30 lipca 2013

My heart is just too dark to care I can't destroy what isn't there...

Louis Drake
lat 20
Student na wydziale sztuki


Maski... Każdy z nas je nosi, by ukryć własne cierpienie, ból. Tworzymy iluzje, aby być tym kim nie jesteśmy, by zaznać innego życia. Kroczymy po cienkiej granicy między prawdą, a fałszem. Dla siebie czy innych zapominamy siebie?
Dostałem się na miejscowy uniwersytet, na wydział sztuki i wciąż pamiętam swój pierwszy dzień na uczelni. Nie sądziłem, że mi się to uda, ze względu jaką osobą byłem. Często olewałem naukę i wdawałem się bezmyślnie w bójki. Uważałem to za świetny sposób na wyrzucenie z siebie negatywnej energii i wyładowania nagromadzonej frustracji. Nie powiem, że już mi całkiem przeszło, jednak staram się hamować i unikać sytuacji, które podwyższają mi ciśnienie. Zwłaszcza ludzi z dawnej szkoły, którzy niegdyś się ze mną mierzyli i wciąż nie szczędzą słów, gdy mnie widzą. Próbuję to ignorować, jednakże czy mogę mieć pretensje do siebie samego, skoro to ta banda kretynów sama prosi się o lanie? O dziwo miałem koleżankę. Jedną, ale zawsze to coś. Szalona gotka Annie, nieraz ratowała mi tyłek albo pozwalała przenocować na działce. Choć musiałem wysłuchiwać jej kazań i obelg z pełnym niezadowoleniem, to tak naprawdę bardzo mi tego brakowało, kiedy wyjechała. W dzieciństwie nie byłem agresywny, wręcz przeciwnie potulny jak baranek. Myślę, że to ciągłe kłótnie rodziców zaczęły na mnie tak oddziaływać, a całkowicie szalę przeciążyło, to, że ojciec popadł w alkoholizm. Broniłem matki przed jego wściekłymi atakami, sam obrywając. Mimo wszystko nie potrafiłem podnieść ręki na własnego rodzica, więc wyżywałem się na innych. Kiedy w końcu odszedł, poczułem jakbym obudził się z długiego koszmaru. Co prawda dalej znajdowałem byle pretekst by komuś przywalić, choć w głębi mnie zaczęło kiełkować poczucie winy i pewnego rodzaju wahanie. Matka patrzyła z zaciśniętymi ustami i nie komentowała tego co wyrabiałem, choć wiem, że sprawiałem jej przykrość i problemy. Ma rodzicielka znacznie szybciej wyszła z mroku niż ja, choć małymi kroczkami, również podążałem za nią. Postanowiłem rzucić szkołę i znaleźć pracę, jednak matka wyperswadowała mi ten pomysł z głowy, chcąc abym osiągnął coś w życiu..., abym robił to co chcę... I oto jestem.

***
 „Lęk nie może mnie dotknąć, Może mnie tylko kusić, Nie może zabrać, Tylko powiedzieć, dokąd iść... Mogę albo pójść za nim, albo zostać w łóżku. Mogę trzymać się świata, który znam. Zmarli nie żyją, nie wstaną z grobu. Cienie to ciemność. Mrok nie ma głosu"
***
Można by rzec, że Louis urodził się z ołówkiem w ręku i od tamtej chwili nigdy go nie wypuścił. Jego szkicowniki walają się niemal wszędzie. Pod łóżkiem, na podłodze, biurku... wszędzie. Ściany obklejone przeróżnymi rysunkami, zdjęciami, grafikami i plakatami tworzą jego oazę spokoju i bezpieczeństwa. Mimo przeróżnych plotek Louis tak naprawdę nigdy nie umawiał się z Annie. On nie był zainteresowany, a ona nie zawracała sobie nim głowy, nie tylko, dlatego że była zdania, że chłopak jest niedoszłym samobójcą, ale ze względu, że interesowali go wyłącznie mężczyźni. Louis boi się zobowiązań, dlatego też od zawsze był sam i nigdy też nie chwalił się swoją orientacją. Nie ukrywał tego przed matką, ale wolał zachować to dla siebie. Zdecydowanie nie lubi mówić o swojej przeszłości i z przyzwyczajenia odseparowuje się od ludzi, czasem ich nawet raniąc. Tłumi w sobie emocje, zaciskając zęby i prąc do przodu, pozwalając im wypłynąć na swoje prace. W rzeczywistości nie wie czego chce od życia, ale jego celem stało się wynagrodzenie wszystkich złych chwil, które jego matka musiała przeżyć. Wpływ gotki sprawił, że nieodłącznym elementem Louisa jest czarna kreska wokół oczu. Ma psa rasy Husky o imieniu Blackie, z którym jest niemal nierozłączny. Po lewej stronie nad biodrem z boku ciała ma podłużną blizną, którą zawdzięcza ojcu.  Lubi biblioteki i panujący w nich spokój oraz zapach książek, w których czasem szuka inspiracji.




________________________________
 Twarz - Alex Mckee
Z góry wybaczcie jeśli dramat będzie gonił dramat :3
cytat z "Gęstwiny Dusz" Ch. Rice'a 
Karta własnego autorstwa z innego bloga - zmodyfikowana ;]

21 lipca 2013

Ekspresowa lista obecności (nr 2)

W związku z tym, iż część osób jest tutaj bo jest, ale się nie udziela, przygotowałam ekspresową listę obecności. Dotyczy ona WSZYSTKICH. No chyba, że ktoś wpisał się wcześniej z urlopem.
Gorąca prośba: podpisujcie się zalogowani, gdyż chcę zrobić porządek z autorami, których nie ma, a także wizerunek Waszej postaci - to również należy uporządkować.

LISTA OBOWIĄZUJE DO ŚRODY DO GODZINY 18:00

Camille Griffith
Eliza Woodson
Felicia Biancardi
Irene Larsen
Jennifer Watson
Katherine Davies
Lilian Benett
Sophie Parker
Billie Joe Armstrong
Christian Lawrence
Gregory Taylor
Hunter Larsen
Jakub Teichmann
Liam Royle
Lucas Woods
Shane Ramone

2 lipca 2013

Och! Coś strzeliło mu do głowy!


Hunter Larsen
13/08/87,Windsor.
miał być pianistą, ale to nie na jego nerwy
został więc policjantem i sieje grozę w wydziale zabójstw
mieszka u brata po tym jak żona wyrzuciła go za drzwi
wręczając przy okazji papiery rozwodowe
narwaniec jakich mało. 

krew czerwona wypełnia mi krtań | wśród ołtarzy niewysłuchanych zdań | nie ważne są systemy, nie liczą się też rządy | umieram na stojąco, niech oni giną w biegu | trafisz anioła pomiędzy oczy, a para skrzydeł mu wyskoczy | kto kradł owoce w ogrodach? | ja Tiebia liubliu kiedy pijesz ze mną tu | nie spotkamy się w piekle, nie spotkamy się w niebie | w naszym mieście nie ma żadnych granic, w naszym mieście marność mamy za nic | ta porąbana noc i porąbane sny | szczekaj, walcz rezerwowy psie, pysk się pieni jeży sierść | kto ciebie tam postawił pod ścianą, kto do muru przyparł z rękami w górze? | miewam nieczyste intencje, łamię własne zasady | jakbym istniał tylko ja, a światem rządził szatan | ciągle śmieje się, często krzyczy 'nie!' | najważniejszy jest wybuch | amerykańska, mechaniczna, słynna strzelnica elektryczna | kurwy, wino i pianino

Hunter urodził się w Windsorze, choć swojego dzieciństwa nie wspomina najlepiej. Nie, nikt go nie bił, matka nie latała za nim z miotłą, a ojciec nie wieszał go za fraki pod sufitem. On po prostu nie przepadał za swoimi 'dziecięcymi' latami i robi wszystko, by ludzie naokoło też nie lubili go jako dzieciaka. Hunter był zawsze z tych, którzy wszędzie pchali się na pierwszy plan. Jak ktoś rzucał hasło 'piłka', to już po trzydziestu sekundach stał na jednym z windsorskich podwórek i ze zniecierpliwieniem przebierał nogami. Nie w głowie mu była gra na fortepianie, który wymarzył sobie dla najstarszego synka senior rodu. Owszem, ćwiczył bo musiał i podobno całkiem dobrze mu to szło, ale na same dźwięki jakichkolwiek instrumentów, dostawał białej gorączki. Działo się to całkiem często, bo w domu Larsenów każde dziecko na czymś grało i bynajmniej nie było to przysłowiowe granie na nerwach. Kiedy wszyscy myśleli już, że za namową ojca, pójdzie na Akademię Muzyczną, on dzień przed egzaminem dyplomowym w Szkole Muzycznej, wybrał z niej papiery. Ot tak po prostu, dla zabawy. Dostał wtedy jeden jedyny raz od ojca po pysku, wciąż to pamięta i wciąż ma mu to za złe. 
Na studia wybrał Prawo, nie dlatego że marzyła mu się kariera adwokata albo prokuratora, Hunter chciał iść do Policji, ale nie miał najmniejszej ochoty by ktokolwiek zablokował mu awans gdzieś na drodze kariery. Przemęczył się więc wśród książek, kodeksów i nikomu nie potrzebnych historyjek. W międzyczasie zrobił dwie bardzo ważne rzeczy: pożegnał brata, z którym do tej pory wiecznie się kłóci, a który postanowił wyjechać do Anchorage i poznał przyszłą swoją żonę - Irene - prześliczną studentkę pierwszego roku biologii. Sprawy rozwinęły się bardzo szybko i Hunter już na trzecim roku studiów wsuwał jej obrączkę na palec, obiecując przy tym, że już zawsze będą razem. 
Okazywanie wszelkich uczuć nigdy nie szło mu najlepiej, co nie zmienia faktu, że dla Irene chciał dosłownie ściągać gwiazdki z nieba. Nic dziwnego, że zgodził się na propozycję ukochanej małżonki, której po studiach zamarzył się wyjazd do Anchorage. Był wtedy na etapie pracy w patrolu prewencyjnym Policji i było mu bez różnicy, czy będzie szlajał się po windsorskich czy po obcych ulicach. Irene była szczęśliwa, jemu było wszystko jedno, a matka płakała, że kolejne dziecko znika w czeluściach 'obcych'  uliczek. I wszyscy byli zadowoleni.
Hunter został przeniesiony w ramach umowy międzynarodowej i podjął pracę w strukturze bezpieczeństwa narodowego, po dwóch latach dostał upragniony awans i na dobre zadomowił się policji kryminalnej. Zdążył też zostać ojcem najwspanialszego dziecka pod słońca - Jamesa. 

