twoje całusy, ale okej. Nie ma sprawy, tylko teraz ty dajesz pomysł co mam zaśpiewać - postawił jeden niewielki warunek. Cóż, słuchali mniej więcej chyba tego samego, a przynajmniej jeżeli Billie zarzuciłby czymś popularnym, to Chris na pewno od razu skojarzyłby po tytule lub wykonawcy(w końcu ta praca w radiu do czegoś zobowiązywała), chociaż prawdę mówiąc dużo łatwiej zapamiętywał po dźwiękach i kiedy nie mógł sobie przypomnieć tekstu piosenki to po prostu słuchał i zazwyczaj to pozwalało mu odświeżyć wspomnienia.
    Miał tylko nadzieję, że Armstrong nie zacznie się nad nim znęcać i nie wyjedzie z propozycją w typie One Direction, bo ich nie trawił, nie znał ich piosenek i chyba w takim przypadku byłby zmuszony pożegnać się z buziakiem(co byłoby straszną stratą, naprawdę, bo Billie świetnie całował).
    - Wiesz w ogóle z czego zdałem sobie sprawę? - mruknął z dość dwuznacznym uśmiechem. Najwyraźniej próbował się nie szczerzyć, chociaż miał na to wielką ochotę, bo w policzkach zrobiły mu się urokliwe dołeczki. - Że jestem na golasa, a cię przytulam. Dziwny zbieg okoliczności co? Och! - zajrzał pod kołdrę. - Ty zuchu! Też jesteś goły - posłał mu takie spojrzenie w typie napalonego pedobeara i zamruczał mu do ucha miziając je uchem. No patrzcie! Zebrało mu się na czułości! Ale cóż... Chris był takim niedźwiadkiem do przytulania, a że Billie przestawał już tak dramatycznie drżeć, to postanowił go całkiem oderwać od tego faktu, który chyba go obudził.
    Swoją drogą... Billie uroczo wyglądał kiedy spał. Kto by go podejrzewał o picie alkoholu? O branie narkotyków i wiele innych głupich rzeczy? Chyba nikt.
    Za to Chris spał najczęściej rozwalony na całe łóżko, pochrapywał kiedy coś go swędziało lub śniło niefajnego i okropnie się ślinił, bo zawsze miał otwartą buzię(chociaż kiedyś przez dobry tydzień po przeczytaniu gdzieś, że człowiek połyka kilka tysięcy owadów w ciągu roku podczas spania, spał zatykając sobie usta dłonią).
    No, a tak w ogóle to Chris miał ochotę wyjść gdzieś dzisiaj z Billie'm na piwo. Na jedno, żeby się za bardzo nie spił. I wyrzucą tabletki z jego łazienki, a potem cały zapas dragów Billie'go i zaczną normalnie żyć. Świetny plan, prawda?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  151. Chris nie miał swojej ulubionej piosenki. Odkąd się rozstali to był dość rozstrojony emocjonalnie i niektóre utwory w ogóle nie robiły na nim żadnego wrażenia, inne powodowały w nim zirytowanie, a przy pewnych zwyczajnie się rozklejał i miał ochotę non stop ryczeć, nad czym z trudem panował. Teraz nawet "Lullaby", chociaż uznawał ją za dość smutną piosenkę, śpiewał z lekkim uśmiechem na ustach, bo cóż... znowu miał Billie'go obok siebie i nie musiał się obawiać o to, że ten będzie nieosiągalny na telefonie lub, że będzie na krawędzi. Chyba nawet mógł po cichu przyznać, że zaczyna nadchodzić to, co najlepsze. W końcu kochali się, pomimo przykrego przebiegu zdarzeń i kilku smutnych wspomnień nadal mieli brać ślub.
    Chris odruchowo złączył ich palce razem i uśmiechnął się pod nosem, skubiąc go lekko zębami po szyi.
    - Nie rozebrałbym cię, gdybyś tak nie prowokował swoim wyglądem. A że prowokujesz, no to wyszło jak wyszło. Poza tym... mówiłem już dzisiaj, że cię kocham? - podpytał, mając dziką ochotę zanurkować pod tę kołdrę.
    Aj, Chris, Chris! Jemu od rana to zbierało się na takie śmieszne akcje i był łasy na wszelkie całusy oraz przytulanie. Poranek bez miziania według niego był niejako porankiem straconym. W końcu co to za przyjemność obudzić się obok nieobślinionego porządnie Billie'go(bo on to jak spał z Billie'm u boku to od niego dbał i starał się nie rozpychać na całe łóżko, chociaż to stanowiło trochę jego nawyk, od którego jednak dzielnie się odzwyczajał. W końcu czego się nie robi z miłości, prawda? Chris był nawet w stanie podzielić się z nim wyrkiem, tak go mocno kochał!), a potem wstać, ubrać się w pośpiechu i wyjść trzaskając drzwiami? To wręcz niefajne, no i Billie mógłby się poczuć zaniedbany. Właśnie dlatego Chris nawet jak się bardzo spieszył, to mimo wszystko zostawiał pięć minut dla bruneta, żeby móc go wycałować na następnych kilka(a czasem nawet kilkanaście) godzin rozłąki.
    - Rawwrr... - zamruczał, ostatecznie i tak lądując pod rzeczoną kołdrą, bezwzględnie i bezczelnie wykorzystując fakt, że Armstrong posiadał łaskotki. Kiedy już go wyłaskotał za tyle czasu kiedy nie mógł tego robić, to wytknął mordkę spod kołdry cały potargany, ale wyraźnie zadowolony z siebie i z miał w oczach te iskierki szczęścia, które tak bardzo lubił Billie.
    - No, to teraz mój zuch może powiedzieć czy naleśniki na śniadanie spełniają jego oczekiwania - stwierdził optymistycznym tonem głosu, kładąc mu buźkę obok brzucha, który głaskał bezwiednie lewą łapką. Tęsknił za Billie'm. Za jego śmiechem i oczami, za spędzaniem wspólnego czasu i za tymi wszystkimi rzeczami które robili, a których innym dorosłym ludziom nie było wolno robić, bo przecież to takie dziecinne i infantylne. Kochał go za wszystko, ale przede wszystkim za to, że dzięki niemu miał dla kogo żyć. Pewnie inaczej już zacząłby się poddawać, bo nie miałby sensu dla swojego istnienia.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  152. Chris chociaż się do tego nikomu nigdy nie przyznał, to lubił słuchać samego siebie. Kiedy nagrywali z zespołem jakąś piosenkę to zawsze po powrocie do domu, nawet gdy był okropnie zmęczony albo zły, to i tak włączał sobie płytę, ustawiał dość głośno sprzęt, a potem kładł się na łóżku, zamykał oczy i... słuchał. Był święcie przekonany o tym, że jeżeli od piosenki dostaje się ciarek to jest świetna, a kiedy do człowieka dochodzi jej sens to wtedy należy do tych zwyczajnych, ale za to udanych, co również było pewnym sukcesem.
    Właściwie o tym jego dziwactwie wiedział tak na dobrą sprawę tylko Billie, bo on spędzał z nim sporo czasu, dlatego miał szansę zaobserwować jego zachowanie i reakcje. To wyciszało Chrisa i wprowadzało w taki stan lekkiego odcięcia od świata. Leżał bez ruchu i słuchał, czasem dostając nagle gęsiej skórki. Potem czasem zasypiał, a muzyka zazwyczaj leciała sobie dalej, chyba, że Billie pofatygował się by ją wyłączyć.
    - Dzisiaj cię będę ze sobą wszędzie ciągał, co ty na to? Do studia, a potem mi zagrasz, bo lubię jak grasz, no i może do baru. Co ty na to? Będzie super! - skwitował swoją wypowiedź zadowolonym uśmiechem. Oczy błysnęły mu w ciekawskim odruchu kiedy usłyszał "kocham cię". Właściwie to w tamtym momencie zdał sobie sprawę z tego, że Billlie nigdy wcześniej chyba tego nie mówił, ale to było całkiem miłe.
    - Jak będę stary i pomarszczony albo zaczną blaknąć mi tatuaże to też będziesz mnie kochał? Wtedy nie będę pewnie za fajnie wyglądać - ostrzegł grzecznie. - Ale włosy to i tak będę malował, wiesz? Nie chcę mieć siwych. Siwy to taki smutny kolor, źle mi się kojarzy - stwierdził i mimowolnie przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa nieprzyjemny dreszcz. Szary kojarzył mu się z samotnością, ze starością, bo on był do tej pory przekonany o tym, że nikt go nie pokocha i jak będzie miał sześćdziesiąt albo siedemdziesiąt lat to przyjdzie mu się bujać w fotelu na biegunach, szyć sobie skarpetki cerówką albo gapić przez okno zaniedbanego mieszkania(bo skoro byłby samotny, to nikt by się nim ani jego domem nie zajmował, a on nie miałby już na to siły w takim wieku).
    - Też cię kocham, nawet nie wiesz jak mocno - stwierdził, łapiąc go lekko za szczękę. Przysunął go do siebie i pocałował w polik. - A warkoczyki robi się tak - mruknął i szarpnął jeden z dłuższych kosmyków, pokazując Armstrongowi jak powinno się przekładać kosmyki, aby wyszedł warkoczyk. Dobrze już znał te jego niecne plany, a zresztą plecenie mu warkoczyków jak będzie spał to może być całkiem niezłe zajęcie, jak Billie'mu będzie się kiedyś nad ranem nudzić. Pewnie potem Chris będzie wyglądał jak lama po wizycie w lesie deszczowym, ale on i tak uwielbiał jak ktoś (a tym bardziej jak Bille!) poświęcał mu uwagę. Uważał to za słodkie, no i miłe. On lubił miłe rzeczy, dlatego był taki łasy na przytulanie i wszystkie inne pieszczoty.

    Chris L.

    [ Pierwsza część na dwie, bo "Twój kod HTML nie może zostać zaakceptowany: Wartość musi mieć co najwyżej 4096 znaków", czyli ja napisałam więcej ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Chcesz grube czy cienkie naleśniki? - spytał, przyłażąc do niego z michą, cały obsypany mąką, przez co wyglądał trochę jak Nergal na koncercie, ale bez wcześniej ingerencji makijażu w jego wizerunek. Nie bał się zostawiać Billie'go w sypialni, bo tam w sumie nie było co stłuc, czym się pokaleczyć, ani co sobie wstrzyknąć, a puchaty dywanik złagodziłby chyba każdy upadek, także o to się chwilowo mógł nie martwić.
      - Bo tak trochę nie wiem ile dać mąki - stwierdził, gapiąc się to w miskę, to na Armstronga. - "Oddawaj fartucha, to cię Billie wyrucha" - mruknął nagle i wybuchnął śmiechem, odstawiając miskę z niegotowym ciastem na naleśniki gdzieś na bok, żeby więcej bałaganu nie robić.
      No, fajny miał fartuszek(taki z seksiastym hipciem, który w jednej łapie trzymał martini tudzież inny drink z oliwką, a w drugiej pewien gadżet dla dorosłych), a pod fartuszkiem tylko bokserki. Nagle "rozebrany do rosołu" nabierało nowego kontekstu, prawda?
      Cóż, po Chrisie to różnych rzeczy się było można spodziewać, chociaż rzeczony fartuszek nabył przypadkiem w markecie i wtedy nieszczególnie zdawał sobie sprawę co ten hipcio trzyma w drugiej łapie, bo producent był chyba mądrzejszy, niż ładniejszy i tak sprytnie opakował swój produkt, że nawet nie dało się otworzyć opakowania. Chris wziął więc pi razy oko pierwszy ciemny i nasycił się tym, że "uniwersalny rozmiar, odpowiedni dla każdego" sprawdzi się też przy jego wzroście i ten fartuch sięgnie mu chociaż do połowy uda(tutaj producent się już bardziej postarał, bo w istocie fartuszek sięgał Chrisowi za udo, ha!).
      Z trudem opanował śmiech i wytarł kilka łez które popłynęły mu po policzkach.
      - Teraz to sobie wyobraziłem, przepraszam - stwierdził, bo właściwie gdy Chris był pijany to było można z nim robić wszystko, a on i tak w większości pomrukiwał i uśmiechał się nieobecnie. No, chyba że ktoś był niemiły i go zaczął wyzywać lub coś w ten deseń, wtedy zaczynał ostrzegawczo warczeć, ale właściwie musiał na tym poprzestać, gdyż najzwyczajniej w świecie nie był w stanie utrzymać pionu(dlatego w 98% za pion robił mu Billie).
      - Też sobie to wyobraziłeś? Bo ja tak... - mruknął odruchowo ściskając go w pasie. Cóż, najwyżej Armstrong będzie teraz bułeczką oprószoną mąką. I tak smacznie. W końcu to Billie.

      Chris L.

      [ Druga część na dwie, gotowe. Powodzenia w odpisywaniu na taką litanię życzę >D ]

      Usuń
  153. - Nie martw się! Ja dopilnuję, ponaciągam i się nie pomarszczysz ani trochę! - obiecał i uśmiechnął się z dumą. Cóż, kiedyś brał udział w takim śmiesznym kursie masażu. Tam była też jedna lekcja poświęcona masażowi twarzy. To wyglądało okropnie i miało się dziwne uczucie, kiedy ktoś jeździł tak po twarzy paluchami(a wcześniej wysmarował ci buzię czymś lepkim, gęstym i dość chłodnym), ale w sumie podobno pomagało na problemy z porami(chociaż Chris nigdy nie wiedział o co z tym chodzi) oraz opóźniało starzenie się skóry(to akurat zrozumiał i zapamiętał całkiem dobrze).
    - Tak? Nawet w fartuchu? Chcę to mieć w praktyce, bo inaczej nie uwierzę - stwierdził z tym znajomym błyskiem w oku. Tak, to było wyzwanie, ale wcale nie zamierzał mu go utrudniać. On go przecież tylko złapał za słówko. To, że Billie był niższy wcale nie oznaczało, że Chris nie może mu raz zrobić forów, prawda? Swoją drogą zawsze uważał to za zabawne, że gdy go łaskotał, to nie umiał się od tego wybronić, a gdy ktoś obrażał lekko upojonego alkoholem Chrisa to tamta druga osoba zaraz dostawała po twarzy i mogła być nawet dwa razy większa od Billie'go. Niektórzy znajomi Chrisa wiedząc, że Armstrong umie odwalić takie akcje mówili, że skacze jak wsza na ogonie, ale akurat taka wsza by Chrisowi nie przeszkadzała, oczywiście gdyby był psem i posiadał rzeczony ogon(w końcu niektóre psy nie miały ogonów, prawda?).
    - Wolisz najpierw sprezentować mi, że weźmiesz mnie nawet w fartuszku, czy życzysz sobie wcześniej zjeść naleśniki? Cienkie oczywiście - dodał z zaciekłym uśmieszkiem.
    Z trudem stłumił śmiech, kiedy zobaczył Billie'go robiącego kaczy dzióbek w nadziei, że wyżebrze od niego w ten sposób jakiegoś buziaka. Objął go w pasie i jak gdyby nigdy nic podrzucił lekko do góry. Łapskami trzymał go za pośladki, ale dzięki temu Billie mógł się czuć teraz wyższy i to wyższy od Chrisa, a to się w realnym świecie zdarzało dość rzadko.
    Pewnie Lawrence teraz powinien zrobić dzióbek, ale to mu nijak nie wychodziło(dobrze wiedział, bo kiedyś próbował i to nawet przy lustrze, ale wyglądał jak żaba którą przydepnęła ciężarówka, więc wolał się nie wygłupić przed nim w takim momencie), dlatego sobie odpuścił i tylko znacząco się uśmiechnął. Teraz to on chciał być tym, co to go trzeba przytulać i całować, a nie tylko odprowadzać do domu. Czuł się troszkę zaniedbywany, no ale Chris to jednak Chris. On potrzebował dużo uwagi, bo inaczej zaczynał się niecierpliwić i potem miział to w sklepie, to w autobusie, nawet bezczelnie potrafił obmacać po tyłku na ulicy, bo zawsze głośno lubił oznajmiać, że Billie ma zajebiste pośladki i powinno się je macać, skoro mają tyle uroku(także nie można powiedzieć, że teraz był niezadowolony, że ich dotykał, wręcz przeciwnie!). Oczywiście dotykać mógł tylko on, skoro byli razem, ale o tym chyba nie musiał Billie'mu przypominać. To uznawał za kwestię całkiem oczywistą.
    Był ciekaw(albo czy w ogóle) Billie będzie próbował odwieźć go od tej interesującej sprawy z fartuszkiem. Jeden fartuszek, a ile zamieszania może narobić!