Hunter nie jest grzecznym chłopcem, więc większość dziwi się, że w ogóle przeszedł teksty psychologiczne. Pewnie gdyby cokolwiek go obchodziło, mógłby przejąć się takimi komentarzami, ale że zazwyczaj ma wszystko w dupie, to mruczy tylko pod nosem, że za przyjęcie do policji sprzedał swoją duszę diabłu. Jakby mógł, to hajtnął by się z pracą, którą kocha zdecydowanie bardziej niż swoją żonę. A przynajmniej tak mu się wydaje, albo inaczej... Zaczęło mu się tak wydawać, po tym jak małżonka postanowiła od niego odejść. Cios prosto w serce, a raczej w jego męską dumę. Wyniósł się do brata, śpi na kanapie i wciąż nie podpisał papierów rozwodowych. A gdy jest wściekły (co ostatnio zdarza mu się coraz częściej) męczy domowników trzecią częścią Sonaty Księżycowej Beethovena. Zawsze tym samym.  Hunter nie lubi uroczej słodyczy, różowych kokardek, blondwłosych księżniczek, kremowych kremów, żółtych pisklaczków i małych uroczych kaczuszek. Jako ten zły-glina, musiał wyrobić w sobie swoisty dystans do ludzi, tylko po to żeby od razu ich nie pozabijać. Jak na niezbyt dobrą duszyczkę przystało, Hunter kłamie zawodowo bez najmniejszego mrugnięcia okiem. Dodatkowo wprost uwielbia gdy ktoś ma wobec niego dług wdzięczności, obojętnie jaki. Po spłatę takich długów należy upominać się w najmniej odpowiednim momencie, a trzeba przyznać, że Hunter jest wręcz mistrzem nieodpowiednich momentów. Ponad wszystko wielbi u ludzi inteligencję, bo debili ma ochotę rozstrzelać z drewnianej procy. Ostatnio zastanawia się cz wciąż lubi swoją pracę czy po prostu lubi drzeć się na tych wszystkich podejrzanych, których przesłuchuje godzinami w słabo oświetlonych pomieszczeniach. Pracuje w wiecznym stresie, stres przynosi do domu, na strzelnicę i do barów, w których przesiaduje ochoczo zamawiając kolejne kieliszki wódki. Szef się o niego martwi, więc wysłał go na tournée po szkołach, gdzie ma opowiadać o pracy policjanta. Hunter nie wie jakim cudem miałoby mu to pomóc w zminimalizowaniu złości, ale jak na dobrego pracownika, grzecznie wykonuje polecenia swojego przełożonego. Odkurzacz jest dla niego urządzeniem niczym z i innej planety. Pralka obraziła się na niego po tym, jak kopnięciem próbował namówić ją do współpracy, za to mikrofalówka kocha go nad życie. Hunter potrafi gotować, ale mu się nie chce, więc z ochotą korzysta z wszelkich barów i restauracji. Jest wdzięczny bratu, za to że przyjął go od swój dach, ale ma problemy z okazywaniem wdzięczności, więc drą na siebie ryje średnio osiem razy dziennie. Mimo wszystko, zabije każdego kto choćby pomyślał o wyrządzeniu krzywdy jego bratu lub jego prześlicznym córkom.  Wbrew pozorom nie jest taki zły, chętnie wyskoczy na karaoke, zjedzie po schodach na wyrwanych wcześniej drzwiach i wyjedzie spontanicznie gdzieś nad morze albo w góry. I panicznie boi się dentysty, co kompletnie rozmija się z jego wizerunkiem złego gliny. 



---
Karta była również na innym blogu, ale jest w stu procentach moja :)

I put my future in you

Irene Larsen 

Brytyjka od wielu lat mieszkająca w Stanach. Trzydziestotrzyletnia matka sześcioletniego chłopca o imieniu James. Realizująca się w swojej pracy pani biolog, która godzinami może opowiadać o zależnościach występujących w tutejszym ekosystemie. Ambitna perfekcjonistka, która na spotkanie zawsze przychodzi skrupulatnie przygotowana. Jednocześnie momentami zbyt wrażliwa i empatyczna, ma problemy z utrzymaniem swoich emocji na wodzy, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Potrafi przyznać się do błędu i wie, że wiele rzeczy jest ponad nią, ale mimo to próbuje pojąć je wszystkie. Bywa humorzasta i krzykliwa, zwłaszcza wtedy, gdy coś (lub ktoś) wyprowadzi ją z równowagi. Jedyną osobą, do której ma anielską wręcz cierpliwość jest mały Jimmy, który z kolei charakter ma stuprocentowy charakter nerwusa i narwańca. Kobieta bywa złośliwa, od innych wymaga wiele, od samej siebie jeszcze więcej. Niekiedy zachowuje się jak dziecko, gdy razem z synem chowa się pod kołdrą i je lody, innym razem powaga wręcz od niej emanuje. Bezustannie stara się nad sobą pracować, chcąc być dobrą matką, bo jako żona nie sprawdziła się wcale. Mąż pod jej nosem zaczął romansować z pracą, coraz bardziej angażując się w ten „związek”, a ona nie potrafiła tego zaakceptować. Nie radziła sobie z tym, że jako matka Jamesa, ciągle uzasadnia nieobecność jego ojca, więc… Złożyła pozew o rozwód i szykuje się do bycia singielką, tym razem z dzieckiem. Swego prawie-byłego-partnera kocha nad życie, lecz nie umie z nim rozmawiać, nie jest też w stanie zaakceptować niektórych jego zachowań. Boli ją to, iż nie zdołała odciągnąć go od alkoholu, a jednocześnie jest jej zwyczajnie przykro, bo policyjna kariera okazała się ciekawsza i ważniejsza od niej samej. W piątkowe wieczory, po oddaniu syna sąsiadce, często wychodzi do miasta na drinka lub dwa, bo kluby póki co jeszcze jej nie straszne. Kocha dobrą zabawę, kocha podróże i dobre jedzenie. Nie pali, nigdy też nie brała, a z alkoholi tylko wino potrafi pić w większych ilościach. Często się uśmiecha, dużo mówi, lubi kiedy coś się dzieje. Dla swych rodziców i syna jest w stanie zrobić wszystko, dla prawie-byłego-męża też, choć nigdy się do tego nie przyzna.
***
Witam serdecznie. Karta przerobiona, bo blog na którym była zwyczajnie upadł. Na zdjęciu Scarlett Johansson, w tytule Ed Sheeran. Jestem zdecydowanie od wymyślania, zaczynanie to nie moja bajka. Dziękuję pięknie za uwagę :) 

29 czerwca 2013

"Po co mi stopy, skoro mam skrzydła?"

Life is short... and it doesn't matter how good your grades are -- or how many hours you put in at the soup kitchen... you're not safe. Bad things happen. Things you can't control. Things that have nothing to do with you. And they will destroy you if you let them. Or you can try to learn from them... so that next time, you'll be prepared. So that -- even if you never feel safe again -- you can do your best to make sure that what happned to you never happens to anyone else. And if you're very lucky... you won't have to do it alone.

Katherine Lilianne Davies
z n a n a   r ó w n i e ż   j a k o...
t a   w ś c i b s k a  m a ł o l a t a

23 lata | Anchorage od urodzenia | Plama w życiorysie 

Dziennikarstwo | Wiolonczela | Pamięć fotograficzna 

Przykład kobiety niezależnej





       Strach. Cecha zakorzeniona w naszych organizmach, silnie powiązana z instynktem przetrwania. Uczucie, które w sytuacji realnego zagrożenia życia zaczyna decydować za nas; jakie działanie podejmiemy, co zrobimy. To, czy uda nam się wygrać, przeżyć, zależy tylko od nas. Strach powoduje, że czujemy się zmotywowani do działania. Nie tylko w chwili zagrożenia, ale także jakiś czas po nim. Determinacja często sprawia, że dostrzegamy swoje błędy i pragniemy je później naprawić...





       ...Czasem w środku nocy budzę się zalana zimnym potem i świadomością, że nie jestem lepsza od tysięcy istnień, które czynią ten świat bestialskim. Dlaczego miałabym być? Gram w ludzkim teatrze, podporządkowując się regułom, których nienawidzę. To wystarczająca zbrodnia. Czasem w absolutnej ciszy walczę z co najmniej tysiącem słów cisnącym mi się na usta. Mam ochotę krzyczeć. Krzyczeć tak długo i tak głośno, że nikt o zdrowych zmysłach nie przypuszczałby ani nie śnił, że byłabym do tego zdolna. A później nadchodzi ukojenie. Krople deszczu rozbijają się na brudnej szybie. Obraz w telewizorze ustępuje nieprzeniknionej czerni, co powinien był zrobić już kilka godzin temu. Przez uchylone okno dociera do mnie echo wiatru igrającego do woli między budynkami. Niespokojną noc mamy dzisiaj, tatusiu. Tutaj, w piekle zwanym niebem.





Ambicja ◆ Piękna niezmienność ◆ Igranie z prawem ◆ Wytrwałość w dążeniu do upragnionego celu ◆ Samozaparcie ◆ Hart ducha ◆ Pewność siebie ◆ "Prywatne" śledztwa ◆ Niezapowiedziane wizyty wszędzie tam, gdzie jej nie chcą ◆ Brawura ◆ Przyciąganie kłopotów ◆  Wtykanie nosa w nie swoje sprawy ◆ Przemyśl coś dwa razy ◆ Wątpliwe poczucie humoru ◆ Precyzja ◆ Ja mówię, ty słuchasz ◆ Gdybym miała broń: najpierw strzeliłabym, później pytała ◆ Logika? ◆ Analiza ◆ Gra pozorów ◆ Sprzeczność w sprzeczności ◆ Zagadka ◆ Sypianie na podłodze ◆ To "trudniejsze dziecko" ◆ Ignorancja ◆ Pole minowe ◆ Bezczelny uśmiech ◆ Częsty gość komisariatów ◆ Kot własnymi drogami chadzający ◆ Potajemnie uczuciowa ◆ Umiłowanie myślenia ◆ Zapach bzu i wanilii ◆ Chorobliwa ciekawość ◆ Cierpliwość często wystawiana na próbę ◆  Utajniona marzycielka ◆ Przeważnie denerwująca ◆ Niepoprawna idealistka ◆ Nie do końca córeczka tatusia ◆  Fioletowe okulary przeciwsłoneczne ◆ Trochę nerwowa ◆ Białe róże ◆ Co moje, to i twoje ◆ Słabość do nadpobudliwości ◆ Liczne zadrapania i siniaki ◆ Za dnia przykładna studentka ◆ Kompleks anty-bohatera ◆ Podejrzliwość ◆ Niekiedy kłótliwa ◆ Gruba teczka niechlubnych tajemnic ◆ Ukryta wrażliwość ◆ Pozór braku delikatności ◆ Zabierał łapy od kluczyków do mojego garbusa! ◆   Determinacja jako przepis na sukces ◆ Drobna arogancja ◆ Bałagan w głowie, porządek dookoła ◆ Uczucia i emocje na smyczy trzymane ◆ Trudna ◆ Wiara w cuda ◆ Resztka dziecięcej naiwności ◆ Potrzeba niesienia pomocy ◆ Czasem zazdrosna ◆  Młodzieńczy zapał bierze górę nad rozsądkiem ◆ Zdolny kłamca ◆ Czerwone wino ◆ Manipulantka kiedy trzeba ◆ Chwytaj chwilę ◆ Worek pełen marzeń ◆ "TAK" dla indywidualizmu ◆ Potrzeba udowadniania własnej wartości ◆  Dobry słuchacz ◆ Mikrokosmos w torebce  ◆ Trochę "mała-dziewczynka" ◆ Ciągłe poszukiwania ◆ Ignorowanie własnych potrzeb ◆ Nieuzasadniona obawa przed samotnością ◆ Burza myśli ◆ Wyobcowanie ◆ Chęć zaufania ◆ Dziwaczka z wyboru ◆



Mawiają, że nie da się określić charakteru człowieka w kilku ulotnych zdaniach. Bzdura. Można uczynić to za pomocą jedynie dwóch słów - pole minowe. Godzina piąta dwadzieścia jeden. Ostry dźwięk budzika przecina ciszę panującą w małym mieszkaniu, niezależnie od dnia wskazanego przez kolejną kartkę w kalendarzu.  Spod jasnego koca splamionego wczorajszą - stanowczo zbyt późno wypitą - kawą, wyłania się kłębowisko ciemnych włosów. W niebieskich oczach jawi się niema obawa: cholera, to już? Jeden niezgrabny ruch, a na podłodze ląduje sterta książek i notatek, w których towarzystwie przyszło jej tej nocy zasnąć. Kolejny dzień, kolejne obowiązki. Setki ról do odegrania.



Did I ever tell you  why I love Kate Davies?


Relacje | Dziennik | Dodatkowo  


Ostatnia aktualizacja: 29 czerwca 2013  ______________________________________________________________________

Sprawy czysto organizacyjne: Wątki? - Tak. Najlepiej te długie. Zaczynanie? TAK! Z podrzucaniem pomysłów nieco gorzej. Twarzy użyczyła Crystal Reed. Kartę sponsorowali: nagły przypływ weny twórczej i małe nierozgarnięcie.

28 czerwca 2013

rany julek toszto wenflen czyjaumre


24.12.1969  |  Warszawa  |  człowiek, który zrozumiał fizykę  |  RASSIJA <3
Jakub Teichmann
pierdol, pierdol, ja posłucham   ◉   piździ jak za cara   ◉   nie będziemy śpiewać po angielsku, nie będziemy myśleć tak jak oni   ◉   nie da się na zapas umyć, ani najeść jeden raz, kładź się na glebę i leż   ◉   Polacy zawsze mają pecha - ani Holendra, ani Czecha, pech prześladuje tylko nas   ◉   trzecia miłość - lat dwadzieścia - niezła, chociaż nie ideał, wdzięczy się do czwartej władzy, coś jej sprzeda   ◉   to były takie super-super chwile, nie złodzieje rządzili, lecz debile   ◉   po prostu bądź przy mnie i trzym mnie za rękę, jeśli w ogóle masz czym   ◉   zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz   ◉   a trzecia żona strasznie płakała - nie ma już Dżona, cześć mu i chwała!   ◉   niech cię ręka boska broni, żebyś był porządny   ◉   begonia non kotlet, jak mawiali Rzymianie   ◉   Śruba nosił irokeza, bo był królem Jarocina!   ◉   i nie da rady podstawiony terminator, bo on z każdego w sposób nie do przewidzenia zrobi jelenia   ◉   kto nie naraża nigdy się na szwank, ten głównej stawki nie wygrywa   ◉   pamiętam z podstawówki, jak całował się z papieżem   ◉   nie stać cię na luksus troski, jesteś wszakże dziełem boskim, no a boga przecież nie ma   ◉   bez wysiłku, siądź na tyłku i wyluzuj się, motylku   ◉   wybierz kierat, zbieraj baty - olewamy te klimaty   ◉ nie oddawać się podskokom, świat nie kwiat, a los nie kokos, nie świrować, żyć na oko, całą resztę mieć głęboko   ◉   przysięgam, rura od kibla wpadła mi w rezonans i odbierała Radio Maryja   ◉   wola moja jest jak szabla - nagniesz ją za mocno, pęknie  ◉  dajcie żyć po swojemu grzesznemu, a i świętym żyć będzie przyjemniej

 

Niewiasto, zaklinam cię na wszystkie moce piekielne i na wszystkie zioła benedyktynów, nie zbliżaj się, bo będziesz płakać, najpierw z rozkoszy, potem z rozpaczy. Bo jedyne kobiety, które Jakub Teichmann jest w stanie kochać na wieki wieków to jego dwie dorosłe córki i jego własna matka (ewentualnie w zestawie z babcią). Trzy żony zdążyły się przekonać o tym, że papierek, obrączka i wydanie kupy kasy na wesele niewiele dla niego znaczą. Bardzo niewiele. Tak niewiele, że nie uznał za stosowne chociażby wytłumaczyć się ze swoim pozamałżeńskich podbojów miłosnych. Niektórzy faceci po prostu na zawsze pozostaną dwudziestolatkami, którzy lubią dobry seks i dużą przepustowość kobiet w swoim życiu. Już nie raz się ustatkowywał i nie raz kończyło się to dokładnie tak samo, nie wywołując cienia rozczarowania własnym postępowaniem, a to jednoznacznie każe stwierdzić, że Jakub Teichmann z własnej woli stał się jednym z tych wiecznych chłopców. Chociaż syndrom Piotrusia Pana mu nie grozi.

Urodził się w Warszawie, w czasach głębokiego socjalizmu, ale jako synowi partyjnego dygnitarza, niczego mu nie brakowało. Chodził do szkół z innymi ukochanymi synkami ważnych tatusiów, randkował z ich córkami i mówił grzecznie dzień dobry ich żonom. Kiedy tylko skończył liceum, miał gotowy plan kariery zawodowej, który zakładał studia na Uniwersytecie Moskiewskim, doktorat i pracę naukową do usranej śmierci. Coś w planie jednak nie zagrało, bo skończył co prawda fizykę, ale zamiast zacząć od razu pracę nad doktoratem - skorzystał z okazji i wyjechał do Anchorage, żeby tam odbyć staż i w końcu również załapać się na lukratywną posadkę w lokalnym centrum badawczym. Podczas studiów w Moskwie po raz pierwszy ożenił się i, po dwóch latach, rozwiódł. Zmajstrował też swoje dwie piękne córki, dla których bywał przez pierwsze kilkanaście lat tatusiem od święta, ale jego pierwsza żona była złotą kobietą i nie miała ambicji, żeby go w ich oczach demonizować. A mogła i powinna była to robić. Dorobił się na wprowadzeniu nowych rozwiązań w badaniach geofizycznych na terenie Chugach Mountains, to również zapewniło mu tytuł doktora i absolutną miłość do miejsca, któremu poświęcił parę ładnych lat swojej pracy. Drugi raz ożenił się z ambitną panią geolog, która była członkinią ich zespołu badawczego i z którą spędzał zdecydowanie za dużo czasu w zdecydowanie zbyt dużym oddaleniu od dużych skupisk ludzkich. Ona miała jednak coś przeciwko jego luźnemu stosunkowi do małżeństwa, więc złożyła pozew rozwodowy stosunkowo szybko i znalazła sobie posadę na innym kontynencie. Po drugim rozwodzie nie zdołał sobie jeszcze uświadomić, że bycie mężem nie jest najlepszym pomysłem, więc ożenił się z kochanką, która wytrzymała z nim całe pół roku. Nic dziwnego, bo Jakub jest straszną mendą, nie zna pojęcia wierności, a próba stworzenia z nim związku to jeden z najgłupszych pomysłów, na jakie tylko można wpaść. W końcu sam się w tej kwestii zreflektował i porzucił swoją tendencję do wpadania w zaklęte koło ślubów, zdrad i rozwodów. Teraz ma tylko kochanki, które są mniej lub bardziej świadome istnienia siebie nawzajem. Genialne rozwiązanie. Przynajmniej w jego świecie, który nie ma wiele wspólnego z moralnością i byciem w porządku.