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  154. - Chyba musiałbym zgłupieć do reszty - stwierdził, wyraźnie dając mu w ten sposób znak, że Armstrong tak łatwo się go nie pozbędzie. Chris z natury był człowiekiem, który lubił stawiać na swoim. Jeżeli coś sobie postanowił, to potrafił brnąć do celu, chociaż nie miał w naturze deptać innych po drodze. Jeśli pozostali mu nie przeszkadzali, to tylko przechodził obok i wymijał, bo po co robić sobie niepotrzebne kłopoty i zbierać wrogów? Toteż Billie mógł się prędzej spodziewać, że nawet jak będą już staruszkami, to nawet o lasce a będzie odganiał potencjalne zagrożenia. Nie sądził mimo wszystko, że Billie szybko się pomarszczy. Niektórzy faceci przed trzydziestką mieli już siwe włosy ze zmartwienia(patrz: ci zabawni panowie biznesmeni), a on proszę; ani jednego siwego kłaczka(tak, tak wiedział dobrze, że czarny nie jest jego naturalnym kolorem włosów, ale w ciemnym brązie wyglądałby... Może nie tyle dziwnie, co nieswojo, a może po prostu Chris za bardzo przyzwyczaił się do tego, jak Billie wygląda i nie umiałby tego tak po prostu zmienić).
    - Wystraszyłeś się, że cię upuszczę? - spytał, widząc już tę rosnącą panikę w oczach w związku z niespodziewanym utraceniem gruntu spod krótkich nóżek. No, co zrobisz jak Chris chciał żeby chociaż raz nie miał jakiegoś tam defektu mniejszości, czy jak to się tam fachowo określało? W sumie... Billie nigdy aż tk bardzo nie wypominał niskiego wzrostu, ale i tak Chris współczuł mu, że ten musi skakać jak małpka chcąc sięgnąć sobie coś z najwyższej półki w markecie. Niemniej jednak miał Chrisa, a z Chrisa był pomocny człowiek, więc często chodził z nim na zakupy, żeby nie musiał skakać(jak to mówią gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała, a więc lepiej losu nie kusić).
    - Obrazisz się, jak się postawię na ziemię i wrócę do skończenia ciasta na naleśniki? Wypada cię czymś nakarmić, w końcu jesteś moim facetem i gościem, no - mruknął, nie mogąc się mimo wszystko powstrzymać od zaczepnego pociągnięcia go za dolną wargę.
    Aj, Chris pieszczoch i co poradzisz? Nic tylko korzystać póki ma się okazję, nic więcej.

    Chris L.

    [ "Trochę" krótko mi wyszło chyba ;__; ]

    OdpowiedzUsuń
  155. Pomyślałby kto, że w erze coraz to nowszej technologii, większość rzeczy straci na wartości. Na przykład muzyka i szeroki dostęp do niej w internecie. Bez wychodzenia z domu można mieć całą dyskografię na komputerze. Mimo takiej możliwości, Louis był zdania, że nic i tak nie zastąpi oryginalnej płyty i satysfakcji z jej posiadania, dlatego też kiedy znalazł trochę wolnego czasu postanowił przejść się po sklepach w poszukiwaniu kolejnego albumu do jego niewielkiej kolekcji.
    Z torbą przewieszoną przez ramię wyszedł z domu kierując się w stronę sklepu muzycznego, który ostatnio mijał. Nie miał jeszcze okazji go odwiedzić, gdyż ostatnimi czasy był strasznie zawalony różnymi projektami, bo znowu zostawił wszystko na ostatnią chwilę. Kiedyś się doigra, na pewno.
    Wszedł do wnętrza przestronnego pomieszczenia i od razu zalała go fala dźwięków wydawanych przez gitarę. Bezmyślnie zaczął stukać rytmicznie dłonią o udo. Może nie był jakoś specjalnie związany z muzyką, a gra na instrumentów była dla niego czarną magią, to jednak często nie mógł oderwać wzroku od takich osób. Jeszcze większe wrażenie na nim robili muzycy, którzy 'czarowali'. Zatracali się we własnej melodii, wkładając w nią swoje emocje, tak że inni mogli poczuć przyjemne dreszcze na skórze. W takich momentach Louisa zawsze świerzbiły ręce, gdyż uwielbiał rysować ludzi w takich momentach. Tak, więc i tym razem pożałował, że nie ma niczego pod ręką co mógłby wykorzystać na szybki szkic, gdy przed oczyma już widział sunący po papierze ołówek. Nie po to tu przyszedł, ale prawdą było, że po prostu nie mógł obojętnie przechadzać się po sklepie. Zdarzało mu się często zatrzymywać, gdy ktoś grał na ulicy, a raz nawet został prawie stratowany przez śpieszących się ludzi, gdy stanął nagle wyrwany z zamyślenie jakąś melodią. W tym momencie też stał obserwując mężczyznę, nie chcąc mu przeszkodzić.


    Louis
    [A ja nie mogłam się zabrać za odpowiedź. Coś ostatnio moja wena kuleje :3]

    OdpowiedzUsuń
  156. - Nie martw się, mogę cię ponosić, jak stęsknisz za byciem wysokim - stwierdził i posłał mu dumny uśmiech. Billie nie był jakoś wyjątkowo ciężki, a poza tym był przyjemnym ciężarem. Takim, za którym się tęskni, taki, który się kocha i taki który stanowi cząstkę twojego życia, bez którego nie byłoby już takie samo, a on - bądź co bądź - miał już okazję się o tym przekonać i jak widać nie potrafił bez niego zbyt długo wytrzymać. Od czasu ich rozstania nie robił naleśników i nie miał tak dobrego nastroju. Nie miał nawet kogo przytulić, a że przytulanie lubił, to chodził często smutny i podminowany.
    A tak w ogóle to gdyby usłyszał o tym, że będąc wysokim nie da się wleźć pod zlew, to pierwsze co zrobiłby przed naleśnikami, to właśnie spróbował się tam wcisnąć. Pewnie Billie musiałby potem rozwalić szafkę tłuczkiem do mięsa pożyczonym od któregoś z sąsiadów lub młotkiem, no ale przynajmniej Chris udowodniłby swoją rację. Nie sztuką było się wcisnąć pod zlew, tylko jeszcze stamtąd wyjść bez zaklinowania się.
    Kiedy kilka naleśników było gotowych to bez żadnego "ale" poszedł po Billie'go, przerzucił go sobie z ramię(oczywiście nie pomijając tak miłego akcentu jak podtrzymanie go za tyłek), a potem usadził na krzesełku, stawiając przed nim talerz z naleśnikami.
    - Powinny być słodkie, ale jakby co to mam jeszcze jakąś konfiturę wiśniową i cukier puder - oznajmił, obracając naleśnika na drugą stronę zanim ten zdążył się zbyt mocno przypiec.
    - Ja o czymś nie wiem, Billie Joe? - spytał, zerkając na niego kątem oka, bo przypomniało mu się o tym, co zobaczył, kiedy zabierał go z sypialni. Co, dziwne-dziwne, czyżby Billie czegoś szukał? Adresu? Może zamierzał kupić inne mieszkanie albo chciał namówić Chrisa na kupno wspólnego? Lawrence wyczuwał jakieś zmiany, jeszcze nie wiedział jakie, ale wyczuwał i teraz go to odrobinkę dręczyło. Lubił wiedzieć wszystko od razu, bo w takich sprawach akurat cierpliwością nie potrafił się wykazać. To czasem mogło zepsuć jakieś niespodzianki, no ale jak robił ładne oczy to nie sposób było się potem o to na niego gniewać.
    - Powiesz mi wprost, Billie Joe, czy to jakiś tajemniczy plan zagłady świata i dlatego się nim ze mną nie podzielisz? - mruknął zgarniając na drugi talerz gorącego naleśnika. Odłożył patelkę na kuchnię i wylał na nią resztę ciasta, na szczęście nie brudząc niczego po drodze. Klapnął sobie na krześle i utkwił wzrok w brunecie, co jakiś czas zerkając czy naleśnik się nie spieka na węgiel, bo wtedy byłoby trochę niefajnie.

    Chris L.

    [ Mogłaś mi powiedzieć, że odpisałaś, beboku. To bym ci wczoraj(dzisiaj przed 4?) odpisała! :<
    No, a także tego, uznałam, że faktycznie coś Billie kręcił z tym jego laptopem, no. Nie mogę się doczekać! Awww, Billie <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  157. Louis z doświadczenia wiedział, że większość ludzi nie lubi jak ktoś się tak na nich bezczelnie gapi. Chociaż zdarzyło mu się spotkać też takich, którym to nie przeszkadzało i mężczyzna przed nim właśnie do takich ludzi chyba należał. Osobiście mu to było wszystko jedno, czy ktoś go przeszywa spojrzeniem czy ignoruje, czy cokolwiek. Jednak nie lubił, gdy patrzono mu się na ręce w momencie, kiedy coś robił. Nieważne czego by nie robił, nie mógł się przełamać i przestać zwracać na to uwagę. Na zajęciach rysunku, czy malarstwa, często miał tą bolesną świadomość, że nauczyciel krąży między nimi niczym sęp nad padliną i gdy ten przystawał za nim, Louis zawsze przerywał pracę, a to by zatemperować ołówek, w poszukiwaniu gumki czy co tam jeszcze.
    - Dobry. - przywitał się posyłając uśmiech ciemnowłosemu i przysunął się do lady, gdy ten już znalazł się z drugiej strony. - Ummm... Czy jest Pan w posiadaniu albumów Slipknota?
    Zakołysał się na piętach i dopiero teraz tak naprawdę rozejrzał po pomieszczeniu. Co prawda bardziej wolał biblioteki i księgarnie, ale sklepy muzyczne też były na szczycie jego listy miejsc, w których mógłby spędzać czas. Był otwarty na wszelkie gatunki muzyczne..., no może prawie, ale zawsze chętnie wyszukiwał to nowe zespoły. Przy muzyce lepiej mu się pracowało, a i niekiedy to też zależało od jego humoru. Powrócił spojrzeniem do mężczyzny.


    Louis

    [Hah, może to wina wakacji? x]

    OdpowiedzUsuń
  158. Chris na początku w ogóle nie wiedział jak się zabrać za te dziury w ścianach, ale wujcio Google pomógł. Brunet wybrał się do sklepu budowlanego(jakie tam były wyjebiście wysokie regały, większe od niego, czaicie bazę?!), a jak z niego wrócił to wziął szpachelkę, zrobił zaprawę, nałożył, wygładził to wszystko, żeby było równo, ale i tak plakaty powiesił, bo biała zaprawa na szarej ścianie nie wyglądała zbyt ciekawie(i tak lepiej to, niż dziura, prawda?).
    Także jakby się im jednak zachciało pobawić w malarzy-architektów, to droga wolna. Chris był w stanie przesunąć szafę, a nawet ścianę zburzyć i w nowym miejscu postawić(pewnie nie byłaby tak wytrzymała jak tamta poprzednia, ale to zawsze coś jak na amatora, nie?). Już raz mu się udało dostosować do upodobań Billie'go, więc jakby mu się odwidziało, to Chris by wszystko znowu pozmieniał. Jemu wystrój mieszkania nie robił większej różnicy, prawdę mówiąc. Byle nie było całe na fuksję lub inny oczojebny kolor od którego można dostać ataku padaczki.
    Chris przez chwilę siedział sobie spokojnie, patrząc na Billie'go. Już widział ten nieśmiały uśmieszek i papierek w łapce. Nagle wyrwał mu karteczkę i wlepił w nią wzrok. Uniósł lekko lewą brew, co było całkowicie niekontrolowanym odruchem.
    - Co tam jest? - spytał i oddał mu papierek z zapisanym adresem. - Bring your love baby, I can bring my shame. Bring the drugs baby, I can bring my pain. I got my heart right here, I got my scars right here. Bring the cups baby, I can bring the drink. Bring your body baby, I can bring you fame. That's my motherfucking world too. Just let me motherfucking love you... - zakończył ostatnie dwa wersy, spoglądając na niego kątem oka.
    Nie znał tak dobrze Anchorage, żeby wiedzieć co znajduje się pod tamtym adresem, dlatego postanowił grzecznie o to pana Armstronga zapytać. Miał tylko cichą nadzieję na szczerą odpowiedź bez owijania w bawełnę. No, bo jak miałby się zezłościć to zrobiłby to wcześniej, czy później, prawda?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  159. Chris w życiu zwierzaka nie miał. No dobra jak miał jedenaście, czy dwanaście lat to przez niecały tydzień był w posiadaniu szczura, którego kupił sobie z kieszonkowego, ale paskuda śmierdziała i jej głównym zajęciem było gryzienie. Kiedy matka Chrisa się o owym zwierzaku dowiedziała, to zamówiła chyba ze trzy różne ekipy sprzątające, jakby jeden szczur w domu miał zaraz sprowadzić plagę swoich pobratymców i jeszcze dodatkowe plagi nieszczęść, włącznie z przylotem skarabeuszy i innych zaraz egipskich.
    W sumie niedługo po tej przygodzie ze szczurem potwierdziła się tylko obawa lekarza rodzinnego Lawrence'ów co do tego, że Chris ma alergię i powinien się trzymać z dala od zwierząt, szczególnie tych mocno futerkowych i dużych, bo zwyczajnie będzie chodził z czerwonymi oczami, katarem, swędzącą wysypką, różowymi plamkami na ciele i różnymi niefajnymi dolegliwościami temu podobnym.
    Po tym jak lekarz przepisał mu maść to Chris obiecał sobie, że w życiu żadnego zwierzęta z futrem do ręki nie weźmie i trzymał się w tym przekonaniu do dzisiaj. Nic dziwnego, że jak sobie pił kulturalnie herbatkę z kubeczka, to się zaczął cholera jasna krztusić.
    Na szczęście kilka razy sobie odkaszlnął i zaklął nieładnie pod nosem, ale tylko trochę, bo nie chciał wystraszyć Armstronga. Nie zezłościł się aż tak bardzo, tylko po prostu nie należało mówić mu o takich rzeczach jak nie był na środkach uspokajających lub dobrym seksie, a tym bardziej nie wtedy, kiedy coś jadł lub pił, bo potem tak jest, że się biedak krztusi.
    - Hodowla buldogów francuskich? - powtórzył po nim takim tonem głosu, jakby nie był przekonany do tego, czy na pewno dobrze usłyszał słowa Billie'go. Cóż, słuch miał jeszcze dobry.
    - A długie to ma sierść? Duże to? - automatycznie musiał się podrapać po nosie, przez co zmarszczył się śmiesznie. - To w ogóle ma sierść jakąś? - spytał w nadziei, że odpowiedzi usłyszy coś w typie "No, co ty! To prawie jak kot-sfinks. Nie a futra, to jakby się mógł, skarbie, uczulić?", ale coś wewnętrznie przeczuwał, to byłoby zbyt cukierkowo.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  160. Chris w pierwszym momencie miał dość chmurną, nieprzekonaną minę, ale ostatecznie widząc to maślane spojrzenie Billie'go nie umiał powiedzieć "nie". Armstrong już tak na niego działał, że nawet przy tych pomysłach które do niego nie przemawiały to brał je pod uwagę. Westchnął ciężko i chociaż na początku pokręcił głową przecząco, to w końcu postanowił powiedzieć co da się zrobić w tym kierunku.
    - Ech, niech stracę. Skoro mówisz, że takie fajne to możemy pojechać i je obejrzeć. Może być? - mruknął, spoglądając na niego. Cóż, to co mu zaproponował było chyba dobrym ustępstwem, prawda? Miał alergię i miło byłoby jakby zobaczył reakcję swojego organizmu na psa. Teoretycznie skoro mały, z krótką sierścią która nie będzie walać się po całym domu(a na dodatek z uroczym spłaszczonym noskiem jak to Billie określił), to jest duża możliwość, że Chris jakoś takiego zwierzaka zniesie. Póki co chciał się sprawdzić. Jeżeli nie padnie tam trupem, a Billie jakoś ładnie go poprosi o to, żeby wzięli taką jedną maleńką, grubiutką kuleczkę, to pewnie Chris się zgodzi. Nie potrafi odmawiać Billie'mu w większości spraw. Amrstrong był jego chyba największą słabością, ale w tym jak najlepszym świetle. W końcu gdyby nie on, to Chris mógłby właściwie już nie żyć. Czasem dochodził przecież to takiego wniosku, że jest sam na świecie. Odkąd był Billie miał już dla kogo żyć i to strasznie miłe uczucie. Uzależniało.
    - Jedz naleśniki, to może bardziej się nad tym zastanowię - stwierdził, posyłając mu jeden z tych uśmiechów, które mogły wzbudzić jakąś nadzieję w sercu bruneta, że ów pomysł może wejść w życie.
    Cóż, jak na Chrisa i jego podejście do zwierząt w połączeniu z alergią na sierść to i tak zachował się dość spokojnie. Starał się zawczasu nie denerwować, bo przecież co to mu da, że się naburmuszy dzień po ich zaręczynach? Nic miłego, a teraz musiał stanowić oparcie dla Billie'go i wspierać go we wszystkim. Pies nie musiał być takim głupim pomysłem, szczególnie jeżeli pomyśli się, że to może Armstronga zająć i oderwać od myślenia o narkotykach i ćpaniu.
    - Mam rozumieć, że zachwycasz się wszystkimi jednakowo, czy już któregoś sobie szczególnie upatrzyłeś? - podpytał, bo jak się domyślał adres musiał mieć z internetu, pewnie ze strony tejże hodowli, więc może ktoś mądry dodał tam jakąś galerię przedstawiającą psy.
    Chris się na rasach prawdę mówiąc nie znał i nie rozróżniał żadnych oprócz doga niemieckiego(bo duży i trochęrzucał się w oczy), yorka("Ja pierdolę, świnka morska u fryzjera dla psów?!") i jamniki(bo długie jak parówki, a on lubił kiełbaski, chociaż kiedyś był wegetarianinem). Mimo wszystko wierzył w dobry gust Billie'go w tej sprawie.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  161. Ruszył z mężczyzną z ciekawością się rozglądając. Zastanawiał się jak on się tu odnajdywał i wiedział gdzie co jest. Louis pod tym względem diametralnie się różnił. Nie dość, że jego pokój przez większość czasu przypominał pobojowisko, to w dodatku nie mógł nigdy znaleźć tego czego w danej chwili potrzebował. Co dziwniejsze często ginęły mu ołówki i co zabawniejsze, nigdy żadnego nie znalazł, nawet gdy robił porządek..., choć może raczej pasowałoby określenie mniejszy bałagan. Doprawdy nie miał pojęcia co się działo z jego rzeczami i gdzie znikały.
    Przejechał palcem po półce, spojrzeniem prześlizgując się po płytach i całkiem zapominając o obecności drugiego mężczyzny. W końcu wyciągnął jeden z nich, Vol.3. Nie miałby nic przeciwko kupieniu od razu wszystkich, ale musiał się zadowolić jednym albumem na jakiś czas. Jego szkoła nie była tania i tylko matka zarabiała. Przez co on czuł się naprawdę źle, jednak ile by jej nie powtarzał , że praca nie oznacza od razu zawalenia szkoły to i tak kończyło się, że to ona miała ostatnie słowo. Nawet zaczął myśleć, aby cichaczem, gdzieś znaleźć jakąś robotę, nic jej o tym nie mówiąc.
    - Dziękuję. - Uśmiechnął się. - Wezmę tą.