Kiedy akurat nie jest mendą, zadziwiająco przyjemny z niego człowiek. Przynajmniej nie ma obsesji na swoim punkcie i da się z nim porozmawiać. Czasem.

27 czerwca 2013

Przebłagaj niebo zanim utoniemy, nawet jeśli niczego to już nie zmieni.


Camillie Griffith

13.05.1985, Anchorage

  Miała inny plan na życie, aniżeli urodzenie, wychowanie i osiedlenie się na stałe w Anchorage. Chciała podbijać świat, być modelką, malarką, aktorką, albo jakąś tam dziennikarką sportową, najlepiej w Europie, bo przecież tam tak kwitnie piłka nożna. Marzyła o Barcelonie, Paryżu, czy chociażby Warszawie, albo Moskwie. Ale nie, z planów zbyt wiele nie wynikło, poszła w ślady rodziców i postanowiła, że życie przecież może być też usłane różami w Anchorage - w co, do końca, nie wierzyła. Czasami wciąż ma niewyobrażalne pragnienie, by zacząć swoje całe życie od początku. Cam ma jednak dwadzieścia osiem lat i duszę wiecznego dziecka, które od czasu do czasu poważnieje, by przeprowadzić badania nad, jeszcze nie wymarłym, gatunkiem ptaków. Jest ornitologiem i twierdzi, że ptaki, A NIE PSY, są najlepszymi przyjaciółmi człowieka. I ubolewa, że nie zrobiła wielkiej kariery, ale od biedy, może być i tą od ptaków, chociaż nie lubi mówić, że awifauna jest jej konikiem. Może spróbowałaby czegoś innego, fryzjerstwa, bycia barmanką, czy baristą, ale chciałoby się coś, ale absolutnie nic się w tym kierunku nie robi. Czeka się natomiast na cuda, a jak ich nie ma, to się poddaje i ze zgorzknieniem stwierdza, że nic w życiu nie wychodzi. Ale żeby coś wyszło, trzeba coś robić, czego Cam totalnie nie pojmuje. Użera się za to ze starszą o rok siostrą, Polly, wynajmując mieszkanie, w którym mają dla siebie po, bagatela, piętnaście metrów kwadratowych. Do rodziców nie mają jednak zamiaru wrócić z podkulonym ogonem, jak ich najstarszy brat Tom, który wymarzył sobie karierę w NBA, a gdy kariera legła w gruzach, musiał zając się sprzedawaniem używanych samochodów.
Cam nie lubi gejów, homofob jak się patrzy! Cam nie lubi też dzielenia łazienki o siódmej rano z Polly, ani jojczenia Toma, że życie tak bardzo dało mu po dupie, że pójdzie się uchlać i może do jakiegoś baru ze striptizem. Cama jest też do rany przyłóż i pomoże każdemu, o ile tym każdym nie jest jakiś gej, czy człowiek wyglądający jak gej, tudzież biseksualista, whatever. Czasami zbyt bardzo nadinterpretuje sytuację, czasami doszukuję się drugiego dna, którego w zasadzie nigdy nie znajduje, bo go zwyczajnie nie ma. Dramatyzuje i przesadza wtedy, kiedy nie powinna. A śmieje się, gdy tragedie rozgrywają się na jej oczach. Wierzy, że wszystko dzieje się nie bez powodu, więc skrupulatnie prowadzi dziennik, zapisując w nim nawet ilość przebytych kroków w ciągu dnia. W liczbach ukryta nasza przyszłość! Cierpi na nerwicę natręctw, zakupoholizm i w garażu, zamiast starego passata B5, trzyma trzy tuziny wypchanych ptaków. A gdy życie znów jej się wali i gdy zaczyna brakować na czynsz, Camillie bierze pod pachę Toma i chleje z nim, bo co im pozostało innego?





POWIĄZANIA

*

Cam zaprasza, Cam nie gryzie.
Sophia Bush, Bisz w tytule.
 Ja jednak poprosze o jeszcze tydzień takiego obijania się, bo mam egzamin i muszę się nauczyć :D

26 czerwca 2013

punk jest w nas, w naszych sercach, w naszej duszy, w naszej muzyce. Robimy więc to co chcemy, a nie to co robią inni



Eliza Woodson
dwudziestodwuletnia wokalistka marnego zespołu punkowego
kobieta mieszkająca w mieszkaniu z czterema facetami


Nie zawsze jesteśmy tacy jakich pragną nas nasi rodzice. Oni myślą, że jesteśmy idealni skoro mamy ich geny. Będziemy najmądrzejsi ze wszystkich dzieci, będziemy najszybciej biegać nie zapominając o tym aby dawać dobry przykład.Jakim słodkim widokiem jest ich mina kiedy dziecko przynosi do domu pierwszą uwagę czy jedynkę. Pierwszy powrót do domu po pijaku bądź danie przyłapać się na paleniu. Niezapomniane przeżycie. Niektórych nastolatków hobby stało się właśnie rozczarowywanie rodziców. Tak było w wypadku Elizki, która nie zdała egzaminów końcowych tak jak oni chcieli, nie poszła na uczelnię, na którą chcieli - w sumie to nie poszła na żadną uczelnię. Oczywiście nie mówię już o tym co działo się wcześniej bo był to po prostu typowy bunt nastolatka. Jedni przezywają go mocniej inni słabiej. Zamiast być na studiach medycznych wylądowała jako wokalistka miejscowego zespołu punkowego, który zaczął dawać koncerty poza miastem. rozczarowaniem było to jak zaczęła sprowadzać koleżanki do domu i mówić, że to jej dziewczyny. Na początku było to spowodowane tym całym buntem, potem kwestią gustu. Ale jeśli już nie ma w okolicy żadnej ciekawej kobiety musi być bardzo zdesperowana by pomyśleć o facecie inaczej niż o koledze.

Ale proszę Cię nie próbuj jej poznawać, nie podchodź, uciekaj. Ona zrujnuję Ci życie, jak wszystkim. Namiesza Ci w głowie, nie będziesz wiedział jak się nazywasz. Stwierdziłeś, że jest psychopatką? Świetnie! Proszę takiej wersji się trzymajmy i nie próbujmy tego zmieniać. Ona nie jest tą grzeczną i kochaną dziewczynką, którą chcesz poznać. Ona da Ci zbawienie byś potem nie mógł bez niej żyć. Jednak nie napalaj się zbytnio, ona nie szuka niczego na stałe, nigdy nie szukała. Ona nie żyje według waszych zasad, nie wiem co to moralność czy poczucie winy. Nie powiada czegoś takiego jak sumienie. Lubi się rządzić, zawsze ma rację. Jest wulgarna i bezpośrednia. Nie podoba Ci się to? Uciekaj póki możesz. Żyjąca bardziej w swoim wyimaginowanym świecie traktując swój żywot bardziej jak jakiś film niż rzeczywistość. Niewrażliwa suka, nie ruszy ją płacz dziecka czy też ptaszek z połamanym skrzydełkiem. W życiu pragnąca tylko dobrze się bawić, teoretycznie. W sumie chce tylko przeżyć, jak każdy z nas. Jak dobrze wiemy czasy nie są łatwe, chociaż pozornie nam się tak wydaję.

Nie jest żadna miss polonia czy coś takiego. Zwykła mająca może z metr sześćdziesiąt parę szczupłej postury dziewczyna. Ma krótko ścięte naturalne czarne włosy, które nie układają się  tak jakby tego chciała, ale kto by się tym przejmował. Ciemne oczy otoczone czarnym makijażem zawsze bacznie na wszystko patrzą. A ubiera się dziwacznie, czasem nic do siebie nie pasuje. Ale tak to już jest gdy komuś szkoda pieniędzy na ubrania.

nie poślubi, bo o swój wianek nie dbała



Ophelia Durand
13.11.1991

Ophelia to… Ophelia.
Miała być Marcusem, ale tatusiowi nie wyszło i nie ten chromosom przekazał. Miała też być lekarzem, ale to też jej nie wyszło. Miała… Miała mnóstwo rzeczy i nic jej nie wyszło, choć z jej perspektywy wszystko ułożyło się właśnie tak, jak powinno. Bo dzięki temu jest sobą, Ophelią.

W głowie tak naprawdę ma fiu bździu. Oprócz tego szczątki innych, dosyć mądrych rzeczy, w końcu przez pół roku nawet studiowała medycynę. Ale jej się znudziło. Potem projektowanie i modę, to nawet okazało się ciekawe, ale jednak studia nie są dla niej. Całkiem łatwa decyzja, w końcu martwić się o życie nie musi, dobrego tatusia ma. Oddycha, mieszka sobie, non stop myśli o jednym, a myśli te zdecydowanie są kosmate. Projektuje torebki, czasem buty, gdy jej się zachce. Wrzuca to na stronę internetową, trochę grosza wpadnie. Śpi do późna, wieczorem wybywa i włóczy się po imprezach albo koncertach. Kwintesencja życia. Z nieodłącznym uczuciowym burdelem, jak to bywa w damskiej torebce i w głowie najwyraźniej też. Uroczo się uśmiecha, gdy czegoś chce. Gdy potrzeba, owija sobie kogoś wokół palca w ciągu minuty. Gdy jej na czymś zależy, to potrafi się postarać. Gdy trafi ją strzała Amora (zwykle chwilowa), staje na głowie, by kogoś zdobyć. A gdy już to dostanie… Wszystko kończy się po jednej nocy.

Uwielbia buty. I wypełnioną nimi po brzegi szafę w przedpokoju. Obcasy są sensem życia, bo dodają wzrostu komuś, komu brakuje paru centymetrów do metra sześćdziesięciu. Lubi długie nogi, bo takowych nie posiada. Lubi też cycki, bo cycki są fajne, sama takie ma. No i lubi kobiety, bo jakżeby inaczej.

Dużo mówi, ale często się peszy. Prowokuje niewinnością, choć w rzeczywistości nie ma jej ani za grosz. Nie myśli o konsekwencjach, nie martwi się przyszłością, nie bawi się w zbędne emocje. I się uśmiecha niemal cały czas.