    Louis
    [Nie wiem, ale zauważyłam ostatnio, że to prawie jak jakaś plaga;]

    OdpowiedzUsuń
  162. Chris był rozbawiony tym pośpiechem u Armstronga. Dawno nie widział go tak bardzo podekscytowanego. Aż się chłopak zdziwił, że wizja pójścia do hodowli psów może go wprawić w tak doskonały nastrój. Niemniej jednak oczywiście się cieszył. W końcu szczęście w związku jest dzielone na pół, czy jakoś tak, prawda? W każdym razie skoro Billie się cieszył, to Chris też powinien i - to chyba jasne - wspierał go (a może raczej siebie?) w tym postanowieniu, że pójdą, obejrzą i przy dobrych lotach wezmą któregoś psiaka ze sobą.
    - Najpierw hodowla, potem studio, na końcu jak nam się będzie jeszcze chciało to sklep. Ten budowlany możemy sobie dziś darować, pewnie nie zdążymy, a poza tym tyle czasu kurwicy nie dostałem, to chyba jeszcze ten jeden dzień jakoś przetrzymam na starych - stwierdził, szczerze mówiąc nie umiejąc sobie wyobrazić Billie'go wymieniającego zawiasy przy drzwiach. Dla Chrisa to była istna czarna magia, ale nie, żeby nie wierzył w cudotwórcze umiejętności Armstronga. Najwyżej miło się zaskoczy, o.
    W ogóle był już miło zaskoczony, bo po pierwsze dał mu się naciągnąć na pomysł bez żadnych większych pertraktacji, po drugie szli w deszczu, a po trzecie Chrisowi ten deszcz w ogóle nie przeszkadzał(chociaż trochę obawiał się o swój misterny makijaż, dlatego zanim Billie wyciągnął go z domu to wziął dwie bluzy z kapturami - przy czym jedną zaciągnął na Billie'go) oraz okulary.
    Nagle przypomniała mu się piosenka, na którą natrafił ostatnio na YouTube. Melodia niekoniecznie wpadła mu w ucho(bo po prostu nie gustował ani w tej pani, która ją śpiewała, ani w takim typie muzyki), ale za to jej tekst idealnie wpasowywał się w klimat. Tak więc Chris wepchnął tylko bardziej Armstronga pod parasol i zaczął sobie nucić do własnej melodii.
    - All you have to do is hold me, and you'll know and you'll see just how sweet it can be. If you'll trust me, love me, let me... Maybe, maybe... Someday... When we're at the same place. When we're on the same road. When it's okay to hold my hand. Without feeling lost, without all the excuses. When it's just because you love me, you let me, you need me. Then maybe, maybe... - mruczał pod nosem, nie zważając na to, że ludzie spieszący do domów patrzą na niego jakby co najmniej ostro dał sobie w żyłę, bo kto tak naprawdę łazi z drugim facetem pod parasolką(pod którą Chris musiał iść dziwnie zgarbiony ze względu na swój wzrost), w okularach przeciwsłonecznych na nosie i jeszcze śpiewając, kiedy naokoło leje jak z cebra? Tak mógł robić tylko Chris, ale może właśnie za te jego małe szaleństwa i dziwactwa Billie go pokochał.

    [ Część 1/2 ]

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy już znaleźli się na terenie hodowli do deszcz nieco osłabł i stanowił zaledwie przelotną mżawkę. Mógł ustąpić zupełnie lada chwila. Na początku Chris dość dziwnie czuł się słysząc ciche szczekanie i dość wysokie, psie zawodzenie dobiegające z tyłu obszernego domu, ale mimo wszystko nie uciekł, tylko dość ciasno trzymał się Billie'go. Kiedy ten poszedł sobie porozmawiać na poważnie z panią właścicielką, to on poszwendał się na coś podobnego do krytego wybiegu, gdzie znajdowały się szczeniaki. I na serio były urocze. Miały takie wielgachne uszy i gapiły się na nie wszystkie tymi ciemnymi oczyskami. Chris rozejrzał się tylko czy nikt nie idzie obok i wlazł do boksu, siadając sobie. Po chwili był już zewsząd otoczony szczeniętami. Kiedy Armstrong, razem z właścicielką hodowli odnaleźli ich zgubę, do Lawrence dwa psiaki trzymał na kolanach(jeden był cały czarny ze skarpetką na prawej, przedniej łapce, a drugi nakrapiany, ale też biało-czarny) oraz trzy w ramionach(jeden wyglądał jakby przysypiał, drugi cały czas się wiercił, więc to nie ułatwiało mu ambitnego zadania, a trzeci oparł się łapkami o jego ramię i próbował polizać go po szyi, ale jak do tej pory udawało mu się dosięgnąć tylko do szyi(a właściwie do podbródka i tatuażu przedstawiającego napis "I was crying(...)". Chris i ów psiak chyba najbardziej przypadli sobie do gustu, bo jak do tej pory to Chris nawet nie dał się dotknąć żadnemu psu, a teraz proszę; nawet takie lizanie mu nie przeszkadzało. W dodatku wyglądał na całkiem ucieszonego całą sytuacją, no i alergia chyba mu nie dokuczała, bo oczy miał normalne(ha! Mistrz zdjął okulary i powiesił je sobie na kołnierzyku koszulki, więc można było to dobrze zauważyć), wysypki nie dostał i nosem też nie wciągał. Zero świszczącego oddechu, wyglądało na to, że alergia przy takim małym brzdącu nie dawała mu się szczególnie we znaki. Ba! Był tak zajęty niańczeniem wszystkich pięciu szczeniąt(z tym uroczym, kawowym cudeńkiem włącznie), że nawet nie zauważył jak przyglądają mu się Billie i właścicielka hodowli.

      [ Część 2/2 ]

      Chris L.

      Usuń
  163. Chris nie lubił takich zdjęć z zaskoczenia, bo zazwyczaj albo ktoś robił idiotyczne miny na drugim planie, albo był nieumalowany(tudzież tak umalowany, że się człowiek nie wiedział czy ma śmiać czy płakać z tego kunsztu), albo robił jakieś dziwne miny i wyglądał czasem jak koń(kwestia tego, że Chris ma krzywy zgryz, ale za cholerę nie da zaciągnąć się do dentysty. Jak miał osiem lat to wyrwał sobie paluchami zęba mlecznego byle tylko nie iść do poradni dentystycznej, ale to poskutkowało. Co prawda wtedy miał mlecznego zęba do wyrwania, ale kiedyś pobawił się w prywatnego stomatologa na koledze i okazało się, że ze zwykłym, stałym zębem też się da, tylko trzeba użyć obcążek, ale da się? Da się; dla chcącego nic trudnego). Niemniej jednak grzechem byłoby nie uwiecznić takiego widoku, bo to się zdarzyło pierwszy raz w życiu Chrisa(to znaczy pierwszy raz tulił tyle brzdąców na raz, a temu jednemu pozwalał się nawet lizać, co chyba psiak powinien potraktować jako zaszczyt, w końcu nawet Billie go tak nie wylizywał, a przecież byli ze sobą całkiem sporo. No cóż, najwyraźniej jeszcze nie zasłużył albo to typowo psi obyczaj, a tylko Chris lubił czasem gdzieś kogoś - czyt. Billie'go - liznąć, no trudno stwierdzić).
    - Ten jest fajny. Chyba mnie polubił, ale ciebie chyba też - stwierdził, słysząc dość żałosny skowyt rudawego krasnalka kiedy Armstrong wziął z kolan Chrisa tego nakrapianego psiaka, który spał i się ślinił(opcja, że Chris śliniłby się wieczorami razem z nim była chyba lekkim przesytem, prawda?). Nagle to rudawe szczęście znalazło się na Billie'm robiąc tak wielgachne i słodkie oczy, jakie robił momentami Chris kiedy sobie czegoś zażyczył, a nie mógł tego dostać("tak bardzo chce mi się pić, ale tak bardzo nie chce mi się wstawać").
    - Chyba mocno cię polubił - stwierdził, nie za bardzo wiedząc nawet jak trzymać te szczenięta. Wlazły na niego same, a że większość pousypiała to on został tak biedaczek i siedział. Trochę miał lżej na kolanach, bo wujek Armstrong zabrał mu jednego grubaska, no ale też kawowy cały czas kusił. Tak fajnie lizał i gapił się przekonująco na Billie'go, ruszając tym krótkim ogonkiem na boki. Czyż to nie było urocze? Dla Chrisa było i to przeokropnie urocze!

    Chris L.

    [1/2]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Normalnie zaczął zazdrościć, że sam nie jest taką grubaśną kuleczką z wielkimi uszkami. Był ciekaw jak taki okrąglinek w ogóle może biegać, ale teraz trudno było mu dokonać wyboru. Wszystkie brzdące były urocze i milusio grzały ramiona i kolana. Ba! Mogłyby śmiało służyć jako przenośne kaloryferki, ale mieli wziąć tylko jednego, prawda? Aż mu się przykro zrobiło. Najchętniej to on by je wszystkie do bluzy i hyc do domu, no ale... nie wypadało. Poza tym mieszkanie Chrisa wbrew pozorom nie było takie duże. Miało dobrze rozplanowane położenie mebli(no ba! W końcu zasługa Billie'go, można mu tylko pogratulować) i przez to optycznie wyglądało się większe, ale jakby pięć takich kuleczek urosło i trzeba byłoby je wyprowadzać na spacer, karmić, pilnować, a nawet po nich sprzątać, to pewnie i Armstrongowi rączki by opadły do ziemi.
      - Podoba ci się ten? - spytał, patrząc to na rudawe szczęście, które zaczęło cicho zawodzić i podgryzać rękaw bluzy, która radośnie zwisała z Billie'go(cóż, w końcu XL to nie to samo co S lub M w porywach szału, bo Chris pomimo nieznania się na rozmiarach ciuchów nie dawał większego rozmiaru Billie'mu. Uważał, że chłopaczyna i tak się musi w większości rzeczy topić podczas ich samego przymierzania w sklepach. Na Chrisie często wszystko zwisało po bokach, bo przeważnie przy jego wzroście miało się nieco szerszą klatkę piersiową, a przy kupnie takiej poważnej koszuli na guziki musiał się sporo naprzymierzać, zanim trafił na tę właściwą).
      - Słodziak, nie? - uśmiechnął się radośnie. Wyglądał jak typowa fanka Barbie której kupiono kilka lalek z edycji limitowanych i dołożyli ogromny domek gratis. Fangirling na sto procent. Co prawda okazywał to mniej entuzjastycznie niż Billie w domu, ale cóż się dziwić. Gdyby zaczął podskakiwać, to wszystkie szczenięta znalazłyby się na podłodze(no, może oprócz tego w ciapki, którego Armstrong bezczelnie mu podkradł z kolan i tego rudawego, który okupował mu wiernie kolana, dreptając po nich jak gwiazda filmowa po czerwonym dywanie).

      [2/2]

      Chris L.

      Usuń
  164. Hej, Chris lubił takie zdjęcia gdzie Billie miał głupie miny, chociaż wcale go nimi nie szantażował. Po prostu kiedy się już pojawiały do szybko je zabierał do swojej małej, skromnej kolekcji i potem miał co oglądać. Czasami jak miał paskudny humor to oglądanie tak śmiesznie wyglądającego pana Armstronga potrafił odgonić wszelkie smutki od człowieka, naprawdę. Zapominało się o masie odgórnie przydzielonych obowiązków, o praniu, sprzątaniu, Chris nawet kilka razy nie chciał wstać z łóżka tylko gapił się z tym niezdrowym bananem na twarzy album przeznaczony specjalnie na idiotyczne miny na jakich przyłapał Billie'go.
    Chyba właśnie za go do po części kochał. Pomimo iż był dorosłym facetem(troszkę niskim, ale nadal potrafił nieźle przywalić i wyglądało na to, że chyba z wymianą zawiasów też radzi sobie nieźle; no, a tym razem to nie będzie musiał dwóch godzin czekać żeby ktoś go uratował, bo Chris sam mu te drzwi zdejmie i odłoży gdzieś na bok, co by mu narzeczonego nie zgniotły. Byłoby trochę niefajnie przytulać się osobno do płuc, wątroby i głowy, prawda? Ciekawe na co by założył obrączkę gdyby nie znalazł żadnego całego palca tak swoją drogą, prawda? Nie, to głupie. Whatever, on chce mieć całego Billie'go a nie w kawałkach, ot co).
    - Pamiętasz? Też miałeś kiedyś takie śmieszny kolor włosów - zauważył trafnie. Co prawda według Chrisa Billie lepiej wyglądał w czarnych, ale to wcale nie znaczyło, że gdyby spotkał Billie'go w blondzie to by go nie polubił albo nie pokochał. Przecież kwestia wyglądu nie jest najważniejsza, prawda? A te jego krzywe ząbki Chris lubił. Nie wyobrażał sobie Armstronga z idealnie prostymi zębami, takimi prosto wyjętymi z aparatu ortodontycznego i koronek. Co prawda na początku parę razy został "udziabnięty" w jęzor, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało, skoro nadal uparcie całował zielonookiego i nie widział w tym co więcej nic złego(ani gorszącego, chociaż te starsze pani i tak na ich widok odwracały odruchowo głowy na boki i śmiesznie wykrzywiały pomarszczone twarze. Chris czasem zastanawiał się, czy na starość będzie tak samo marudny i wiecznie niezadowolony z życia i innych ludzi jak one, ale miał nadzieję, że nie).
    - Jeej, jaki on uroczy - mruknął, przesuwając dłonią po krótkiej, aksamitnej sierści brzdąca. No i jak tu się faktycznie nie zakochać w tej rasie, skoro one były takie słodkie? To trochę zabawnie wyglądało, bo szczeniak był niedużo większy od dłoni Chrisa i miał przy tym tak wielkie uszy, że można by mu było zakryć nimi większość pyszczka(o ile nie cały), ale Chris i tak był zachwycony, nawet nie zwrócił na ten fakt większej uwagi.
    - To co, decyzja podjęta? - spytał, bo nigdy nie lubił sam podejmować wyborów, toteż często męczył Billie'go i temu nie zostawało nic do powiedzenia, niż tylko dopomóc Lawrence'owi w potrzebie.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  165. - Nie ma sprawy. - Ponownie podreptał za mężczyzną, tym razem z powrotem do lady. Po czym położył na niej banknot, gdy ten już potwierdził cenę i odebrał od niego torebkę z płytą. - Ummm... Potrzebuje może Pan kogoś do pomocy w sklepie? - zapytał trochę spontanicznie po czym szybko dodał. - Albo czy zna Pan kogoś kto by potrzebował?
    Nawet jeśli nie tu, to po nachodzi inne sklepy albo poszuka jakiś ogłoszeń. Powinien się w końcu wziąć za siebie. Jest już dorosły. Co prawda taka dodatkowa praca nie przyniesie żadnych większych zysków, ale zawsze to coś. I od czegoś też trzeba zacząć. Nie może wciąż liczyć na to, że w przyszłości na pewno znajdzie pracę w swoim fachu. Chyba, że chce skończyć pod jakimś mostem, bez dachu nad głową, jako niespełniony artysta. No i jeszcze matka. Może chce dla niego dobrze, ale on chciał tego samego dla niej. I jak miał niby dojść z nią do ugody?
    Wprawdzie Louis nie nastawiał się zbytnio na pozytywną odpowiedź. Po prostu wiedział, że są ludzie, którzy nie lubią nieproszonych gości na swym terytorium, które jest dla nich niczym drugi dom.


    Louis
    [Doskonale cię rozumiem. Takie trochę lanie wody dzisiaj]

    OdpowiedzUsuń
  166. - Ja miałem kiedyś kawałek czerwonych i trochę blondu, ale paskudnie wyglądałem. Z fioletowym było mi jeszcze nieźle, a pamiętasz to zdjęcie co miałem różowe? To z taką głupią miną - dodał i roześmiał się, budząc tym swoim rechotem szczeniaka który jak do tej pory urządził sobie łóżko z jego kolan.
    Na szczęście wszystkie formalności trwały dość krótko. Wszystkie papiery Chris powierzył Billie'mu, bo osobiście nie wiedział nawet co to takiego rodowód i po cóż takie cudo komu, a tym bardziej psu. Nie mieli obroży ani smyczy, więc Chris niósł rudawe szczęście pod swoją bluzą. Mieli szczęście, że psiak był mały, bo inaczej pewnie nie udałoby się go tak mało skryć, aby wejść do marketu po płatki. Chris jedną łapą ściągnął od razu dwa opakowania, żeby nie musieli biegać do sklepu w ich poszukiwaniu za kilka dni, a drugą trzymał brzdąca.
    Pani przy kasie spojrzała na niego dość dziwnie, bo mając szczeniaka w kieszeni swojej bluzy w typie kangura (której kieszeń niestety znajdowała się na poziomie jego krocza) była dziwnie wypchana, ale skomentowała to tylko cichym chrząknięciem, jakby zaraz miała zapytać, czy nie chcą jeszcze czegoś dokupić.
    Kiedy wyszli Chris przycisnął do siebie bruneta(uważając, żeby nie zmiażdżyć ich nowego członka rodziny) i pocałował go z cichym pomrukiem.
    - A teraz zabieram cię na obiad i do studia. Trzeba cię podkarmić, bo same kości! - stwierdził, dźgając go po żebrach palcem. Chris miał śmiesznie żylaste dłonie i tatuaże na nich według niektórych go postarzały, ale on miał gdzieś co inni o nim mówią. Dla niego najważniejszą kwestią było to, czy podoba się sobie i Billie'mu(bo w końcu jako jego partner coś miał do powiedzenia).
    - Naleśniki były, to teraz gofry. Takie z bitą śmietaną i truskawkami i... i z rodzynkami albo z wiórkami czekoladowymi, co ty na to? Bomba kaloryczna, oboje się podtuczymy - stwierdził, posyłając mu szeroki uśmiech. Ciche powarkiwanie dobiegające z przepastnej kieszeni jego bluzy przypomniało mu o ich małym przyjacielu. Na dworze nie było zbyt ciepło z racji ostatnio padającego deszczu dlatego też Chris przeniósł go tylko z powrotem bliżej swojego ramienia, gdzie psiak mógł się czuć dość bezpiecznie.
    - Masz jakiś pomysł na imię? Ja pewnie dałbym coś głupiego - stwierdził i zmarszczył śmiesznie nos.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  167. W sumie wszystkie tatuaże jakie Chris miał do tej pory na sobie były robione dla niego. Nie zwykł kopiować cudzych prac, bo uważał to za zwykłe świństwo, poza tym on je robił z symboliki. Kiedy czuł, że musi coś upamiętnić, po obmyślał mniej więcej o co chodzi(czasem nawet sobie bazgrał od biedy i pokazał tatuażyście, on to trochę ulepszył według własnego upodobania, a potem wychodziło takie cudo jakie miał po bokach ciała; w sumie to był jeden z tych większych projektów i musiał być rozdzielony na kilka sesji, tak samo jak ten na szyi, ale tamten pomimo mniejszych rozmiarów był skurwysyńsko bolesny i Chris w pewnych momentach musiał się zaprzeć na tej kozetce, pomyśleć o czymś miłym i jebnąć dychę zalecaną przed psychologów, chociaż to i tak niewiele pomagało, bo inaczej zwyczajnie znokautowałby tatuażystę i uciekł do Teksasu i zmienił imię na Zbigniew, naprawdę).
    - Jak będziesz taki tłuściutki jak kotlecik w panierce to nie zostanie mi nic innego niż cię zjeść - stwierdził, jadąc typowym amerykańskim żartem. Nie ma to jak dowcipkowanie o żarciu, co nie? On to uwielbiał! Prawie tak samo jak łapanie ludzi za słówka i słowo "fuck", którego zdecydowanie nadużywał.
    Pociągnął go lekko za rękę i po chwili otwierał już drzwi do pobliskiego bufetu. Odruchowo się zgarbił wchodząc do środka i dzięki temu jego głowa nie uderzyła o dzwonek znajdujący się nad nimi.
    - Czemu nie Mojo? - mruknął i dopiero kiedy gapił się w kartę w poszukiwaniu gofrów zauważył, że Mojo też postanowił coś sobie wybrać. Terazoboje siedzieli w skupieniu gapiąc się w dość ubogie menu, które w większości składało się z rzeczy typowo deserowych; placki, ciasta, ciastka i inne słodycze były tutaj na poziomie dziennym. Jako ostatnia pozycja figurowały pączki z różnym nadzieniem, ale ostatnio w pracy Chris pochłonął chyba ze cztery przy jednym posiedzeniu, a potem nie chciało mu się ruszyć z krzesła, więc okręcał się wokół własnej osi i prawie nie zobaczył rzeczonych wcześniej pączków po raz drugi, ale w rozdrobnionej wersji.
    - To jak, gofry? - mruknął, oczekując tylko potaknięcia. Cóż, Chris lubił dobrze jeść. Gofry i pizza to jego ulubione żarcie, a tak poza tym do dużo pił wody. Potrafił do pracy zabrać półtoralitrową butelkę mineralnej, a przyjść do domu z jeszcze półlitrową, przy czym tamta poprzednia była opróżniona i poszła w niepamięć.
    Zabębnił palcami o blat stolika i uśmiechnął się do dziewczyny która przyszła odebrać od nich zamówienie. Jej wzrok padł pod stolik gdzie Chris próbował usadzić jakoś ładnie Mojo, bo ten cały czas zsuwał mu się z kolana albo wpychał z łapkami na stolik, a takie głaskanie pod stołem znowu wyglądało dwuznacznie(taa, pewnie niedługo całe Anchorage będzie wiedziało jaki to z Chrisa niedoruchany napaleniec).
    - Faktycznie mamy geniusza - stwierdził, kiedy rudawo-czarny pyszczek z wielkimi uszami wyłonił się spod stołu gdy kelnerka przyszła z dwoma michami na których znajdowały się gofry ozdobione czterema sporymi kleksami bitej śmietany obrok której położone były ćwiartki truskawek, a na to wszystko wiórki czekoladowe. Krótko mówiąc: bomba kaloryczna jak cholera, ale Chris wyglądał na zdeterminowanego, że zje całość(chociaż miał konkurenta w postaci Mojo dopóki ten nie powąchał gofrów i nie stwierdził, że to jednak nie mięsko, więc schował się pod stół grzejąc mu uda i poszarpując zębami specjalnie zrobioną dziurę w spodniach z której wystawało parę nitek.
    - Smacznego, Billie - mruknął i uśmiechnął się gapiąc z uwielbieniem w talerz(co wyglądało mniej więcej TAK.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  168. Chris miał już naprawdę sporo tatuaży. Od końcówek przy palcach dłoni do samych ramion, pod szyją, pod obojczykami, przy kościach biodrowych, na bokach, na nogach też ich nie brakowało(co dopełniał tylko ostatnio zrobiony tatuaż z maleństwem Billie'go). Chris miał nawet tatuaż za uchem(jak odpowiednio wygiął szyję, to przez tunel dało się zobaczyć taki uroczy diament) oraz... na głowie. Tak, tam też i właściwie to Billie będzie mógł się całkiem niedługo o tym przekonać, bo Chris miał już pewien niecny plan co do tego.
    - Szkoda, że nie mówisz tak w łóżku. Zacząłbym się rumienić - stwierdził, krojąc sobie spory kawałek gofra, który dodatkowo utopił w bitej śmietanie, a potem wiórkach czekolady. Wpakował sobie potem rzeczoną cząstkę gofra do ust, brudząc się przy tym jak małe dziecko. Kolczyki już mu nie przeszkadzały w jedzeniu. Kiedy oblizywał wargi i zahaczał o nie zębami to wydawały taki charakterystyczny chrzęst, ale do tego naprawdę dało się przyzwyczaić(czego on był idealnym przykładem).
    - ...ale kurwa dobre - mruknął, nie potrafiąc się opanować od użycia brzydkiego słowa. Cóż, "fuck" było jego ulubionym i w dodatku całkiem uniwersalnym, dlatego zwykł się nim posługiwać całkiem odruchowo, chociaż w obecności Billie'go i tak się hamował przed bluzganiem na boki.
    Billie czasem nie umiał opanowywać się w jedzeniu, Chris w używaniu swojego "fuck". Jak oni się pięknie dopełniali(i mogli sobie pożyczać kredki do oczu; Chris miał uzbierany cały kubek tylko z kredkami)! I w ogóle to Chris robił się nerwowy jak ktoś za bardzo przystawiał się do Billie'go, a jak ktoś go podnosił to już w ogóle czuł, że zaraz wybuchnie i jego flaki będą zdzierać łopatkami koronerzy. Zazwyczaj taka osoba szybko była gromiona wzrokiem i grzecznie odstawiała pana Armstronga na ziemię i mijała Chrisa na odległość piętnastu metrów, tak na wszelki wypadek.
    - Miałem taki fajny pomysł na wieczór, ale widzę, że chyba szybko pójdziesz dzisiaj w kimę - stwierdził, widząc zaspany wzrok Billie'go, którym na dodatek wertował ślepkami gofra wzdłuż, w szerz i jak tam się jeszcze dało(ale strasznie się miotał na krzesełku).
    Chris z natury jadł dużo, a jak był głodny, to w dodatku się śpieszył i potrafił pochłonąć naprawdę imponujące ilości jedzenia, tylko potem jego bebeszki się temu sprzeciwiały, więc starał się jednak na to uważać i nie przesadzać.
    - Aww, ale mam do ciebie głupie pytanie - mruknął, kiedy zjadł już prawie całego swojego gofra i gapił się na to, jak szama Billie(bo swoją drogą było bardzo ładnym widokiem i Chris lubił się temu przypatrywać). Wpakował sobie ostatni kawałek gofra do ust i obrócił widelec w ustach, pociągając nim swoją dolną wargę(i uwaga, jakby ktoś miał wątpliwości tam również Chris posiadał tatuaż, chociaż strasznie się ślinił, kiedy mu go robiono).
    - Kiedy sobie coś ostatnio tatuowałeś? - podpytał, widząc, że chyba pan Armstrong nie ma nic przeciwko temu pytaniu.
    Z racji tego, że Mojo próbował mu gdzieś uciec, to zanurkował pod stół i złapał psiaka, zgarniając go bliżej swojego brzucha, a korzystając z okazji udał durnego i złapał bruneta z kolano, jak gdyby nigdy nic wyłaniając się pod chwili ponad blat stołu.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  169. - Pewnie, że pamiętam! Jak mógłbym to zapomnieć? Krzywiłeś się jak baba - stwierdził i wyszczerzył do niego zęby w szerokim uśmiechu, a potem jak gdyby nigdy nic zmierzwił mu włosy. Zrobił mu wtedy ukradkiem filmik na potrzeby własne(taak, do kolejnego albumu) i jakoś tak nagranie zachowało się do dzisiaj. Kilka razy je nawet oglądał, bo lubił gapić się na Billie'go. Nawet jak razem nie byli to już mu to wpadło w nawyk, że musiał na niego patrzeć. Kiedyś się upił i rozryczał jak małe dziecko przy oglądaniu jednego z albumów, a potem zasnął i nie miał siły w ogóle się ruszyć, więc przez dobre dwie godziny siedział przy łóżku zastanawiając się co on ma w ogóle ze sobą zrobić.
    - Ja muszę coś zrobić ze swoimi łapami, także zajrzymy do studia i potem do domu. Wujcio Chris cię ulula i pójdziesz w kimę z Mojo, nie ma przebacz. Oczy ci się zamykają, skarbie - stwierdził, nie komentując nawet tego jak przed chwilą Billie dźgał gofra widelcem. Przyzwyczaił się do tego, że brunet przykłada dystans do jedzenia, którego on nie robił, więc wcale go to nie dziwiło. Nie traktował tego przy okazji jako zabawy, tylko jako środek ostrożności, ot co.
    Położył dłoń na stoliku i spojrzał na swoje palce z lekkim niedosytem. Kiedyś na kostkach miał "KISS KISS", a teraz... Teraz wyglądało to jak blizna i wyblakłe "KISS KISS" czyli krótko mówiąc nic estetycznego ani zachęcającego, a on chciał żeby na ślubie nie wyglądał jakby mu kosiarka(czy inna siekaczka) po łapie przejechała. To, że zamierzał zamierzał sobie zrobić tatuaż przy obecności Billie'go nie było dla niego niczym nowym. Był w jego towarzystwie na dokańczaniu jednego tatuażu, kiedyś nawet mu zaoferował swoją nogę na wyżywkę, ale to ciągnięcie go ze sobą do studia miało też drugie dno, bo przy okazji chciał zrobić sobie serduszka na dłoni. Tak, serduszka! On, wyglądający na typowego zjadacza kotów, on postrach staruszek w moherowych beretach i on wokalista grupy metalcorowej chciał mieć wytatuowane serduszka!
    Tylko, że te serduszka miały mieć znaczenie i symbolizować ich związek oraz to, że się dopełniają. A Chris otwarcie naskakiwał na wszystkich napaleńców, którzy zbyt natarczywie przystawiali się do Billie'go, więc ten mógł się czuć bezpiecznie u jego boku. Kiedyś w klubie to ten pan co chciał podnieść Billie'go został podniesiony i to przez Chrisa. Co prawda nie trzydzieści centymetrów, ale i tak wisiał sobie wesoło nad podłogą, a potem zwiał z miejsca zdarzenia tak szybko, jak i pojawił się obok bruneta.
    - Nie będziesz miał chyba nic przeciwko, co? - mruknął i zabębnił palcami jednej dłoni o stół, a drugą wciąż trzymał Mojo, który zaczął podgryzać mu kciuk, czego Chris nie komentował jednak w żaden sposób.
    - Ćśś... Billie gryzie - szepnął rudawej kulce do ucha kiedy wyszli już z bufetu i praktycznie zmierzali w stronę studia.
    - Lubię twoją zęby, wiesz? - stwierdził z optymistycznym uśmiechem patrząc na Billie'go, którego przycisnął go siebie wolnym ramieniem. - Fajnie gryziesz - dodał jeszcze po cichu.
    Na szczęście żadna starsza pani za nimi nie szła, bo pewnie znowu odezwałyby się dźwięki oburzenia i powszechnego zniesmaczenia tym, co też Chris wygaduje i to publicznie.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  170. - Bo tylko ja umiem się cieszyć tym, że kilka razy pokaleczyłeś mi nimi jęzor - stwierdził i roześmiał się, obejmując go w pasie. Lubił jak Billie ziewa, wyglądał wtedy równie uroczo jak Mojo, który teraz zaczął mu przysypiać na ręce najwyraźniej zmęczony wyżywaniem się na jego biednym, niewinnym kciuku co z takim zacięciem robił przez cały ich pobyt w bufecie.
    - Sugerujesz w ten sposób, że wtedy nie ugryzłeś mnie w jęzor bezpodstawnie? - spytał i uśmiechnął się do niego zaczepnie. Miał taki śmieszny zwyczaj łapania ludzi za słowa, a szczególnie jeżeli był to Billie, bo to przynosiło mu podwójną radochę.
    - Rozumiem, zrobiłeś to ze złośliwości - stwierdził i podał na chwilę Mojo Billie'mu, po czym przez koszulkę zdjął dwa kolczyki, a ten po środku dolnej wargi zostawił, bo zawsze kiedy go wyjmował to potem miał problem żeby z powrotem go włożyć do kanału przekłucia i zazwyczaj szybko tracił przy tym żmudnym zajęciu nerwy, więc bluźnił jak szewc.
    Schował dwa kółeczka do kieszeni spodni. Pocałował pana Armstronga, co było o wiele łatwiejsze przy mniejszej ilości żelastwa, a kiedy już się od siebie oderwali to uśmiechnął się, najwyraźniej bardzo dumny z siebie. Ten czterodniowy zarost Chrisowi wcale nie przeszkadzał. Co prawda zaczynał drapać w policzki, ale Billie wcale nie stracił przez niego na uroku i bynajmniej ani przez chwilę Chris nie pomyślał o jego wyglądzie, jako o zbliżonym do bezdomnego.
    - No, to teraz mogą mi naprawiać łapska - stwierdził, po czym zaprowadził Billie'go (i na dobre śpiącego Mojo) do salonu tatuażu, który wciąż był otwarty. Przywitała go znajoma tatuażystka, przedstawił jej bruneta i Armstrong mógł sobie usiąść na skórzanej kanapie w oczekiwaniu na Chrisa albo potowarzyszyć mu w odczuwaniu bólu(chociaż on uporczywie wmawiał sobie, że to tylko dyskomfort, ale trzeci raz miał mieć masakrowane to samo miejsce, co sprawiało, że cała procedura nie należała do miłych). Chris miał i tak dość wysoki próg bólowy, ale wiedział jak to jest jak człowiek wstaje zaspany, na boso idzie do łazienki i - złośliwość rzeczy martwych ciągle czyha na ludzi - uderzy się w duży palec. Wtedy to nawet on się denerwował, no ale co zrobisz? Progi czasem też w domu potrzebne.
    - Chcesz to się kimnij, skarbie - oznajmił i lekki się skrzywił kiedy poczuł znajome uczucie igiełek wbijanych pod skórę. Dobrze, że nie poruszył ręką, bo miałby piękną krechę na całą łapę, co wyglądałoby pewnie dużo gorzej niż usuwane własnymi siłami "KISS KISS".
    Oczywiście, że byłoby miło gdyby Billie złapał go za nietatuowaną w tej chwili łapkę i stwierdził, że będzie okej, ale nie będzie się tam przecież mazgaił jak Billie faktycznie uśnie(a ta kanapa jednak kusiła i była całkiem wygodna).