Ofelka jest Ofelką i nie ma nic wspólnego z tą depresyjną częścią Szekspira. Bo ona kocha wszystko i wszystkich.
__
hej ho
tytuł z Szekspira, Hamlet dokładnie
mam nadzieję się dobrze z Wami bawić


23 czerwca 2013

Egzystencjalny paw

Michael Ruthven
Dwadzieścia osiem lat, 1 listopada, nie, nie palcie mi zniczy na urodziny.
Pedagog szkolny.
Nauczyciele go nie lubią, rodzice mu nie ufają, chociaż u dzieciaków ma jakiś szacunek.


Urodził się przypadkiem, w pięknym San Francisco. Przypadkiem, bo jego matka nie należała do osób, które cieszyłyby się z jakichkolwiek obowiązków, a te przecież bez wątpienia wiążą się z dzieckiem. Mimo tego życie z roztrzepaną hippiską, która kazała na siebie mówić po imieniu, bez gadania podpisywała mu uwagi takie jak "wyrzucił krzesło przez okno i jeszcze się tego wypiera", a także pozwalała mu grać z kolegami w nogę do późnej nocy wspomina naprawdę dobrze. Nie, swojej matki, która każe dzwonić do siebie trzy razy w tygodniu, by mieć dowód na to, że jej ukochany synek jeszcze żyje, nie wymieniłby na żadną inną.
Na pedagogikę trafił całkiem przypadkiem, już sam w sumie nie pamięta, jak to dokładnie było. Miał w życiu zupełnie inne plany, chciał się zająć komiksami, ale na kilka miesięcy przed podjęciem studiów zorientował się, że po szkole plastycznej będzie mógł najwyżej sprzedawać hamburgery w sieciowym fastfoodzie. A dziś, gdy ma "normalną" pracę (o ile tak można nazwać posadę w tym wariatkowie) żałuje, że wybrał to, co wybrał. Można go śmiało zaliczyć do grona niespełnionych zawodowo.
Co robi na Alasce też do końca nie wie. Ot, trafiła się okazja wyjazdu, to z niej skorzystał. Trochę tu dla niego za zimno, czasem brak tego kalifornijskiego klimatu oraz dziwaków, wyrwanych żywcem z lat sześćdziesiątych, ale zaczął ostatnio dochodzić do wniosku, że naprawdę mógł trafić gorzej. 

To naprawdę miły koleś. Serio, zawsze się uśmiechnie, grzecznie przywita i powie coś miłego. gdzieś kiedyś stwierdził, że najlepszą obroną przed wszystkim jest pozytywnie-optymistyczne podejście do życia i uczepił się tego na tyle kurczowo, że mu zostało. Cierpi na syndrom matki Teresy, czuje niekiedy potrzebę pomocy każdemu w odrobinie gorszej sytuacji i uszczęśliwienia kogo popadnie, ale jest zbyt leniwy, by zabrać się do tego konkretnie. Jasne, ma czasem takie dni, że najchętniej schowałby się pod kołdrę i nie wychodził do kolejnych urodzin, ale nie przywykł do męczenia całego świata swoim złym humorem czy naburmuszoną miną. Nie, w takie dni tylko trochę ciszej funkcjonuje. Stara się nikomu, a już w szczególności sobie, nie utrudniać życia, choć nie oszukujmy się, puszczanie Iron Maiden o czwartej rano mało komu się podoba. Ma trochę takich niepokojąco-irytujących nawyków, nałogowo się spóźnia, nie zamyka drzwi za sobą, często zapomina o różnych rzeczach, pociąga nosem, jest trochę leniwy i wykazuje jeszcze kilka cech, które mogą utrudniać życie ze sobą samym jak i w społeczeństwie, ale chyba nigdy nie nazwałby siebie złym czy szczególnie aspołecznym człowiekiem.

Nie jest wysoki, ma zaledwie metr siedemdziesiąt, więc nie nadaje się do ściągania damom w opresji śmietany z najwyższej półki w sklepie, nie jest też dość napakowany, by wnieść kanapę na czwarte piętro. Można wręcz powiedzieć, że mięśni to on nie ma wcale. Jest zbudowany mniej więcej proporcjonalnie i to mu w zupełności starczy. Zielonooki, z czarnymi, przydługimi włosami, wygląda dość młodo, przez co często jest brany nie za pracownika szkoły, a raczej jej ucznia. I fakt, że zamiast "dorosłych" ubrań nosi bluzy z kapturem, jeansy i trampki wcale nie pomaga w odpowiedniej identyfikacji. Ale podobno kultura polega na odpowiednim doborze stroju... A on, pod krawatem, wyglądałby jak debil.

Ma kota, całkiem pokaźną kolekcję płyt i komiksów i parę zwiędłych roślinek na parapecie. Wynajmuje mieszkanie od pewnej przemiłej, starszej pani, razem ze współlokatorem, którego ledwo zna i który gapi się na jego Mruczka jak na obiad. Nałogowo pali fajki i wszędzie chodzi na piechotę. 

[Mam nadzieję, że Mike przypadnie Wam do gustu. Wątki zawsze tak i w ogóle. Nie musi być ani super długo, ani wybitnie kreatywnie, byleby dało się odpisać, błagam.
Na zdjęciu Gerard Way (wiem, so gay :), Pidżama Porno w tytule (powiedzmy.)]

O tym, że się jest szczęśli­wym, wie się do­piero po­tem, kiedy to minęło. Człowiek żyje zmianą. _Stanisław Lem


imię: Julie 
nazwisko: Helvitson
wiek: dwadzieścia lat
miejsce urodzenia: Anglia
profesja: za dnia pracuje w zwykłym spożywczaku, nocą tancerka go-go i nie tylko..
charakter: roześmiana, optymistyczna, żyjąca chwilą, nieco skryta, nie lubi mówić o sobie, stara się niczego nie żałować, to co złe ukrywa w sobie
charakterystyczne cechy: długie brązowe włosy, dziewczęce stroje, szeroki uśmiech, zaledwie 159 cm, liczne tatuaże

mordeczka: Cher Lloyd
data modyfikacji: 23.06.2013
od autorki: Zabijcie mnie jeśli chcecie, ale mam dosyć trudzenia się nad kartą. Blogi upadają w tak szybkim tempie, że nie mam czasu wymyślać nowych postaci i korzystać z nich. Teraz ogłaszam bunt i jeśli kogoś interesuje moja postać, to pozna ją w wątkach. Jeśli będę widziała ku temu sens, rozwinę kartę.
wątki: Długie i skomplikowane. Pięć zdań to nie moja bajka. Oklepane spotkania również nie. Jest naprawdę wiele możliwości.
powiązania: Mogą być lub tez nie. Twoja wola. Jeśli już, to również proszę o kreatywność. Coś zawiłego jest mile widziane.

22 czerwca 2013

Nie wiadomo dlaczego, ale wszystko na świecie zaczyna się w poniedziałek.


BRENDON JAMES MCGRAFF
UR. 14 LIPCA 1986R w ANCHORAGE, AK

| właściciel sieci kawiarni DeKaffee | Choć pewnie nie kojarzycie tego Pana z wyglądy czy z nazwiska to zapewne piliście jego kawę. Czarna i mocna czy z mlekiem i bitą śmietaną - każdy znajdzie coś dla siebie. Jego kawa zrobiła furorę w czternastu stanach na zachodzie USA i z każdym kolejnym miesiące zyskuje nowych fanów.

| "podróżnik" | Jeśli zamierzasz go odwiedzić w jego mieszkaniu to najpierw zadzwoń, bo może akurat wtedy otwierać nową kawiarnię w północnej Kalifornii i pocałujesz klamkę na dzień dobry. W mieście jest średnio przez dwa tygodnie w miesiącu.

| Anchorage | W ciągu kilku lat spędzonych w ciągłych rozjazdach odkrył, że jego serce ciągle pozostaje na Alasce. Wysokie góry, szum oceanu, wycie psów zaprzęgowych o poranku - właśnie tego brakowało mu najbardziej.
 
| rozważny i spokojny | Mimo, że odniósł duży sukces w tak młodym wieku i zarobił już sporo kasy to sodówka nie uderzyła mu do głowy. Zazwyczaj skromny i oszczędny, jednak ma słabość do szybkich sportowych samochodów - sam jeździ nowym Mercedesem.

| samotny z wyboru | Choćby skały srały, a mury pękały to nie zamierza się ożenić czy choćby zakochać. Z doświadczenia wie, że chcąc założyć rodzinę, będzie musiał zrezygnować z dalszego rozwijania swojego biznesu - dlatego preferuje krótkie niezobowiązujące związki. Nie mógłby skrzywdzić swojego dziecka tak jak zrobili to jego rodzice. Ciągły brak uwagi i miłości, nieustające kłótnie, a w rezultacie rozwód doprowadziły do rozpadu ich rodziny - każdy poszedł w swoją stronę i każdy został sam.

| University of California, Barkley | Im dalej tym lepiej - studia były dla niego ucieczką z domu, gdy już miał dosyć swoich rodziców. Początkowo studiował prawo, jednak szybko zmienił zdanie i przeniósł się na ekonomiczno-biznesowy kierunek.

| krawaciarz | Zawsze spotkasz go w idealnie dopasowanym garniturze lub chociażby w marynarce i jeansach - chyba, że idzie pobiegać na plaże to wtedy wciąga sportowy dres z college'u.

Kobiety są jak przekład: piękne nie są wierne, wierne nie są piękne.

Jennifer Watson
23 sierpnia 1988, Anchorage.
Sekretarka
A romans na romansie, romansem pogania!

Złość piękności szkodzi | Ave Blond | siostra trzech sióstr | piwo wieczorem? |
| jestem na 'tak' | tańcz głupia tańcz, chociaż nie potrafisz | co mi zrobisz jak mnie złapiesz?  | kochaj mnie, panie Pacino! | wbrew pozorom, kobieta z klasą | błyskotki, błyskotki, błyskotki | znam rozkład jazdy metra na pamięć | kolorowe sukienki, kolorowe okulary | a kim ty dla mnie jesteś, że miałabym się przejmować twoją opinią? | milion nieprzydatnych talentów | No Mum, he is NOT my boyfriend! 