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  171. Odpowiedział tylko mu na to pytanie uśmiechem. Zamierzał wypominać Billie'mu do końca życia tylko to, że chciałby zostać jeszcze tak capnięty w jęzor, bo czasem naprawdę mu się należy, ale oczywiście pan Armstrong jest dzielny i umie wykazać się ponadprzeciętną wręcz cierpliwością. To się u ludzi rzadko zdarzało, a w ogóle to Chris nie lubił czekać. Czasem z trudem przychodziło mu siedzenie godziny na tyłku podczas gdy miał robiony tatuaż, a terkot maszynki tylko jeszcze bardziej go podjudzał do zajmowania się bzdetami, ale to taki już był Chris. Łatwo wybijał się z rytmu, dezorientował i zajmował tym, czy nie powinien(a przynajmniej nie będąc dorosłym facetem, kto normalny w wieku dwudziestu czterech lat ubiera się od góry do dołu na czarno i robi zdjęcie pamiątkowe w różowym zakątku gdzie wszędzie czai się Hello Kitty? Nikt inny, tylko Chris Lawrence).
    - Ał, ał, fuck... - mruknął tylko szeptem i zmarszczył brwi, bo przez chwilę łapsko go zabolało, ale cóż dziwnego? Najpierw robił sobie tatuaż, potem sam próbował go usunąć, a na koniec chciał to jakoś zakryć, bo okazało się, że "domowe" metody nie wystarczyły aby się go pozbyć.
    Jego znajoma na chwilę przestała, a on miał wtedy idealny moment na to, aby zobaczyć efekt dopiero jednego skończonego palca oraz czas na wciągnięcie Billie'go na kolana. Lubił go nosić i trzymać gdzieś blisko siebie, bo to go jakoś uspokajało, poza tym teraz posiadał świetny pretekst do tego aby go tulić i wymagać chociażby samej jego obecności.
    Robienie tatuażu wydawało mu się być mniej bolesne jak mógł wtulić nos w szyję Billie'go i skupić na tym, a nie na dźwięku wydawanym przez maszynkę lub fakcie bycia tatuowanym. Miał tylko nadzieję, że to zbyt długo nie potrwa i wyrobią się w dwie, góra trzy godziny, bo inaczej łapska mu odpadną, a jak znał życie to i tak będzie stękał, że nie może palcami ruszyć przez kilka dni(ale i tak od rana weźmie i zrobi Billie'mu śniadanie, bo to traktował już prawie jako rytuał; podtuczający, ale zawsze jednak rytuał!).
    Na szczęście Mojo i kanapa najwidoczniej się bardzo polubili i mogli żyć w symbiozie, bo psiak spał sobie smacznie dalej, a Lawrence od biedy zajmował lewą dłoń macaniem Billie'go po prawym udzie i boku, bo tam akurat sięgał bez problemu, a głaskanie ogólnie go uspokajało.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  172. Chris wcale nie był taki zły na jakiego mógł wyglądać na pierwszy rzut oka. W sumie całkiem z niego miły facet, tak prywatnie. Czasami nadużywał tego swojego "fuck", ale robił dobre naleśniki i dało się z nim dogadać. Wystarczyło trochę uwagi i odpowiednie podejście. Gdyby Billie nie posiadał jednego i drugiego, to nie byliby znowu razem(albo w ogóle by ze sobą nie byli; nie wiadomo co gorsze) i nie byłoby z nimi Mojo(który nadal spał rozłożony na kanapie i nie mógł narzekać na niewygody).
    Kiedy brunet przysnął Chris starał się być cicho i nie sapać mu do ucha tylko w ramię, żeby go nie obudzić. Po koło dwóch godzinach śpiącą królewnę można było budzić, bo tatuaż był skończony i znajoma zakładała tylko opatrunki.
    O dziwo całą drogę Lawrence wyglądał na ucieszonego i nie wspominał nawet o tym, czy łapska go bolą, czy nie. Co jakiś czas posyłał tylko badawcze spojrzenia zielonookiemu, a kiedy doszli do domu to pokazał mu jeszcze projekt serduszek i oznajmił, że ma zamiar sobie wytatuować jakoś krótko przed ich ślubem, tak żeby były możliwie wygojone.
    Zrobił im nawet kolację i właśnie kiedy ją jedli to zadzwonił telefon Chrisa. Z wyraźną niechęcią sięgnął po niego, gdzieś w połowie rozmowy zmarszczył brwi i oblizał palce, a kiedy się rozłączył z rozmówcą to wyglądał na dość zbitego z tropu.
    - Gitarzysta nam odpadł - stwierdził, bo było lekkim uderzeniem w twarz, zważywszy, że niedługo mieli okazję na pokazanie się większej publiczności poprzez nagranie debiutanckiej płyty. Wszystko poszło jednak teraz w diabły, bo nie posiadali nikogo na zastępstwo. Chris nigdy nie myślał o tym, że ktokolwiek mógłby tak po prostu odejść od zespołu, no ale stało się i wiedział, że decyzja została już podjęta. Nawet jak będzie robił nie wiadomo jak ładne, duże i szczenięce oczy, to i tak nic nie zmieni.
    Nagle spojrzał na towarzysza i uśmiechnął się tak, jak on wtedy kiedy wspominał o hodowli któryś raz z rzędu przed tym, jak w ogóle wyszli z mieszkania.
    - Cześć, Billie Joe - mruknął i objął go lekko za szyję. Tak, chciał, żeby pan Armstrong zwarł poślady i stał się nowym gitarzystą. To byłoby spore wyzwanie, bo Billie raczej należał do punków i metalcore nie należał do jego bajki, ale czego się nie robi z miłości, no nie?
    Oczywiście Chris by go nie zbił za odmowę, czy odpowiedź w stylu "zastanowię się", ale pewnie byłoby mu trochę przykro, bo na tej płycie mu okropnie zależało, a przecież mieli tak niewiele do zrobienia, aby już ją nagrać! Gdyby zdobyli rozgłos, nagrali kilka teledysków albo wyjechali w jakąś niewielką trasę to być może rozkręciliby zespół, a wtedy nie musiałby pracować w stacji radiowej. To zawsze coś, prawda?
    Niemniej jednak nie zamierzał do niczego zmuszać Billie'go. Za bardzo go kochał i zbyt mocno zależało mu na tym związku, aby znowu coś zepsuć.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  173. - Powinienem spytać o to samo. Od dzieciństwa psa nie głaskałem, a teraz trzymałem aż pięć i jednego pozwoliłem kupić. Kminisz to? - mruknął i uśmiechnął się pod nosem, najwyraźniej jednak zadowolony z faktu, iż posiadają Mojo. Psina im się obudziła jakiś czas temu, została nakarmiona i teraz biegała z pomieszczenia do pomieszczenia wszystko dotykając swoim zimnym, czarnym nosem, po czym niekiedy zostawały mokre ciapki. Najśmieszniejszy był chyba moment kiedy Chris idąc po gitarę zastał Mojo gapiącego się na siebie w lustrze. Aż sobie brunet przystanął i zaśmiał, a potem wrócił do Billie'go dzierżąc dość starego akustyka. Chris miał szczęście, że pozwolił Billie'mu go nastroić, bo inaczej jego brzmienie nie byłoby pewnie zbyt miłe dla ucha.
    Lawrence usiadł sobie obok Armstronga i oparł gitarę na własnym udzie, po czym mruczał sobie coś przez chwilę pod nosem. W końcu położył łapki na strunach i powoli zaczął grać jakaś melodię. Co jakiś czas uciekały mu dźwięki, bo zwyczajnie nie pamiętał ich za dobrze, a poza tym jego największym osiągnięciem w przypadku gitary było dość bezsensowne uderzanie w struny, przez co kilka popękało i miał wtedy idealny pretekst do zajrzenia do sklepu Billie'go.
    Udało mu się raz zagrać prawidłowo całą melodię, chociaż paluchy rozbolały go niemiłosiernie. Niemniej jednak kiedy przypomniał mu się tekst do piosenki, którą właśnie (dość nieudolnie, ale jednak!) zagrał wybuchnął gromkim śmiechem i musiał dać Armstrongowi gitarę do potrzymania, bo inaczej zrobiłby jej krzywdę. Przez dobrą chwilę zwijał się w salwach - teoretycznie - nieuzasadnionego śmiechu, a potem z pomrukami w typie "oh God", "fuck this shit" i "never again" wyprostował się i wymusił koniec śmiania, bo inaczej jego biedne organy wewnętrzne stałyby się równie (a może nawet i bardziej) poszkodowane co paluchy.
    - Pamiętasz to takie...? - mruknął, mając na myśli melodię. Kolejny raz bredził coś tak chaotycznie, że przeciętna osoba zaczęłaby się na niego w tym momencie gapić jakby po drodze po gitarę potknął się o dywan i upadł na głowę, tylko dobrze się z tym faktem krył, ale Billie na pewno zrozumie. W końcu "taka z napisem takim" potrafił rozszyfrować, więc to nie miało jak stanowić dla niego większego problemu.
    Uśmiechnął się do niego sugestywnie. No cóż, to jedyna melodia którą udało się zapamiętać Chrisowi i którą jako tako potrafił odtworzyć. Usłyszał ją pierwszy i ostatni raz, kiedy grał ją Billie podczas jakiejś drętwej imprezy, która dzięki niej się właściwie na dobre rozkręciła.
    Co ciekawe Chris grał jak osoba leworęczna; tj. struny szarpał lewą dłonią, w przeciwieństwie do Billie'go. Sam nie wiedział skąd mu się to wzięło, ale po prostu łatwiej szło mu to w ten sposób i pewnie panu Armstrongowi zajmie to trochę jeżeli będzie próbował go oduczyć tego zwyczaju i narzucić grę na prawą łapę.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  174. Uśmiechnął się słysząc odpowiedź. Uwielbiał to w Billie'm. Cokolwiek by nie powiedział to i tak go rozumiał. Równie dobrze mogliby się rozumieć bez słów, prawda? Tylko, że takie życie w ciszy byłoby nudne, a oni przecież kochali muzykę i kochali muzykę. Poza tym Lawrence uważał to za cholernie urocze, że można komuś powiedzieć co się do niego czuje, a tym bardziej podziwiał pisanie piosenek o miłości. Osobiście jak do tej pory tworzył tylko o tych nieszczęśliwych zadurzeniach albo o romansach. Właściwie mógłby kiedyś napisać dla Billie'go piosenkę, prawda? To mógłby być taki swoisty rodzaj prezentu. Tylko najpierw musiał się nauczyć grać na tej przeklętej gitarze i zrozumieć po co te wszystkie nutki na liniach oraz co one w ogóle mają niby oznaczać, jak to kurczę czytać i czy to w ogóle jest potrzebne? Na razie nie pytał, nie znał się na tym, trudno było mu określić czego oczekuje po nauce z panem Armstrongiem oprócz tego oczywistego faktu, że będzie miał dodatkowych kilka godzin, które można poświęcić na gapienie się na niego i to całkowicie bezkarne.
    Z tymi lekcjami gry na perkusji to było tak, że Chris albo koncentrował się na rękach i zapominał o pracy nóg albo na odwrót i trudno było stwierdzić co gorsza. Na pewno śmieszniej wyglądało jednak jak nogami pracował dobrze, a chwilę potem jedna pałeczka przelatywała mu za głową, a druga kilkanaście centymetrów nad głową Billie'go.
    - Grałem na odwrót, co? To źle, że na odwrót? - mruknął i odwrócił gitarę, bo przypomniało mu się, że Billie chyba grał na odwrót. Dla Chrisa nie było dużym problemem grać na odwrót. Kiedyś miał przez pewien czas lekko "przyblokowaną" prawą rękę i dzięki temu nauczył się robić pewne rzeczy przy sobie za pomocą lewej. Jak pierwszy raz dorwał się do gitary to dużo łatwiej było mu szarpać struny lewą, a prawą zmieniał tylko akordy, co stanowiło dla niej mniejszy wysiłek.
    - Nie wiem, nie znam się na graniu na gitarze także liczę na ciebie, ale przy perkusji było śmiesznie - stwierdził i wyszczerzył do niego zęby w szerokim uśmiechu, bo wtedy naprawdę było fajnie. Momentami w ogóle zapominał co miał grać i gapił się na Billie'go jak w obrazek, co wyglądało tak, jakby nagle zapomniał co tak właściwie robi albo jakby mu się płyta z leksza zacięła.
    Miał nadzieję, że tym razem będzie mu się już łatwiej skupić na grze, zważywszy na fakt, że nie musiał się już martwić o to, że Billie go nie kocha(sam się przyznał, że go kocha, a poza tym przyjął zaręczyny, to już coś znaczyło, prawda?), no i tak przy okazji do gry na gitarze nogi były mu praktycznie zbędne, chociaż wybijanie rytmu dużo łatwiej szło, jak człowiek sobie tupał i narzucał tym tempo, a przynajmniej tak zauważył na koncertach i filmikach z nich.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  175. - Mhhm, pójdę - stwierdził, brzdąkając sobie od biedy na jednej strunie. Przez dobrą chwilę skupił się na tym, próbując dotrzeć do jakiejkolwiek innej melodii niż cholerny "kotek na płotek" i inne "panie Janie", ale dźwięki które wydobywał z gitary były dość nieprzyjemne do ucha i raczej nie przypominały żadnej znanej do tej pory ludzkości piosenki. No cóż, najwyraźniej tutaj zaczynał się pełen spontan Chrisa. Aż na chwilę przestał brzdąkać i wsadził głowę pod koszulkę Billie'go i to całkiem dosłownie.
    Kiedy wyciągnął głowę spod jego bluzy to był rozczochrany i rozmazany na czarno po całej twarzy co stanowiło śmieszny kontrast z jego jasną cerą.
    - Nie umyłeś się, świntuchu - stwierdził, chociaż najwyraźniej to go ucieszyło, bo zębiska miał wyszczerzone w uśmiechu. Zamruczał cicho i przesunął nosem po szyi Billie'go brudząc ją swoim czarnym cieniem do oczu, który miał teraz praktycznie na całej twarzy(bo gdyby się nie ubrudził, to przecież świat przestałby istnieć, co nie?).
    - Chcesz żebym z tobą posiedział w pracy? - podpytał i skubnął go lekko w ucho, jakby ta gitara miała być tylko małym przedsmakiem tego, czym kończyła się praktycznie połowa lekcji grania na perkusji(no i to było idealne pocieszenie dla Chrisa kiedy po dwóch godzinach gapienia się w Billie'go mógł to robić nadal i to w dodatku z większą przyjemnością, if you know what i mean.
    - I tak, tak... wiem o "E". Mów dalej... - mruknął tylko i nadal podskubywał go po szyi i obojczykach, bo trochę mu się zjechało z kanapy, ale i tak wydawał się być zadowolony z tego, że może teraz troszkę dwuznacznie odbierać te lekcje.
    Był ciekaw co ten Billie Joe uknuł takiego, że chce go zaciągnąć do sklepu(albo w ogóle gdziekolwiek, bo przecież jak do tej pory to Chris wszędzie chciał go tylko ciągać, ale cóż dziwnego? Był zakochany i chciał się tym dzielić z innymi ludźmi, a ci jeżeli tego nie potrafili akceptować, to niech nie patrzą, trudno. Ich strata! Przecież nie jego, prawda?).
    - W ogóle jestem leworęczny? Od kiedy? - spytał, zarzucając mu lewą nogę na uda. Dobrze, że tym razem ściągnął trashville zanim postanowił na dobre wejść do mieszkania, bo inaczej mógłby lekko uszkodzić nogi bruneta. Bądź co bądź takie buciory to dodatkowe obciążenie, a bój się bozia takim trzewikiem oberwać, bo człowiek mógłby wyjść z pogruchotaną czaszką albo połamanymi żebrami.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  176. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Naprawdę poczuł jakby jakiś niewidzialny ciężar opadł z jego barków, mimo że nie było to coś wielkiego. Ale jednak. Z entuzjazmem uścisnął dłoń Billie'go.
    - Jasne. Louis - przedstawił się kiwając głową. - Więc? Kiedy będę mógł zacząć?
    Nie przeszkadzało Louisowi, że jego wolny czas zostałby skrócony do minimum. Co prawda będzie mniej czasu poświęcał Blackie, ale cieszył się, że może się czymś zająć, a gdyby nawet potrzebował na zajęcia jakieś projekty, to chyba właściciel nie miałby nic przeciwko aby tu zrobił jakiś szybki szkic. Billie zdecydowanie nie wyglądał na jednego z tych sztywnych gości. Co oczywiście nie znaczy, że Louis miałby się obijać. Był raczej osobą, która kiedy za coś się bierze robi to porządnie.
    - Na czym polegało by moje zadanie? - zapytał dodatkowo. Wolał zawsze mieć wszystko jasno wytłumaczone, niż później plątać się po ciemku i zawalić.