Większość dziewczynek marzy o tym, by w przyszłości wieść szczęśliwe życie u boku faceta swoich marzeń. Jenny nigdy nie było śpieszno do ustatkowania się u boku tego jedynego, więc gdy koleżanki prowadziły wierne i szczęśliwe życie z chłopakami z liceum, ona latała na dyskoteki z coraz to nowymi kolegami. Jennifer po prostu nie lubi stałych związków, a na samo słowo ślub ucieka w popłochu modląc się do wszystkich bogów egipskich o to, by coś takiego nigdy jej nie spotkało. Pewnie dlatego nie dość, że romansuje z własnym szefem, to jeszcze szuka kolejnego, potencjalnie zabawnego i ciekawego sposobu na spędzanie samotnych wieczorów. Samotności boi się prawie tak samo jak ołtarza i białych sukienek, więc nigdy, NIGDY nie odważyła się spędzić weekendu w samotności.
Szybko zjednuje sobie ludzi, co jest nieocenionym darem w jej pracy. Niby Lucas przyjął ją na stanowisko pełnoetatowej sekretarki, ale oprócz pilnowania lucasowych terminów, ogarnia wszystkie sprawy związane z klubem: od wystroju, przez kontakty z klientami, aż po opieprzanie z góry na dół niektórych pracowników. Jenny potrafi być niemiła, bo mimo anielskiej buźki ma cholernie trudny charakter, więc lepiej nie zachodzić jej za skórę. Niektórzy twierdzą, że zawsze dochodzi do wyznaczonego celu, nawet po trupach! Mają rację, bo kto jak kto, ale Jennifer Watson nie przebiera w środkach, jeżeli chodzi o zrealizowanie zamierzonych planów. Jenny nie jest z tych, które z empatią poklepią kogoś po ramieniu szepcząc do ucha słowa pocieszenia, bo generalnie jakiekolwiek pocieszanie wychodzi jej słabo. Gdy przyjaciółki płakały po nocach za niespełnionymi miłostkami, ona malowała usta na krwistą czerwień i wyznaczała kolejne kluby, w których można zapomnieć o jakiejkolwiek miłości. Pewnie dlatego koleżanki z liceum patrzą na nią ze złością, szepcząc za jej plecami, że pracę zdobyła tylko dlatego że przespała się z szefem i że na zgrabnym tyłku daleko nie zajedzie. Ona jednak kompletnie nie przejmuje się głupimi komentarzami i z cynicznym uśmieszkiem popija kolejne drinki, na które nie stać jej świętych i wiernych koleżaneczek. Jeśli ktoś wpadnie jej w oko, to na dziewięćdziesiąt dziewięć procent uda jej się go zdobyć. Jej rodzice wciąż liczą na to, że ich ukochana córeczka ustatkuje się i zmieni nastawienie do związków, ale chyba powoli zaczynają tracić nadzieję, że kiedykolwiek będzie im dane bawić się na jej weselu. 
Złośliwa, wyrachowana, piekielnie inteligentna i zdecydowanie znająca swoją wartość młoda kobieta. 
Niebezpieczna mieszanka wybuchowa. 

---
Nie wiem co Anchorage ma w sobie, ze tworzę tu tylko 'złych' ludzi, ale coś ewidentnie ma! :)
Był Greg teraz jest i Jenny.
Zapraszamy tak samo gorąco! :)



Słuchały meble święte tyrady niepojęte.

 
Emily Stanley

24 lata i masa popełnionych błędów, na karku || rozwódka, była żona, czasami ciągle żałująca swojego odejścia || kochająca matka, cierpliwa matka, całkiem owinięta wokół palca dwuletniego Mikea matka  || niespokojna dusza || Zosia Samosia || mała malareczka || od kilku tygodni mieszkanka Anchorage || właścicielka nowo otwartej galerii sztuki

 Życie Emily Stanley nigdy nie było usłane różami, nie wychowała się w jednym z tych uroczych, jednorodzinnych domków na przedmieściach. Nie było huśtawki w ogrodzie. Nie było psa... Nawet rodziców nie było. Był za to stary, obrośnięty bluszczem budynek, w którym kłębiło się mnóstwo małych, rozkosznych serduszek, zżeranych przez zazdrość niemal każdego dnia, na samą myśl o normalnej, szczęśliwej rodzinie spacerującej z wesołymi uśmiechami na twarzach, śród alejek pobliskiego parku. Nie było ojca, który rozpieszczałby swoją małą księżniczkę, nie było matki, która dodałaby otuchy, ani babci, ani dziadka, ani nudnych niedzielnych obiadków, ani rodzinnych świąt, czytania bajek na dobranoc, nie było nic czego tak bardzo pragnęła.
 Przyszła na świat 25 maja 1989 roku, w jednym z nowojorskich szpitali, z którego to pozostawiona przez matkę dzień po porodzie trafiła do jednego z brooklyńskich domów dziecka. Nigdy nie poznała swoich rodziców, nigdy nawet nie próbowała ich odnaleźć, świadomość, że została przez nich porzucona sprowadzała wszystkie jej uczucia, względem 'rodziców' do nienawiści, a z czasem do obojętności. A im bardziej rodzice stawali się jej obojętni, tak znaczenia nabierali otaczający ją ludzie, pierwsze przyjaźnie, zauroczenia... Doskonale pamięta ten dzień, w którym pierwszy raz go spotkała, tego napuszonego dupka, który kilka lat później został jej mężem. Nie, nie poleciała na jego pieniądze, one nigdy nie miały dla niej większego znaczenia, zakochała się tak po prostu, całkiem szczerze. Był jej pierwszą miłością, młodzieńczą miłością, taką, która odbiera zdolność logicznego myślenia, taką, która zmusza Cię do powiedzenia sakramentalnego 'tak', bez względu na konsekwencje. Byli młodzi. Młodzi i głupi, wydawało im się, że są niezniszczalni, że nikt, ani nic nie może stanąć na ich drodze, zabawne jak bardzo się pomylili. Zabawne jaką siłą perswazji wykazała się matka chłopaka, zmuszając młodą dziewczynę do odejścia. Wyjechała łamiąc serce sobie, jak i jemu, karmiąc się jak głupia nadzieją, że "Tak będzie lepiej" wpojonym przez teściową, okaże się być prawdą. Przez ponad dwa lata nie utrzymywała z nim kontaktu, zupełnie jakby zapadła się pod ziemie, nie szukała go i sama nie chciała zostać znaleziona a teraz? Teraz za namową przyjaciółki przeprowadziła się do Anchorage. Kupiła  mieszkanie. Otworzyła mały interes. W końcu zaczęła układać sobie życie. W końcu jest gotowa zapomnieć o byłym mężu... a przynajmniej była. Do momentu, w którym nie wlazła w niego na chodniku, gdzieś w centrum, goniąc za synem.

cała reszta[w budowie]
_____________
No to witam zacne grono:) jakoś się chyba dogadamy - wątki tak - powiązania tak :)

My mom was from Oklahoma, hence the name Billie Joe...It's not William Joseph, it's just Billie Joe.


Billie Joe Armstrong. | 17.02.1987 | Wiek fizyczny: 26 Wiek mentalny: Chocolate milk bitch yeah! | Sklep muzyczny w centrum | Biseksualny | Zaręczony z panem Lawrencem | Ironiczny kiedy trzeba | Zazwyczaj wkurzający | Granice nie istnieją! | Pięć elektrycznych maleństw | Dwa akustyczne maleństwa | Odwyki są dla słabych… Potrzebuję odwyku. | Napisze, zagra, zachwyci się swoim geniuszem, nigdy nie pokaże światu |

Attack your instruments. Don't let them attack you.

Rodzice mają w zwyczaju kochać swoje dzieci, otaczać je opieką, robić im kanapki do szkoły, kupować prezenty na gwiazdkę i takie inne bzdety. W domu Billiego wyglądało to jednak inaczej. Kochany był połowicznie, bo dopóki tata go nie opuścił. Otaczany opieką był tylko jak była szansa na odszkodowanie za złamaną rękę – przecież cienko z kasą. Zamiast kanapek dostawał dwa dolary i szansę na wyrwanie się z chaosu zwanego domem. Prezent na gwiazdkę dostał raz w życiu. Jego pierwsze maleństwo. Jego kochana Blue, która jest z nim aż do dziś (mimo, że już zniszczona, w końcu szesnastoletnia gitara to już jakiś rodzaj antyku). Jego dzieciństwo może nie było piękne, jak w tych wszystkich serialach, ale przynajmniej było ciekawe. Wychowała go ulica, butelka piwa i punk rock. Narkotyki robiły mu za ojca, muzyka za matkę, a piwnica kolegi w której pisał swoje pierwsze piosenki za dom. Tak sobie żył odkąd skończył 12 lat i aż do osiemnastki. Wtedy w stylu punkrockowym należało porzucić szkołę, pseudo rodzinę i spieprzyć jak najdalej od domu. Padło na Alaskę i teraz biedni mieszkańcy Anchorage muszą się z nim użerać.

---
Dobry wszystkim! Jak widać troszeczkę odmłodziłam Billiego, ale to akurat najmniej ważne. Piszę krótkie karty, bez szczegółowego opisu charakteru, ponieważ potem ma się większe możliwości w wątkach - na które jestem zawsze chętna. Nie mam problemu z zaczynaniem, trochę słabiej z wymyślaniem, ale to też zależy od dnia. No to chyba tyle ode mnie. Miłego dnia ^-^

Jak bym istniał tylko ja, a światem rządził szatan.


Gregory Taylor
Najgorszy z możliwych, najlepszy z posiadanych
właściciel agencji modelek
naprawdę kiepski mąż. 

13 sierpnia 1971. Anchorage. Nałogowy palacz, nałogowy kłamca. Wieczny ironiczny uśmieszek na twarzy. Zło wcielone, intrygant. Same superlatywy na swój temat. Właściciel jednej z najlepiej prosperujących Agencji Modelek w mieście. Nuci pod nosem melodię z Happy Tree Friends. Podobno wszyscy go lubią. Podobno idzie z nim wszystko załatwić. Oczywiście że tak! Jednak trzeba się liczyć z  długiem wdzięczności, który kiedyś trzeba spłacić. Nigdy nie wybacza, nigdy nie zapomina. Nigdy nie mówi 'nigdy'. Jedna wielka sprzeczność. Człowiek wielu zainteresowań. Meloman - psychopata. 

Greg od początku wiedział, że w życiu będzie robił coś wielkiego. Zawsze był cwaniakiem i zawsze potrafił odwrócić kota ogonem, tak że wychodziło na jego. Urodził się w Anchorage prawie czterdzieści dwa lata temu, w rodzinie bogatych przedsiębiorców, więc nigdy w życiu niczego mu nie brakowało. Nie wie co to znaczy 'oszczędzać', nie wie czym jest 'bieda', nigdy w życiu nie był w sytuacji, w której musiał sobie czegokolwiek odmawiać. W wieku niecałych dwudziestu lat, będąc na wycieczce we Francji, machnął sobie dzieciaka, o którym dziś nie wie nic poza tym jaki ma numer konta i jak się nazywa. Tak, ojcem roku z pewnością nigdy nie będzie. Dwa lata później, za pieniądze ojca otworzył Agencję Modelek, jedną z pierwszych w mieście. Jego obecna żona była jedną z pierwszych 'klientek' agencji, która zrobiła prawdziwą karierę. Szkoda tylko, że później coś się popsuło i musiała zrezygnować z modelingu, Greg do dziś nie może sobie tego wybaczyć. 
Greg nie jest dobrym człowiekiem, nie wrzuca pieniędzy do puszek bezdomnych, akcje charytatywne wspiera dla zachowania 'wizerunku', wrzeszczy na współpracujące z nim modelki, wplątuje się w romanse z gówniarami, szalenie kocha swoją żonę (choć kompletnie nie potrafi tego pokazać), za szybko jeździ samochodem, wydaje na siebie za dużo kasy, kocha drogie perfumy, drogie garnitury i jeszcze droższe samochody. Wiecznie ma dobre wymówki, wiecznie kłamie, wiecznie bryluje w towarzystwie. Zawsze musi być gwiazdą, zawsze musi zrobić wokół siebie zamieszanie, zawsze stawia na swoim. Regularnie dostaje w pysk od swojej żony, regularnie wysyła jej kwiaty, nigdy nie przeprasza.
Greg nie wie czy chciałby się kiedykolwiek zmienić, bo dobrze jest mu w świecie, który sam sobie wymyślił. Greg po prostu lubi mieć ludzi na posyłki, lubi być lokalną gwiazdą, lubi jak dziewczyny odwracają się za nim i przede wszystkim lubi siebie. A to już niebezpieczne połączenie. 
_________
Greg zaprasza, Greg jest złym człowiekiem, ale takich też trzeba kochać! xd
Karta krótka, pewnie kiedyś poprawię. Chwilowo jednak męczy mnie ból głowy, a baaardzo chciałam już dołączyć :)

Wpatrz się głęboko, głęboko w przyrodę, a wtedy wszystko lepiej zrozumiesz.

Lysandra Price
 Urodzona  23 lata temu 3 lipca w Anchorage, choć korzenie ma europejskie.

     Powiadają, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze i to właśnie ono kształtuje przyszłe relacje międzyludzkie. Prawdopodobnie, jeżeli przy pierwszym spotkaniu jedna z osób zachowa się niewłaściwie lub niekulturalnie, ta druga będzie do końca życia widzieć w niej osobę niewychowaną. Nieważne jest wtedy to, czy te poglądy są prawdziwe czy może jednak nie. Niekiedy, a właściwie dość często bywa tak, że to pierwsze wrażenie jest mylne. Na pozór osoba złośliwa i samolubna, w głębi duszy może być kimś emocjonalnym i miłym. Najwidoczniej osoby ukrywające swoje prawdziwe ja,  próbują się odgrodzić murem od innych ludzi, którzy dla nich mogą być potencjalnym zagrożeniem.
     Lysandra z natury jest uprzejma i życzliwa. Już przy pierwszym spotkaniu można to spostrzec. Dziewczyna nie udaje nikogo. Jest po prostu sobą. Nie tworzy wokół siebie żadnej ochronnej bariery przed nieznajomymi, a wręcz przeciwnie - stara się być otwarta na nowe znajomości.  Nieraz jej bezgraniczne zaufanie do każdego wprowadziło ją w niemałe kłopoty, ale nadal nie zmieniła swoich przyzwyczajeń. Można powiedzieć więc, że jest nieco naiwna. Nigdy nie ocenia ludzi po pozorach czy wyglądzie. Uważa, że aby móc wyrazić opinię na czyjś temat, powinno się go pierwsze dobrze poznać. Wiecznie chodzi z uśmiechem na ustach. Uwielbia się śmiać i czerpie radość z każdej drobnostki. Mało kiedy można zobaczyć ją zasmuconą, a przede wszystkim rozzłoszczoną. Często swoją beztroską doprowadza ludzi do szału, gdyż uważają oni, że jej pozytywne nastawienie do świata jest irytujące i zakłamane. Co do kłamstw, dziewczyna próbuje ich unikać. Wie, iż kłamstwo ma krótkie nogi i potrafi zranić drugą osobę. Sama nie cierpi być oszukiwaną, dlatego też nie chce okłamywać innych.
     Jej miłością jest przyroda, dlatego też często można spotkać ją w parku, gdzie zazwyczaj czyta książki. Od dziecka spędzała całe dnie na świeżym powietrzu niezależnie od temperatury. Być może to przez wychowanie w harmonii ze spokojnym światem natury, charakter dziewczyny ukształtował się właśnie w ten łagodny, a nie inny sposób. Ze swego uwielbienia zrezygnowała ze studiów i założyła własną kwiaciarnię.

___
Karta naturalnie będzie uzupełniana i aktualizowana.

Jeżeli wystąpiły błędy to oczywiście proszę o wskazanie. Szczególnie chodzi o przecinki i powtórzenia.
No i oczywiście zapraszam do wątków. :D

Raz na swoich imieninach, gdzie sąsiadki zaprosiła, 
przy stole męża nożem w aortę, teraz pozostał po nim portret.

7 lipca 1979  |  Port-au-Prince - NYC - Anchorage  |  pani komisarz

little girl just keep on waiting for that man to give you a life, you keep on hoping that this prince can save you, keep on dreaming his scandalous life  ◉  miłość nietrwała jest, jak mawiał jeden z tych, co skradł twe ciało, wtedy gdy byłaś jeszcze małą dziewczynką z zapałkami gotową oddać się za Chanel 5 czy coś z tych rzeczy  ◉  jeśli ty odfruniesz, serce jej przestanie bić  ◉  w klatce nie jest ci najgorzej, źle jest wtedy, kiedy nie chce się już żyć  ◉  więc przyczołgam się może do twych stóp, jeśli chcesz, sławiąc wyciem twe piękno jak goniący się pies, wdrapię ci się do serca, w prześcieradłach wytarzam  ◉  przestań patrzyć, jak patrzy się w ścianę, rusz się, śmiej się lub płacz - wszystko jedno

C h a n t a l e  T a y l o r

Dziewczynki z dobrych haitańskich domów nie marzą o karierze, której głównym punktem byłoby pokazywanie cycków i nazywanie tego modelingiem. Nie wyjeżdżają z rodzinnych miast w wieku szesnastu lat, do tego z planem podbicia nowojorskich wybiegów. Nie szukają sobie bogatych trzydziestoletnich facetów, którzy są im w stanie załatwić nie tylko wejście do najmodniejszych klubów tylnymi drzwiami. Nie zachłystują się cudownym światem dużych pieniędzy, całkiem niepostrzeżenie zmieniając się w szmaty. Nie przestają jeść, bo ktoś z agencji powiedział, że muszą popracować nad sylwetką, żeby wbić się w kiecki od topowych projektantów. Nie wierzą w obietnice gruszek na wierzbie i okładek Vogue'a w wieku osiemnastu lat. Nie kończą kariery modelki półrocznym pobytem w szpitalu. Nie kończą liceum po terminie, żeby móc choćby marzyć o realizacji dawnych planów pracy w policji. Nie wyjeżdżają z dnia na dzień, po odebraniu papierków ze szkoły policyjnej, na Alaskę, bo tam łatwiej o przydział, nawet dla wariatek. Nie zakochują się w najgorszym potencjalnym kandydacie do zakochania. Nie stają się zazdrosnymi specjalistkami od robienia scen. Nie zmieniają się później w idiotki, które niszczą w swoim życiu wszystko, chociaż mogłyby chociaż raz odpuścić. Nie mają problemów ze zrozumieniem, że niektóre relacje są po prostu bezsensowne i należy je zakończyć tak szybko, jak to tylko możliwe, żeby obie strony mogły wylizać rany i żyć dalej. Nie wychodzą za mąż, kiedy zdają sobie sprawę z tego, że ich miłość jest obsesją. Nie stają się powoli agresywnymi furiatkami, które na zdradę nie odpowiadają pozwem rozwodowym, ale za to grożą mężowi śmiercią i wymachują mu nożem przed twarzą. Nie pracują w wydziale kryminalnym. Nie obawiają się, że kiedyś w końcu zrobić użytek z broni służbowej i będą się musiały zastanawiać, co zrobić ze zwłokami własnego męża. Nie czują, że tylko chory związek trzyma je przy życiu.
Dziewczynki z dobrych haitańskich domów tego nie robią, a wyjątki potwierdzają regułę.