    Louis

    OdpowiedzUsuń
  177. Gdyby ktokolwiek zechciał przerwać im tak romantyczną chwilę - w dodatku w pełni zorganizowaną z inicjatywy pana Armstronga - to Chris tylko pomógłby taką osobę ukatrupić po godzinach namiętnych tortur. Ewentualnie zrobiłby to własnoręcznie, gdzieś z dala od miasta, a potem perfekcyjnie zatarł ślady(kto wie, co jeszcze strzelić mu mogło do głowy po obejrzeniu tylu filmów kryminalnych, horrorów i tych innych dziwactw, których ani w telewizji ani tym bardziej w internecie nie brakuje).
    - Tak? Pokazać? Och, kolejne maleństwo do kompletu? Mam nadzieję, że jedna twoja gitara wystarczy na moim ciele. Wolałbym mieć na nim jeszcze trochę miejsca na twoją mordkę - stwierdził i zrobił mu "rybkę" z policzków, po czym pocałował go w usta, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie. Nie przejmował się teraz tym, że rozmazał się i pewnie wyglądał jak dziecko wojny, nędzy albo innych eksperymentów rodem z marki Avonu. Bardziej myślał nad wytatuowaniem sobie pyszczka Billie'go, bo w końcu tatuował zawsze z symboliką, a skoro zielonooki był dla niego tak ważną osobą w życiu, to dlaczego miałby go sobie nie wytatuować? Oczywiście nie zamierzał tego robić bez jego zgody, w końcu to chyba byłoby lekkie naginanie praw autorskich(ciekawe, czy musiałby dostać zgodę jego, jego matki, czy może obojga?), czy coś w ten deseń. Myślał jednak, że Billie zrozumie jego jak najbardziej dobre intencje i tylko przytaknie na ten pomysł. Póki co zamierzał to jednak zostawić na miarę prezentu ślubnego. Najpierw zamierzał "wygoić" te nowo zrobione tatuaże, bo nie lubił zostawiać jednego niedokończonego, a już iść robić drugie. Pośpiech czasami mógł człowiekowi zaszkodzić, a to bardzo niedobrze, przecież tatuaże to całkiem poważna sprawa, bo zostają praktycznie na zawsze(chyba, że nie jest się Chrisem, który próbuje się pozbyć malunku domowymi sposobami, a potem musi takie brzydkie coś zakryć jakimś ładniejszym i większym czymś).
    - Jasne, że wiem. Chciałem o tym nie zapomnieć - stwierdził, mając oczywiście na myśli napis wykonany markerem, bo już nie tak długo, a brzuszek(i w ogóle całego Billie'go) będzie miał przecież tak jakby na wyłączność. Wszakże ślub to też pewne zobowiązania(i przyjemności; prezenty, noc poślubna, ceremonia, wiążący pocałunek!), czyż nie?

    stęskniony Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  178. - Och, to bardzo bym się ucieszył. W sumie to całkiem przemyślana decyzja, ponadto symboliczna i skoro na zawsze pozostaniesz w moim sercu, to dlaczego nie miałbyś zostać na moim ciele też na zawsze, hmm? - mruknął i spojrzał na niego. W sumie miał już nawet pomysł na miejsce. Z racji wolnej przestrzeni na plecach postanowił, że tam byłoby chyba lepiej mieć mordkę pana Armstronga niż na przykład na nodze(to trochę dziwnie by wyglądało i mogło się źle kojarzyć tym wszystkim ludziom którzy zobaczyliby malunek, w końcu jak to tak mieć czyjąś twarz na poziomie swojej łydki ewentualnie uda; jakoś do tatuaży na pośladkach Chris nie był przekonany, pomimo tego stwierdzenia, że im więcej ciałka, tym mniej boli).
    - No i jak tam? Stanęliśmy na tym, że "E" jest najgrubsza i...? - podpytał go, oczywiście nie byłby jednak sobą, gdyby nie zaczął go zaczepiać. Pochylił się lekko i przesunął czubkiem nosa po jego uchu, które potem niby przypadkiem skubnął zębami. W ogóle zapomniał o tym, że miał założyć kolczyki i teraz kiedy mu się o tym przypomniało poruszył się lekko na kanapie, ale chyba stwierdził, że siedzenie tak blisko Billie'go nie może się zmarnować, więc tylko mocniej się w niego wtulił.
    Potem... Cóż, potem to wiadomo co wychodzi z chrisowego, nadmiernego przytulania się kiedy noc nadchodzi, no nie?
    Najgorzej było jednak po weekendzie, kiedy - jak to sobie jeszcze wygodnie leżąc w łóżku w sobotni ranek ustalili - mieli udać się na samolot lecący prosto do rodziny Billie'go. Co prawda Chris próbował robić ładne oczy, miny i nawet obiecał, że będzie przez miesiąc wyglądał jak człowiek, ale gdy nawet to nie poskutkowało zwyczajnie się poddał(ulegający Chris, to było trzeba udokumentować!).
    Chris w poniedziałek obudził się jako pierwszy i od rana chodził stremowany. Wczorajszego dnia (tj. w niedzielę) powyrzucał wszystkie leki z szafki w łazience, więc nawet gdyby chciał, to nie miał czego łyknąć. Zrobił potrójne śniadanie (jajecznica, sałatka z kurczakiem i coś, co miało wyglądać jak zapiekanka, ale ostatecznie oklapnęło i wyglądało jak dużo dodatków na niego rozlazłej bułce, chociaż pachniało przyzwoicie i Chris jadł to cudo techniki szybciej niż cokolwiek innego w ciągu ostatniego tygodnia, pomijając te gofry w bufecie, bo one były zajebiste, a on musiał zachęcić jakoś do jedzenia Billie'go).
    Do taksówki Billie musiał go zaciągnąć za rękę, na co jeszcze przystał, ale na lotnisku zaczął się denerwować. Łaził w kółko, na odlatujący samolot patrzył z tak wielkim przerażeniem, że chwilę później tak odrobinę z dupy musiał przylgnąć do armstrongowych pleców zaciskając przy tym oczy. Dzisiaj się nie umalował, bo spodziewał się wszystkich reakcji, od wybuchów histerycznego płaczu po coś innego, ale równie dziwacznego. Kolczyki też musiał wyjąć, więc był całkowicie saute, pomijając brwi, które rysował sobie już z czystego przyzwyczajenia(jednak dziwnie by bez nich wyglądał; ludzie chyba nie chcieliby mieć takiego widoku łysych łuków brwiowych na dłuższą metę), chociaż na szczęście pomimo drżących dłoni i tak wyszły mu całkiem równo.
    - Nie, Billie... Ja nie wsiądę do tego samolotu. Ja pobiegnę za nim! Nie wsiądę! - No i jak to było do spodziewania przed pasem startowych zaczął panikować. Zaparł się w połowie drogi do samolotu i widocznie nie miał zamiaru zrobić dobrowolnie ani kroku dalej.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  179. Chris zawsze po seksie musiał się porządnie wyspać, bo inaczej chodził taki nabzdyczony, z naburmuszoną miną, jakby mu ktoś ostatniego pieroga z talerza ściągnął(i bynajmniej nie Billie, bo on to raczej typ niejadka, więc czasem jeszcze się zdarzyło, że pierogów to wręcz zostawało na dokładki). To był idealny moment, żeby się w telewizor pogapić, bo Chrisa wtedy nie ruszało nic. Dosłownie. Ważne tylko, żeby czuł przy sobie Billie'go i już był spokojny. Gorzej, gdyby ten zechciał nagle gdzieś sobie powędrować. Wtedy pobudka byłaby natychmiastowa. Lawrence nie potrafił spać w samotności i głównie dlatego musiał brać po kilka tabletek aby przespać kilka, a w porywach szału nawet kilkanaście godzin. Inaczej chodziłby jak wieczne zombie do pracy, a to mogłoby się(a wręcz musiało) źle skończyć.
    - Ładny mi pociąg! To lata, a pomyślałeś co będzie jak spadnie?! A co jak się rozbijemy?! - Najwyraźniej Chris pomimo swojego życiowego optymizmu na widok samolotu zmieniał zdanie co do swoich dotychczasowych przekonań. Szczerze mówiąc to wolałby już chyba jechać autem. To pewnie zajęłoby dużo, dużo dłużej(plus wyniosłoby ich o wiele więcej jeżeli chodzi o koszty), ale przynajmniej by się tak nie bał. Drżał i to widocznie. Minę też miał nietęgą, nawet o Mojo zapomniał i zapewne gdyby nie Billie to psiak zostałby w domu.
    W ogóle Chris był w świetnym humorze z powodu tego tatuażu, który zrobił sobie Billie(wszystko co było spontaniczne, dla niego i z sensem uważał za urocze) i chyba tylko dlatego po dobrych pięciu minutach udało im się dojść do kompromisu. Ustalone: Chris leci w samolocie, a nie gdzieś na piechotę za samolotem.
    Oczywiście weszli na pokład jako jedni z ostatnich pasażerów, ale na szczęście nikt nie zajął im miejsc, więc nie musieli się o nie z nikim wykłócać. Chris jak na złość zajął te od okna i od razu przekręcił się tak, aby cały widok zakryć plecami(stwierdził, że będzie się czuł lepiej, jak gdzieś za plecami Billie'go nie będzie widział chmurek) i dziwnie wbił się w fotel. Z kieszeni wyciągnął sobie paczkę gum do żucia i od razu wziął kilka do paszczy(wyczytał, że to pomaga rozładowywać stres, a poza tym dzięki temu nie zatkną mi się uszy, czego bardzo nie chciał, ale chyba nie bardziej niż tego, żeby się rozbili, tfu, tfu).
    Kiedy samolot zaczął wnosić w górę to Chris dziwnie pobladł na twarzy(o ile w jego przypadku to w ogóle możliwe) i zrobił dość płaczliwą minę. Odruchowo odnalazł łapkę Billie'go i zacisnął na niej swoją własną.
    Czuł się cholernie niepewnie w tym samolocie i żucie gumy w prawdziwe sprawiło, że nic mu się nie zatkało, ale za to Armstrong musiał go cały czas niańczyć. W momencie lekkich turbulencji Chris wpadł w histerię.
    Mało brakowało, a schowałby się Billie'mu pod koszulkę i właściwie tylko nie pasy(które zawsze można odpiąć) i świadomość, że brunet ma świeży tatuaż go od tego powstrzymały. W ogóle praktycznie się rozkleił, szepcząc coś o tym, że jak coś mu się zaczyna udawać, to zawsze musi się spieprzyć, a on tak nie chce chociaż raz i mamrotał coś o tym, żeby tylko się nie rozbili.
    - Ja chcę do domu, Billie - wychrypiał, ciskając mu nos za ramię. Cały był spięty i w dodatku wtulony w Armstronga, na co ludzie początkowo dość dziwnie patrzyli, ale potem chyba zrozumieli, że długowłosy zwyczajnie nie znosi dobrze wylotów i raczej (zdecydowanie) powinien ich unikać.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  180. Głaskanie i mizianie ogólnie przyniosło minimalną ulgę Chrisowi. Co prawda nadal pozostawał spięty i na najmniejsze niekontrolowane drżenie samolotu reagował przyklejeniem się do Armstronga, ale i tak lot przetrwał dość dzielnie, bo obyło się bez histerycznych wybuchów płaczu i krzyków w stylu "wszyscy umrzemy!". Kiedyś zrobił tym niezły szum na pokładzie, aż dwie stewardessy musiały go uciszać i uspokajać, bo wyglądało dość śmiesznie, ale na szczęście wtedy też sytuacja została szybko opanowana, więc Chris nie wyskoczył z samolotu, co chyba kobiety mogły uznać za swój osobisty sukces w karierze zawodowej.
    Chris udawał po wylądowaniu, że się nie boi. Co prawda kolana mu drżały, uda zresztą podobnie, a gdyby nie walizki którymi został szybko(i na własne życzenie) obładowany, to pewnie ludzie mogliby sobie też popatrzeć na delirkę która padła mu również na dłonie.
    Właściwie to dopiero w taksówce udało mu się opanować drżenie ciała. Całą drogą jechał oparty głową o ramię Billie'go ściskając go co jakiś czas anemicznie za dłoń, jakby chciał mu w ten sposób pokazać, że żyje i skoro już przyleciał tutaj samolotem to się nie wycofa i odwiedzą jego rodzinę.
    Właściwie dom Billie'go wydał mu się całkiem sympatyczny. Co prawda te dzieciaki gapiły się na niego jak na kosmitę(bo to chyba Chris zrobił na nich dość uderzające pierwsze wrażenie ze swoimi kolczykami i taszcząc kilka waliz na raz, bo przecież po co chodzić i nosić po jednej, prawda?), ale to wcale nie zepsuło mu nastroju. Skoro przeżył tyle dziwnych spojrzeń od ludzi, to dlaczego miałby się przejąć kilkoma kolejnymi?
    - Nie pieprz głupot, Billie - mruknął i lekko pchnął go ramieniem w stronę drzwi, bo sam niestety ledwo radził sobie z walizami, a na dodatek co jakiś czas łypał wzrokiem na tego wielkiego sierściucha, który był prawie tak samo wielki jak jedno z dzieciaków i pewnie nie miałby zbyt dużego problemu z zagryzieniem ich Mojo.
    Dwa kroki i Billie wpadł prosto na Chrisa, a potem w objęcia swojej nieco zszokowanej matki(i Chris zastanawiał się znowu czy bardziej zadziwił ją przyjazd syna po kilku latach braku odzewu, czy może przywiezienie ze sobą narzeczonego i psa na dokładkę).
    I w sumie chyba pierwszy raz w życiu Chris nie wiedział co ma począć jak taka chmara ludzi rzuciła się na niego jak na przecenę w Tesco i zaczęła ściskać i całować w najlepsze. Poczuł się trochę, jak królewicz, któremu przypisano właśnie jakąś przyzwoicie wyglądającą, bogatą księżniczkę. Serio, ale to całkiem miłe, że większość(nie licząc ojczyma Billie'go, który trochę oczywiście pogrymasił na ten ich związek nosem) rodziny zielonookiego przyjęła ich z otwartymi ramionami i że nie zostali wyrzuceni.
    W ogóle był bardzo pozytywnie zaskoczony tym, że Billie'mu udało się dotrzeć jakoś do chyba najstarszego z przybyłej dzieciarni i skłonić go do rozmowy w cztery oczy. Cóż, może pan Armstrong miał jakieś podejście wychowawcze, czy coś w ten deseń?
    Chris nie wiedział, bo nigdy nie czuł się rodzicem(w końcu nie posiadał ani rodzeństwa, ani nawet zwierzaka na dłuższą metę, żeby poczuł ten obowiązek zajmowania się kimś na dłużej, co wcale nie znaczyło jednak, że zamierza się pozbyć Billie'go; co to, to nie! Wytrzymał z nim tyle czasu do ich rozstania, wytrzyma i do końca życia, nie ma przebacz!), ale pewnym było to, że mógł zastać piękny obrazek po przyjściu do ogrodu: dzieciarnia bawiąca się z długowłosym, dwa psy biegające za sobą w tle. Tego uroczego widoku doprawiło tylko jedno z mniejszych pociech, które podbiegło do swojej matki, spojrzało jej w oczy i spytało: "Mamo, to wujek Billie kocha tego pana?", na co Chris zareagował tylko szczerym uśmiechem.
    Chyba nie musiał tego w żaden sposób potwierdzać na głos, prawda?

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  181. Czy Chris posiadał podejście do dzieci? Trudno było mu stwierdzić, bo nie miał rodzeństwa, ale dzieciarnia chyba go polubiła, a przynajmniej tolerowała i nawet zaprosiła do zabawy. Uznał to za dobry znak. W końcu lepiej, że chcą się z nim bawić(co w sumie śmiesznie wyglądało), niż gdyby uciekali na jego widok z krzykiem i dziwną gestykulacją albo krzykiem, prawda?
    A w ogóle to rodzina Chrisa też była bardzo życzliwa. No, chyba, że ktoś z sąsiedztwa zaczynał słuchać operetki o drugiej nad ranem(tudzież w sobotni poranek), do drzwi po raz dziesiąty tego samego dnia dzwonił akwizytor(cóż, taka praca...) albo inny świadek Jehowy. Wtedy zaczynały się schody, a zarazem kończyły przyjemności. Pewnie gdyby posiadali psa, to spuściliby go ze smyczy(łańcuchy są niezbyt fajnym wyjściem), ale że go nie mieli, to zazwyczaj interwencja kończyła się na chmurnym spojrzeniu pana Lawrence'a, ewentualnie kilku stosownych zdaniach nagany, która zazwyczaj działała, bo kto jak kto, ale ojciec Chrisa to umiał dobitnie dobierać argumenty do sytuacji(i chyba tego najbardziej obawiał się Chris po wizycie w swoim rodzinnym domu w asyście Billie'go i Mojo).
    Słyszał ten krzyk, więc przygotował się na zarodek furii bruneta. Pozwolił mu usiąść na swoich kolanach, objął go opiekuńczo ramionami i pogłaskał po karku. Wyszeptał mu kilka słów(z "kocham cię" na wstępie) na ucho i spojrzał w oczy.
    - Ćśś... Spokojnie, nie ma co się zniżać do jego poziomu, Billie - mruknął tylko, uznając, że roztkliwianie się nad - idiotycznym, niedorosłym oraz gburowatym - zachowaniem ojczyma chłopaka nie ma najmniejszego sensu.
    Chris nie umiał zrozumieć tego, co ludzie widzą złego w homoseksualizmie? Przecież oni nikomu nie robili krzywdy. Czuli tylko szczęście będąc przy osobie tej samej płci. Nie mordowali, nie jedli kotów, byli normalnymi ludźmi, tylko najwyraźniej woleli utrzymywać bliższe kontakty z kimś o tych samych narządach. Co za problem! Poza tym coraz częściej dziwił go fakt, że do biseksualistów ludzie jakoś się nie przyczepiali, ale do jednogłośnych homo, to już co innego...
    On uważał się za biseksualistę, a to, że związał się z Billie'm, a teraz planowali oboje ślub... No cóż, życie. Patrząc na niektóre heteroseksualne małżeństwa miał nadzieję, że nie skończą tak jak większość z nich; w sądzie, na rozprawie rozwodowej. Na samą myśl o tym przeszedł go dreszcz. Zadrżał lekko i odruchowo mocniej zacieśnił uścisk w jakim tkwili.
    - Nie myśl o nim. To nasza decyzja, tak? Jemu nie musi się ona podobać. Chcesz się przejść? - podpytał, myśląc, że może oddalenie się od domu, pokazanie mu okolicy, czy zwyczajny spacer oderwie Billie'go od negatywnych wniosków.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  182. - Czy ja ci wyglądam na Azjatę? Oczywiście, że nie jem kotów. Nigdy nie jadłem też psa ani innego chomika. Jedynymi zwierzątkami jakie jadłem są świnka i kurczaczki, lubię skrzydełka. Przyznaję się, no ale... Ale drób i wieprzki to chyba jeszcze żaden fetysz, co nie? - mruknął i spojrzał na Billie'go, pozwalając mu się ciągnąć przed kilka dobrych minut. Lazł kilka kroków za nim, ściskając go za łapkę, bo on się potrafił łatwo zagapić, a w związku z tym rozproszyć, a przecież byłoby bardzo niemiło gdyby się zgubił, prawda?
    No i w sumie zatrzymał się tylko raz, ale wtedy to się rozochocił, poczuł taką przemożną chęć zrobienia w asyście Billie'go czegoś strasznie szczeniackiego i w sumie jeżeli nie napotka z jego strony żadnego "ale", to pewnie i coś wspólnymi siłami odwalą(dobrze, że nie dziecko!).
    - Miałeś mi zaśpiewać, pamiętasz? I zagrać - szepnął mu na ucho i skubnął je zębami, tak niby całkiem przypadkowo. Obejmował go luźno ramionami, tak jakby brunet miał mu gdzieś uciec. - I chcę buziaka. Dostanę? - podpytał, obracając go do siebie twarzą. Lubił patrzeć mu w oczy. Właściwie Armstrong był chyba jedyną osobą, na którą mógł się gapić wzrokiem napalonej nastoletniej fanki i w dodatku nie widział w tym nic złego. Cóż, może to już ten fakt, że niedługo wezmą ślub i Billie będzie oficjalnie jego(rozumiecie? JEGO) mężem przynosił takie skutki, a może to już zwyczajnie poszło tak daleko, że Billie zaczął się zamieniać w taki mały, prywatny narkotyk? Kto wie co tam w głowie Chrisa siedzi(na pewno coś fajnego).
    - ...ale wiesz, Billie Joe, że ja nigdy nie odpuszczam, prawda? To co? Szukamy fortepianu - oznajmił i przez dobry kwadrans przechadzał się po okolicy, aż w końcu udało mu się uderzyć się w łeb tak, że aż mu się lamy srające tęczą pokazały(mógł przysiąc, że tańczyły kankana do "Jeziora Łabędzi", szalone!) i znaleźć jakiś sklep muzyczny. Chyba musiał być dość długo zamknięty, bo na instrumentach po drugiej stronie witryny zaczął zbierać się kurz.
    - Dobrze, że wujek Chris umie otwierać zamki bez kluczy - stwierdził i z zabawną miną przeszukał spodnie, a potem spojrzał na Billie'go. Podszedł, popchnął do lekko w stronę ściany i pocałował, wpychając łapska w tylne kieszenie jego portek(a właściwie swoich, bo brunet przecież je rano pożyczył) i wyciągnął z nich dwie wsuwki.
    Lepiej mieć dwie, na wypadek gdyby jedna się przypadkiem złamała, prawda? Lepiej w ogóle mieć wsuwki, na wypadek gdyby zachciało się wchodzić do cudzego sklepu i korzystać z nieswoich sprzętów.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  183. Roześmiał się szczerze, kiedy usłyszał ten komentarz. On i kłamstwa wobec Armstronga? Nie, nie. To się nie łączyło w parę. Chris z natury był szczery, a Billie był jego oczkiem w głowie, więc jak przychodziło co do czego, to wstawiał się za nim i był gotów nawet oddać za bruneta życie. To go trochę przerażało na początku, ale teraz jakoś przyjmował do wiadomości to, że czuje tak wielką więź do Billie'go. Nauczył się to akceptować i... Tak, chyba można powiedzieć, że to tego w pewien sposób dorósł.
    Czy skubanie w ucho było seksualną zachętą? No cóż, Chris lubił skubać, a w szczególności Billie'go. Tak się złożyło, że trochę już ze sobą wcześniej byli, więc miał czas, aby wybadać słabsze punkty bruneta i zobaczyć co jaką sprawia mu przyjemność. On sobie lubił poeksperymentować, ale krzywdy by mu w życiu swoim nie zrobił, więc nawet gdyby przez moment miał jakiś głupi pomysł do sprawdzenia na Armstrongu to znając jego charakter najpierw sprawdziłby to na sobie.
    Ewentualnie tak jak kiedyś musieliby znowu odwiedzić szpital. Cóż, wtedy Chris przeczytał żeby zobaczyć co się stanie jak posypie się skórę solą, a potem położy się na nią sporą ilość lodu. Oczywiście najpierw wzbraniał się przed pojechaniem gdziekolwiek i pokazaniem tego "cuda" które sobie zrobił lekarzowi, ale na szczęście rana okazała się nie tak groźna, na jaką mogła wyglądać i Chris tylko napędził stracha Billie'mu. Potem mógł chociaż go trochę powykorzystywać i namawiać na seks w ramach rekonwalescencji i szybszego powrotu do zdrowia(w końcu czasem musi być warto chorować, no nie?).
    Gdy brunet skończył śpiewać Lawrence wyglądał jak wzruszona nastolatka(nie jak staruszka, bo jeszcze się nie zdążył pomarszczyć i póki co się na to nie zanosiło - jeszcze. Na szczęście teraz procesu starzenia się nie obawiał, bo miał przy sobie Billie'go).
    - Mówiłem już, że lubię jak mi śpiewasz? - podpytał i przytulił go mocno, a potem jak gdyby nigdy nic przesunął nosem po szyi Armstronga, dobrze wiedząc, że to może być odebrane jako kolejna zachęta. Nie, żeby on coś tutaj insynuował, w końcu piosenka taka ładna, o miłości, ponadto własna i chyba... o nim. To urocze!

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  184. Chris próbował robić już naprawdę głupie rzeczy na cinnamon challenge zaczynając(to na szczęście za pierwszym razem skończyło się pluciem i charczeniem na boki pod czujnym okiem Armstronga, a za drugim kilkukrotnym zwymiotowaniem, łzawieniem oczu i kolejną wizytą kontrolną na pogotowiu, bo powinien jako duże dziecko wiedzieć, że zjedzenie jednej łyżki cynamonu to nie taka wielka sztuka jak kilku - bez popijania oczywiście), przez tzw. cola and mentos challange, a na przeskakiwaniu motorem rzeki kończąc(zarówno Chris jak i motor przeżyli; jak widać oboje mają się dobrze, skoro ten pierwszy bierze ślub, a ten drugi odpoczywa sobie od dłuższego czasu całkowicie nieużywany).
    Chris w ogóle był człowiekiem ciekawym wszystkiego i czasem tak wychodziło, że Billie był świadkiem niektórych jego dziwnych doświadczeń. Przykładem tego może być chociażby granie o pierwszej w nocy w Slendermana po dwóch piwach, co u niego było dawką alkoholu gdzie obraz zaczynał płatać mu figle, a rzeczywistość robiła się fajniejsza(i czuł się bardziej superbohaterem, więc nic dziwnego, że potem śpiewał sobie wesoło "I-E-A-I-A-I-O" SOAD'u na środku ulicy, wymachując przy tym koszulką i w dodatku skacząc w kółko jak jakiś kretyn(to u niego był szczyt koordynacji ruchowej w stanie lekkiego upojenia).
    Bezsprzecznie mógł jednak stwierdzić, że najgorzej wspominał wyzwanie gdzie musiał posmakować rzeczy z dziesięciu puszek, a potem rozpoznać co to takiego(oczywiście oczy zasłonięte, a z puszek pozdzierane etykietki, coby nic nie podejrzał). Natrafił tam na żarcie dla dzieci(jak one mogą to jeść?!), psów(jakoś przełknął, chociaż minę to miał nietęgą), kotów(okropne!), grzyby("to były grzyby?"), wymięknął dopiero po paprykarzu po którym przyszedł przecier pomidorowy i mleko słodzone, bleh!. A ten przecier to był taki lekko przeterminowany, ale przecież szczegół.
    - Chcesz tak... tutaj? - podpytał szeptem, pozwalając mu usiąść okrakiem na swoich kolanach. Oparł się plecami o pianino i pocałował go, zsuwając dłonie na jego pośladki. Po chwilę do t-shirtu długowłosego dołączyła też koszulka Billie'go, a on sam wylądował na instrumencie i jego szyja została w dodatku przyozdobiona trzema pokaźnymi malinkami.
    Dobrze, że sklep stał w takiej okolicy gdzie nikt się nie kręcił i mieli względny spokój. Chris popełniłby następne przestępstwo - morderstwo - gdyby ktoś im teraz przeszkodził. Normalnie by tego nie wybaczył, nie w takim momencie!

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  185. - Gdyby to było miejsce publiczne moglibyśmy dostać mandat albo zostać skazani, wiesz? Ale to nie jest miejsce publiczne, tylko miejsce do którego się włamałem. Ciebie mogliby posądzić co najwyżej o współudział - stwierdził i trudno było stwierdzić czy Chris powiedział tak, ponieważ Billie stał na czatach, czy dlatego, że miał ten swój nieograniczony urok osobisty, któremu nawet najwięksi twardziele nie potrafili się przeciwstawić. Pewnie ci grubi panowie w mundurach jedzący pączki również daliby sobie spokój i skończyłoby się na jakimś upomnieniu(ewentualnie sami by im spierdolili z miejsca zdarzenia), ale co tam? Chris lubił czasami tę nutkę dramatu i... No właśnie, adrenaliny najwyraźniej też, skoro nie dość, że zamierzali uprawiać seks w sklepie do którego się włamali, to w dodatku Chris nie widział w tym nic złego. Cóż, może Billie zaraził go punkiem? To całkiem możliwa diagnoza, ale taka... Miła jak na diagnozę.
    - A jak nas przyłapią? - mruknął, nie zmierzając im jednak przerywać. Już się podniecił. Zaczął nawet zdejmować spodnie, chociaż te po chwili i tak poszły już w zupełne zapomnienie. Bardziej zajął się dźwiękami jakie potrafił z siebie (naprawdę, były równie ładne co śpiew i mógł ich słuchać całymi godzinami, ale i tak pokładał nadzieję w tym, że Billie wybierze jednak branżę muzyczną, a nie jakieś tanie porno) wykrzesać przy odrobinie przyjemności i dobrych chęci.
    W końcu Chris starał się jak umiał; całował, zrobił kolejną malinkę, przygryzał lekko skórę, nawet mu zamruczał do ucha na zachętę, coby brunet nie pomyślał, że może Lawrence uprawia z nim seks ot tak dla zabicia czasu, ewentualnie jednostronnej przyjemności(o ile coś takiego w ogóle może istnieć).
    Bo ogólnie Chris nie zwykł jakimiś krzykami oznajmiać tego jak mu dobrze. Był skromny chłopak z natury i nie lubił się jakoś obnosić z uczuciami. No, przy Billie'm trochę tracił czasami głowę i opamiętanie, ale kto by nie stracił na jego miejscu? Billie był grzechu wart. Dla niego to by Chris gwiazdę znalazł i oznaczył jego imieniem, serio. Nie, żeby chciał go uszczęśliwiać na siłę, przecież nie o to chodzi. On po prostu... Po prostu go kochał. Za nic, tak po prostu, bo... Bo miłość istnieje tak po prostu i bez powodu. Może miłość jest po to, żeby w życiu było lepiej? Odkąd był Billie to Chrisowi było przecież lepiej. Rzucił tabletki, w pracy się nie denerwował(chociaż zaczynał jej naprawdę nie znosić odkąd się rozstali), znowu miał komu robić śniadanie i chyba nawet planował przytyć tak samo jak Billie. Chyba... Chyba wszystko zaczynało się układać i być tak, jak powinno.
    Chociaż raz tak zwyczajnie, po prostu... dobrze.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  186. - Taaak, na pewno nikt by nie chciał się przyłączyć - stwierdził i prawie się zaśmiał. Zdecydowanie więzienie i on nie stanowiliby dobrej pary. Cóż zrobisz? Chris na to był zbyt wygodny i... Taak, chyba jeszcze za mało Billie go wtajemniczył w subkulturę punkową. Najpierw należałoby go "przestawić" na większą ilość spożywanego alkoholu, przekonanie się do papierosów(co w jego przypadku mogłoby się okazać chyba jeszcze cięższe niż lot samolotem) i wielu innych rzeczy, o których na tę chwilę nie miał absolutnego pojęcia(taki urok bycia niewtajemniczonym).
    Czy pan Armstrong był za mało "wysportowany" w tych sprawach? Co to, to nie. Gdyby tylko Chris coś takiego usłyszał to osoba miałaby nieźle przesrane. Po pierwsze ów plotkarz musiałby zdradzić źródło z którego takich bredni się dowiedział(w końcu Billie w łóżku był zajebisty i nie ma żadnego "ale"), a potem to pewnie nie byłoby opcji, żeby sobie poplotkował, ewentualnie powiedział kto mu tyle zębów na raz wybił. Chris jak się uwziął, to potrafił być serio niemiły, chociaż w oczach Billie'go i tak pewnie pozostanie nieszkodliwym miśkiem z szalonymi pomysłami(w końcu kładzenie się plackiem na dachu i kazanie robić sobie zdjęcia upamiętniające to zdarzenie nie są chyba całkiem normalne, prawda?).
    Chris miał nadzieję, że właśnie takiego Billie go zapamięta, bo gdyby ktoś zaczął wyliczać wszystkie jego wady to nie wiadomo, czy nie wyszłoby ich więcej niż cech.
    Co do poinformowania rodziców Lawrence'a o ślubie. Khe, khe - Chris od razu stwierdził, że nie zamierza lecieć nigdzie samolotem. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że do domu na Alaskę będą musieli wracać tym środkiem transportu i to chyba stanowiło już dla niego wystarczającą atrakcję. Chwilę po telefonie do matki Chris przytulił się do Billie'go i powiedział mu na ucho, że kupi im vana i będą sobie mogli jeździć, bo nawet załatwi mu prawo jazdy jak będzie trzeba(Chris i samochód to złe połączenie; on się już w pasach potrafił zaplątać, o czym niestety Billie przekonał się kiedyś na własne oczy i musiał biedakowi pomagać się z rzeczonych pasów wyplątać, a potem zapiąć je porządnie, bo lepiej nie kusić losu, no nie?).
    Lawrence kiedy się obudził to na początku nie wiedział czemu tyle osób lata po domu jak ze wścieklizną. Dopiero kiedy w samych bokserkach dowlókł się do kuchni i zobaczył tort(!) zdał sobie sprawę, że on przecież dzisiaj bierze ślub. Od razu popędził pod prysznic i najpierw wrzasnął, bo woda była tak zimna, że poczuł się jak mors-amator podczas grudniowej kąpieli w jeziorku, a potem zawył i zaczął kląć, bo się dla odmiany poparzył. Spodnie znalazł bez problemu. Kiedy szukał koszuli natknął się na Billie'go(i jako miłe powitanie oczywiście go wycałował i wyprzytulał z dala od wścibskich oczu rodziny tego drugiego pana), a potem musiał czekać na wyprasowanie owej koszuli, mając dzięki czemu czas na szukanie krawatu.
    Gdy brunet zniknął mu z oczu Chris był zajęty szukaniem skarpetek. Jedną udało mu się znaleźć w łazience, natomiast drugą po dobrych trzech minutach wyjął spod łóżka(i serio nie pytajcie skąd ona się tam wzięła; sam się nad tym zastanawiał). Natomiast kiedy usłyszał krzyk dobiegający z ogrodu mało sobie zębów nie wybił zbiegając po schodach.
    - O cholera jasna! - Tylko tyle udało mu się wydusić na widok rodziców. Jeszcze tylko ich mu brakowało do szczęścia.
    Szybki test:
    Buty? Są, oba.
    Skarpetki: Są, obie.
    Koszula: Krzywo zapięta, ale jest.
    Krawat: W łapie.
    Spodnie: Na dupie.
    Zarost: NA MORDZIE, więc idź się KURWA ogól, CHRIS.

    Chris L.

    [1/2]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczął się gubić. Jeszcze kilka minut i zacznie panikować.
      - Ratuj, umrę. Umrę... - wymamrotał, dopinając guzik mniej więcej na poziomie swojego brzucha i złapał chłopaka za rękę, prowadząc go w stronę jego rodziców, dość zaskoczonych widokiem tych wszystkich ludzi kręcących się wkoło.
      - Cześć, mamo. Cześć, tato. To jest Billie Joe, bierzemy ślub. To co? Wpadniecie, nie? No, c'mon. C'mon. Właźcie - mruknął, szczerząc brawurowo zęby w stronę swoich zszokowanych rodziców. Matka przez moment stała z rozchylonymi ustami, ale potem uśmiechnęła się i uściskała Billie'go, natomiast ojciec taksował go dość krytycznym spojrzeniem, ostatecznie jednak podszedł i uścisnął mu dłoń, bo w końcu nawet jak się kogoś nie lubi, a ten ktoś ma za około godzinę - może trochę więcej - zostać twoim zięciem, to wypada chociaż być grzecznym wobec niego, prawda?
      Pomimo niechęci musiał się wykazać cierpliwością, w końcu sam Chrisowi podobne zasady, więc teraz - jak to mówią - cierp ciało coś chciało, o.
      - Długo jesteście razem - i tutaj przez moment ojciec Chrisa zrobił stosowną pauzę - młody człowieku? - spytał, spoglądając na BJ kątem oka. - Nie za szybko z tym ślubem, synu? - Tym razem zwrócił się do Christiana, jakby żywił nadzieję, że Chris przystanie, podrapie się po szyi i zacznie wszystko odwoływać(bzdura i niedoczekanie!).
      - O, Jezus-Maria! - wymsknęło mu się, kiedy z ich domu wyszedł jakiś obcy facet (w dodatku blondyn, a samo to sugerowało, że mogą być kłopoty) taszcząc pod czujnym okiem matki Billie'go stos plastikowych krzeseł.
      - Nie, tato. Coś mówiłeś? - niby odpowiedział, ale chyba wolał dopytać i nadal trzymał się blisko Billie'go, stukając go teraz w dodatku palcem w bok, jakby chciał się w ten sposób dowiedzieć co to u licha za obcy facet i co on tu do jasnej cholery robi, skoro on go nie zna.
      - Pytałem, czy ze ślubem nie za wcześnie... Może ty mi odpowiesz, młody człowieku?
      - TATO! Nosz, jasna cholera! To jest Billie Joe. Jak nie dajesz rady z "Joe" to sam "Billie", a nie "młody człowiek"! To nie wojsko, kurna! - Chrisowi chyba lekko puściły nerwy, bo jego dłoń zacisnęła się na krawacie, poczerwieniał na policzkach i na czole zaczęła mu pulsować żyłka. Wnerwił się, bo nie znosił jak jego ojciec mówił to swoje "młody człowieku" albo "synu", tudzież prawił dziwaczne kazania w stylu "czy wiesz jak to się może dla ciebie skończyć?" lub "a wiesz, jakie będą tego konsekwencje?".
      Dzisiaj był ich dzień. ICH! A ojciec mu nic nie ułatwiał, a wręcz wszystko komplikował.
      - Okej... - Zaczął się usilnie uspokajać i pewnie gdyby nie obecność Billie'go, przy którym przecież zawsze starał się trzymać nerwy na wodzy, to już dawno by zaczął wrzeszczeć, cisnąłby tym cholernym krawatem, którego pomimo czterech prób nadal nie potrafił zawiązać i poszedł na pieszo do Meksyku - bo samoloty były okropne - i zmienił imię na Wiesław. - To może my was zaprowadzimy do domu, usiądziecie sobie, ochłoniecie, a BJ mi pomoże, bo ja się gubię tutaj troszkę - oznajmił, wyraźnie zaznaczając, że Billie ma iść z nim i jak już odprowadzą rodziców gdzieś do pokoju to będą musieli sobie szybko poradzić z tymi przygotowaniami do ślubu, bo w końcu pójdą nieogoleni, w t-shirtach albo i jeszcze gorzej.

      Chris L.

      [2/2 :D ]

      Usuń
  187. Chrisa trudno było uspokoić, kiedy już się na dobre zirytował, ale kiedy zostali tylko we dwójkę to względnie udało mu się utemperować swoją złość. Trochę pomocne było to, że jego ojciec wyraźnie starał się zrobić w miarę przyzwoite wrażenie na rodzinie Billie'go i chociaż tego Chris nie miał mu za złe. W końcu to mogło oznaczać, że wkrótce mężczyzna przyzwyczai się do myśli, że jego syn będzie oficjalnie w związku z drugim facetem(co zapewne i tak niedługo umknie jego świadomości, bo od tych trzech lat się nie widzieli, więc jest równie niewielka szansa, że zobaczą się za trzy - sześć, bądź dwanaście, ewentualnie w ogóle - lata).
    Odruchowo Chris zadarł głowę do góry, kiedy Billie zapinał guziki po szyją. Ten odruch został mu po tym, jak matka przycięła mu szyję podczas zapinania kurtki. To naprawdę nie należało do miłych wspomnień i teraz miał biedak traumę, chociaż przecież dobrze wiedział, że guzikami nikt mu skóry nie przytnie.
    Co do golenia, to Chris praktycznie o tym zapomniał. Dopiero gdy koszula była zapięta, a krawat uwiązany przez Billie'go na szyi to postanowił powędrować do łazienki i z trudem zdusił kolejną wiązkę przekleństw. Wyszedł z łazienki w pośpiechu i w ostatnim momencie złapał bruneta, który już chciał gdzieś sobie powędrować.
    - Chodź no, chodź no, mistrzu - mruknął i zaprowadził go do toalety. Złapał go lekko za szczękę i obrócił jego twarz na boki, a potem przesunął wierzchem dłoni po jego policzku. - Nie goliłeś się! - zmarszczył brwi(niech będzie, że łuki brwiowe, chociaż to brzmi strasznie głupio i drobiazgowo, ale w zasadzie teraz brwi praktycznie nie posiadał) i szybko zdał sobie sprawę, że teraz to oboje się muszą ogolić i to dość szybko.
    No i umalować. Chris wyglądał trochę jak wyspane zombie; cera blada jak zwykle, oczy podkrążone, ale mniej niż zazwyczaj(to ślinienie się do Billie'go podczas snu musi mieć jakieś lecznicze działanie), ale ten zarost, czy jak kto woli dość kujący dziewiczy wąs w połączeniu z kilkudziesięcioma "igiełkami" na policzkach nie dość, że wyglądał nieciekawie, to taki sam był w dotyku. Aż się człowiekowi całować nie odechciewało(ale Billie jakoś dał sobie radę, dzielny chłopiec!).
    Za to Billie jak na złość w zaroście wcale nie wyglądał źle i owa bródka tylko przyjemnie drapała podczas dotykania, chociaż dodawała Billie'mu kilka lat życia.
    - Jak się ruszysz, to będzie niefajnie - ostrzegł, kiedy już brunet miał całą mordkę wysmarowaną w kremie do golenia, a Chris stał nad nim dzierżąc w dłoni brzytwę; i owszem brzytwę, bo nie bez powodu Chris był taki gładki. Jak już się golić, to na porządnie.
    - Gdzie mi chciałeś uciekać? I co to za blondyn szedł z krzesełkami? - podpytał, korzystając z całkiem sprzyjającej okazji, na moment odrywając ostrze od skóry Billie'go. Posłał mu nadzwyczaj zadowolony z siebie uśmiech. Podał mu ręcznik, bo właściwie Billie już wyglądał jak cywilizowany człowiek, czego do końca nie było można jeszcze powiedzieć o Chrisie. On jak zwykle był o krok do tyłu i właśnie zaczął nadrabiać zaległości, szybko radząc sobie z tak denerwującym go wąsem i zaczątkami zarostu na polikach. Widać, że chłopak miał już w tym wprawę, ale na początku łatwo nie było i chodził taki oblepiony papierem toaletowym, jakby butelką w twarz dostał i musiał tamować krwawienie tym, co mu akurat jako pierwsze pod rękę wpadło i się do tego celu nadawało.
    - Nie uciekaj mi nigdzie. Trzeba się jeszcze umalować, nie? Ja muszę. Nie wyjdę tak z domu. Wyglądam... Ughh... Źle, po prostu - stwierdził przyglądając się własnemu odbiciu i robiąc przez chwilę zabawne miny, co miało zadecydować o tym, czy jego brwi są w miarę równe. Co prawda posiadał dwie kropki(tak, wytatuowane, bo robienie ich codziennie byłoby zbyt problematyczne), które określały gdzie mają się owe brwi zaczynać, ale zawsze największym problemem było narysowanie drugiej takiej samej, o odpowiednim załamaniu, no i w sumie też grubości. Kiedyś już wyszedł z jedną dwa razy grubszą od drugiej i zdał sobie z tego faktu sprawę dopiero po powrocie do domu.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  188. Tak, Billie zdecydowanie kojąco działał na zszarpane nerwy Chrisa i wystarczyła chwila, czasem dwie, żeby Lawrence przestał się niepotrzebnie spinać. Gorzej, jak ktoś był natarczywy albo zachowywał się jak permanentny idiota i jak na złość musiał stać obok niego, wtedy Chris po prostu nie wytrzymywał i pokazywał, że może być niebezpieczny, ale tylko jeżeli ktoś go podkurwi. Normalnie miał mentalność dziesięciolatka i agresja była używana bardziej jako zabawa(o ile tak można to nazwać; popychanie ludzi i śmianie się, gdy na coś bądź kogoś wpadną jak najbardziej dozwolone, natomiast rzucanie kimś na ściany budynków, tudzież pnie drzew już niekoniecznie).
    - Ach, ta sama, której ciągle nie masz? - mruknął, bo cóż... Jakby nie brał całował się z Billie'm nie raz, nie dwa i zdążył zauważyć pewien ubytek w jego uzębieniu, chociaż nieszczególnie mu on przeszkadzał. Jasne, że nie miałby nic przeciwko temu, żeby Billie wstawił sobie taki sztuczny ząb dla picu, no ale znał sprawę z dentystami i sam starał się unikać odkąd zostało stwierdzone, że "na pana krzywy zgryz to już jedynie aparat stały".
    - Aj, pokaż to, ciapko - mruknął, przyglądając się kątem oka na poczynania Armstronga od dłuższej chwili, bo jego makijaż zaczął się na narysowaniu brwi, a skończył na nałożeniu czarnego cienia na powieki. Po tym jak już drugi raz Billie wsadził sobie kredkę do oka postanowił biedakowi pomóc, bo inaczej to się do nocy nie wyrobią z samym makijażem, a ich przecież czekał ślub, wymiana obrączkami, oficjalny pocałunek, jedzenie tortu i ostatecznie noc poślubna(ach, oni grzesznicy i tak już podwójnie nie po bożemu; dwóch facetów i bez ślubu to robili wcześniej, tacy szaleni, no!), na którą Chris osobiście mocno wyczekiwał, bo był ciekaw jej przebiegu(a kto nie?).
    - Nie mrugaj przez moment - poprosił, wprawnie odchylając mu powiekę. Chris już nauczył się robić makijaż. Co prawda kiedyś wpierniczył sobie do oka cały gryfel od kredki, który się niestety ułamał, ale to i tak go nie zraziło do dalszych prób eksperymentowania z makijażem. Często wychodził bez niego, bo czasem nie było na to czasu, a czasem zwyczajnie nie miał ochoty patrzeć na siebie w lustrze, więc mijał je szerokim łukiem, bo wtedy zazwyczaj i tak wyglądał jak kawał gówna z obornika i nic nie mogło tego zmienić(oprócz odstawienia zażywanych tabletek, zmienienia trybu odżywiania, dłuższego snu i - a może przede wszystkim - zejścia się z Billie'm).
    - No, jedno jest. Teraz drugie... - oznajmił mu z dumnym uśmiechem. Skoro nie mógł mu wyprasować koszuli ani założyć krawatu, to go chociaż umaluje. Też zawsze jakaś wyręka, no nie?
    - NO, BILLIE JOE. NIE RUCHAJ TĄ GŁOWĄ, BO CI WSADZĘ! - Z łazienki dało się słyszeć donośny krzyk Chrisa, bo Billie po raz trzeci (o ile nie czwarty) mrugnął okiem akurat w momencie, jak Chris chciał go porządnie umalować.
    - Billie... Chris... Co wy tam? - Zza drzwi dało się słyszeć głos mamy Armstronga. Minę Chrisa w tym momencie powinno się sfotografować, opatentować i pokazywać na bilbordach. Ludzie mieliby niezły ubaw stojąc w korku i patrząc na ten grymas. Aż mu się nos pomarszczył.
    - Teraz się tłumacz, że ci nie chciałem wsadzić! - burknął do niego(trochę głośniej niż planował), ostatecznie kończąc makijaż, który swoją drogą wyszedł całkiem równo i chociaż bez większych usterek(o jakie lekko zaczął się obawiać patrząc na cudowanie Billie'go z kredką w ręku).

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  189. - Pewnie, bo wolisz w buzię! - odkrzyknął i jakby na potwierdzenie wsadził Armstrongowi końcówkę kredki do ust. Po chwili zrozumiał jak ta ich konkretna wymiana zmian zabrzmiała i aż wyszczerzył zęby w uśmiechu. Jedno było pewne; z jedynką, czy bez niej Chris Billie'go kochał na zabój. Kto jak kto, ale on w życiu nie podejrzewał, że zechce wziąć kiedykolwiek i z kimkolwiek ślub. To było dla niego totalną abstrakcją, zważywszy na fakt, że niektórzy ludzie w ogóle nie potrafili tolerować jego zbyt długiej obecności w swoim pobliżu(co na początku sprawiało mu jakąś przykrość, a co później nauczył się ignorować i znosić w milczeniu, bo przecież facetom nie wypada się mazać o to, że ktoś ocenia po wyglądzie lub coś w tym stylu).
    Nigdy nie pomyślałby też, że taki słodki, uroczy Billie może mieć w stosunku do niego tak niecne plany jak bezkarne patrzenie się na jego zakolegowanie się z najbliżej stojącym alkoholem, a potem zaciągnięcie go do łóżka i - dosłowne - sprowadzenie go do parteru. To wydawało się być takie... No, wręcz nierealne, ale cóż... Może jutro rano ciemnowłosy zmieni trochę do tej niewinności Billie'go nastawienie? Na pewno nie przestanie go kochać, tak łatwo się go zielonooki nie pozbędzie, o nie!
    Chrisa było łatwo upić, chociaż on po alkohol sięgał rzadko, bo dobrze wiedział jak takie zaprzyjaźnienie się z flaszką może się skończyć(ból głowy, kac albo bliskie spotkanie z panem sedesem i kilka nieprzyjemnych wspomnień w związku z tym związanym). Na szczęście Billie zazwyczaj(a przynajmniej do tej pory i odkąd byli razem) pilnował go dość pilnie, aby ten nie doprowadzał się do stanu, gdzie musieliby jechać na odtrutkę do szpitala. Zawsze wychodził cało z imprez i lubił budzić się z nosem wtulonym w brzuch Billie'go, który przez nos zdążył już całkiem zaślinić.
    - Pamiętam tamto, wiesz? - mruknął, mając oczywiście na myśli fakt błyskotliwego odróżnienia prawdziwej jedynki Billie'go od tej sztucznej. To było tak, że chłopak przesunął im spotkanie i Chris myślał na początku, że to dlatego, że Armstrong ma go dość, a on takie jajca odwalił. Wtedy "Billie, ty masz innego zęba?" stało się tekstem kultowym. Chyba oboje zapamiętają to do końca życia, bo mina Chrisa była naprawdę epicka.
    - Wyłaźcie z tej łazienki, bo się na własny ślub spóźnicie! Jak dzieci, jak dzieci! - zaczęła marudzić pod drzwiami matka Chrisa, tak dla odmiany. Najwyraźniej obie panie zaczęły się obawiać o to, czy Chris i Billie nocy poślubnej o parę godzin za wcześniej nie próbują zrobić, ale przecież u nich to wszystko możliwe, więc może to i dobrze, że im przerwały teraz, póki jeszcze się nie rozkręcili?
    - Dig through the ditches and burn through the witches. I slam in the back of my Dragula! - Właśnie z takim tekstem wyskoczył Chris z łazienki, ciągnąc za sobą Billie'go, którego chwilę wcześniej ucałował w usta. - Dead I am the pool, spreading from the fool. Weak and want you need, nowhere as you bleed. Dead I am the rat, feast upon the cat. Tender is the fur, dying as you purr... - Ostatnie słowa miał ochotę wykrzyczeć, ale ostatecznie tylko głośniej zadudnił palcami o blat szafki, o którą się oparł w kuchni, po czym uśmiechnął się po swojemu.
    Lubił śpiewać, śpiewanie pomagało mu się odstresować, no i jak myślał o tekście piosenki, to nie mógł się skupiać na czymś innym. Pewnie gdyby zaczął śpiewać w samolocie to lepiej znosiłby podróże nim, ale jak wiadomo nie każdy lubi słuchać growlu, tym bardziej lecąc cholera-wie-jak-wysoko nad ziemią.

    Chris L.

    OdpowiedzUsuń
  190. - Mogę nawet od zaraz. - pośpieszył z odpowiedzią, zanim w ogóle ją jeszcze sformułował w myślach. Łapiąc się po chwili na tym, że mogło to dość głupio zabrzmieć, przejechał dłonią po włosach i się poprawił. - Jutro, pojutrze... Pasuje mi właściwie w każdej chwili. Na razie jest okres wakacyjny, więc mam większą swobodę. - dodał posyłając mężczyźnie uśmiech.
    Luz luzem, ale nie ma aż tak dobrze w jego 'fachu'. Mimo wakacji nauczyciele i tak lubią zadać masę tematów do zrealizowania. Chociaż może to i dobrze? Kiedy już skończy studiować, będzie jeszcze ciężej, więc chyba byłoby lepiej gdyby już w tym momencie zaczął uczyć się rozplanowywać czas.
    - Hmmm... Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym od czasu do czasu tu poszkicował czy coś? - zapytał. Wolał wiedzieć, gdzie sięgają jego granice i na co może sobie pozwolić. - Oczywiście będę miał na wszystko oko. - uniósł dłonie na wysokości piersi, wnętrzem skierowanym w stronę Billie'go i szybko zapewnił.
    - To znaczy umiem rozróżnić bas od gitary klasycznej. - Zmarszczył brwi. - Ale nie o to ci chodzi. - Miał nadzieję, że nie nabijał sobie w tym momencie żadnych minusów. Naprawdę mu zależało, więc czym prędzej dodał, chcąc to pokazać mężczyźnie. - Bardzo szybko się uczę! Naprawdę.

    Louis

    OdpowiedzUsuń