Chantale jak każda nadmiernie zaangażowana i naiwna baba ma skłonność do nadinterpretacji, dopowiadania i robienia tragedii z drobiazgów. Problem z nią polega na tym, że oprócz naiwności może się pochwalić byciem naprawdę twardą kobietą, która ma trudności z kontrolowaniem swojej siły, a co z tego wszystkiego wynika - naprawdę ma powody, żeby się martwić, że kiedyś przypadkiem zabije swojego małżonka. Jest czasem takim bardzo wściekłym i bardzo krwiożerczym zwierzęciem, które na obronne ciosy nie reaguje ucieczką, nieważne jak mocne by nie były. Dopóki nie zaangażuje się w relację, nie jest zaborcza i nie reaguje agresywnie na wszelkie, nawet najdrobniejsze, oznaki prób zabrania jej tego, do kogo przywiązała się na tyle mocno, żeby nie móc funkcjonować w oderwaniu od tego konkretnego człowieka. Na co dzień ma do dyspozycji kiepskie poczucie humoru, wysoki iloraz inteligencji, umiejętność sprawnego podejmowania decyzji i wytrwałość. Potrafi spełniać oczekiwania, stawianie wymagań idzie jej zdecydowanie gorzej. Jest bardzo twardą i bardzo krzykliwą dziewczynką, która z umiłowaniem kopie się z koniem, ale nie przybywa jej od tego rozumu. Nie od dziś czeka na cud i nie straciła jeszcze wiary w to, że ten kiedykolwiek nastąpi. Myśl, że z tym przekonaniem umrze, sprawia jej niewytłumaczalną przyjemność. Jest durna i autodestrukcyjna. I durna.


Pionowa kreska kursora mruga wyczekująco, co dalej napiszę. Czuję się, jakbym zjadł kilka żywych serc, więc nie napiszę nic.



Rzuca pośpiesznie maszynopis na biurko wydawcy, a następnie rozkłada się wygodnie w miękkim fotelu, zakładając ręce na piersi. Jedną z dłoni wysuwa w górę, co by obetrzeć opuszkami palców podbródek. Odkrywa tym samym, co było powodem dręczącej go przez pół dnia myśli: o czymś, kurwa, zapomniałem. Nieogolony, w wymiętej koszuli, z rozczochranymi włosami, uśmiecha się zadowolony z siebie. W końcu, po półtora roku ślęczenia nad maszyną do pisania, udało mu się skończyć drugą, a tym samym ostatnią część powieści, której pierwsza wywołała na świecie burzę kontrowersji, poklask, jak i ostrą krytykę. Przede wszystkim zarzucano mu brak taktu względem jednostek wyższych, żądano by z szacunkiem traktował prezydentów, papieża i wojennych bohaterów. Nie wpłynęło to jednak w żaden sposób na rozwój pisarski Nymana, który w drugiej części postanowił zaszokować czytelników jeszcze bardziej. Obawiał się, że wydawca może mieć wątpliwości, co do treści – a raczej bać się konsekwencji, które przyniesie wydanie tej pozycji – ale w końcu doszedł do wniosku, że grube pieniądze mówią głośniej niż rozsądek.
- Skończone? – pyta mężczyzna, łapiąc za plik sześciuset dwudziestu kartek, ułożonych starannie, wręcz odwrotnie proporcjonalnie do włosów Nymana. Ten skina głową w odpowiedzi i obserwuje jak wydawca z uwagą lustruje pierwszą stronę, a następnie na jego twarz wstępuje radosny uśmiech, zupełnie niepasujący do ostrych rysów. – Xavier, mamy kolejny bestseller!
Tego pewni być nie mogli, choć obaj domyślali się, że po sukcesie pierwszej części, druga zostanie sprzedana w minimum takim samym nakładzie. Aż trudno uwierzyć, że wszystko szło tak dobrze i bez komplikacji. Wcale nie tak dawno, ledwo wiązał koniec z końcem, wysyłając nieliczne opowiadania do popołudniówek i miesięczników, dodatkowo pracował jako wolny strzelec, co jakiś czas dostając zlecenia na artykuły. Dziennikarzem był raczej przeciętym, przy czym z prozą nie miewał problemów od kiedy skończył jedenaście lat i napisał kilkustronicową opowiastkę o smutnym mieszkańcu rosyjskiego peronu. Trzeba zauważyć, że owy tekst przerobił i zredagował, mając dwadzieścia dwa, a kolejno dwadzieścia siedem lat, by w końcu wysłać poprawioną wersję do New York Timesa, gdzie mimo zagranicznego nadawcy, wydrukowano jego tekst. Pierwszy sukces. Potem przyszedł czas na debiut pisarski, który okazał się sukcesem całkowicie przypadkiem, gdy niemal wmusił kupienie egzemplarza jakiemuś ważniakowi w krawacie. Od tego się zaczęło. Półtora roku później, trzydziestojednoletni Xavier Nyman siedzi przed swoim wydawcą i prawie mu z ekscytacji rozrywa płuca. Ma wszystko czego można chcieć: pieniądze, własny dom, piękną żonę  i sześcioletnią córeczkę. Żyć, nie umierać i pisać do upadłego.

DWANAŚCIE LAT PÓŹNIEJ...
Jak ja żem się w to wszystko wpakował? Stoi na sali sądowej, pod krawatem, uczesany, w zapachu Bossa i wpatruje się w swoją żonę przepraszająco. Nie ma wątpliwości, że to jego wina. On zepsuł to małżeństwo, wypchnął kobietę na sam skraj wytrzymałości, stawiając ją w sytuacji, gdzie rozwód jest jedynym wyjściem. Żona to chyba jednak kiepskie słowo. Teraz się mówi: eks. Eks-żona, eks-rodzina, eks-córka-bo-tylko-na-weekendy. Chyba zaczęło się od tego, że wyniósł maszynę do pisania na strych i zamienił ją na nowego laptopa. Po takiej zbrodni jasne było, że Bóg się nie zlituje i ześle na niego karę. Nie można powiedzieć, że ta cała kara wyglądała źle. Miała długie nogi, krótkie włosy i niezwykłe, zielone oczy. A także dwadzieścia lat, o których dowiedział się, gdy po ostrym seksie leżeli obok siebie w hotelowym pokoju. Było to ich trzecie spotkanie. Na następne zamierzała przyprowadzić swojego faceta, biseksualnego Rogera, grafika komputerowego. Mężczyźni nigdy nie kręcili Xaviera, więc opierał się dość długo, by w końcu ponieść sromotną klęskę i zgodzić się: przyszła sobota, w trójkę zjawią się w tym samym miejscu, o tej samej godzinie. Żeby to szlag jasny trafił! Długonogą karę, jej niskiego faceta i samego Nymana za to, że dotknął go pierwszy i nie zwymiotował na podłogę. Gdyby tak się stało, ominąłby cały, nieszczęsny cyrk z jedenastego maja. Ten dzień jawił się jako jedno z najgorszych wspomnień jakie posiadał. Było przeraźliwie gorąco, duchota nie dawała odpocząć, a oni w trójkę znajdowali się znów w ich mieszkaniu przy Rann Close, nadzy, spoceni i wykończeni. Wtedy ten dzwonek do drzwi, żona gotowa zobaczyć wszystko, oprócz swojego męża w objęciach innego mężczyzny. Na karę nawet nie zwróciła uwagi. Czekała na niego w domu z szesnastoletnią córką tuż obok siebie. Kazała mu powiedzieć przy niej co wyprawiał, a także napisać książkę na ten temat. Wysłuchał jej. Opisał dokładnie jak rozpoczął swój romans, jak doszło do spotkań w trójkę i jak mu się to podobało. Wydał ją mając czterdzieści trzy lata i ku wielkiemu zdziwieniu osiągnął kolejny sukces. Nikt się tego nie spodziewał, już z pewnością nie on sam. Często później dostawał listy od kobiet, które oferowały mu swoje łóżko, jak i również takie, które używając przeróżnych epitetów obrzucały go błotem. Te drugie bardziej przypadały mu do gustu. Zachował je. A teraz stoi na sali sądowej, traci dom, żonę, córkę, psa i połowę majątku, ma płacić alimenty w wysokości pensji przeciętnego Brytyjczyka. Będzie płacił więcej. Stać go na taką rozrzutność, psiakrew.

OBECNIE...
Pali tanie fajki, mieszka w jednopokojowym mieszkaniu bez ogrzewania i traci czas na niepotrzebne spacery w środku nocy. Trzyma w dłoni szklankę whiskey i zastanawia się dlaczego akurat Anchorage. Alaska nigdy go szczególnie nie zachwyciła, więc dlaczego znalazła się na liście? Po Niemczech, Rumunii, Korei południowej, Argentynie i Japonii, przyszedł czas na miasto, o którym wiedział raczej niewiele. Trzy miesiące siedzi już i pisze na tym swoim zmarnowanym przez lata laptopie, tracąc czas na rozmyślania o żonie, córce, karze, jej knypku, psie i wydawcy. Czasem łapie się na tym, że szorując zęby, szuka na sobie oznak tamtego Xaviera, który miał rodzinę. Tyle, że wygląda tam samo. Wciąż nieźle się trzyma – jak na swój wiek jest w świetnej formie. Przesuwa wzrokiem po półce z książkami i natrafia na swoje własne: dwie części kontrowersyjnej powieści, dwustustronicowa autobiografia z okresu niewierności i ostatnia, sprzed roku, napisana w Rumunii, która przyniosła mu największy sukces. Diabeł go nie opuszcza, wciąż tam siedzi i zaciera ręce. Nie ma innego wytłumaczenia na te wszystkie radości związane z bestsellerami. Jakby zawarł z nim pakt – zero życia w zamian za kilkaset kartek, o których nikt nie będzie pamiętał za paręnaście lat. Pieniądze radzą sobie dobrze na lokacie, mnożą się i robią swoje, czyli przysparzają problemów. Psa rodzinnego zamienił na osobistego, własnego, jednoosobowego bydlaka, który waży więcej niż on

 

Xavier Nyman, czyli czterdziestosiedmioletni Brytyjczyk z wrodzonym talentem do zatruwania otoczenia papierosowym dymem i ciętym językiem. Niekoniecznie poprawny, niekoniecznie taktowny - ważne, że skuteczny. Pan pisarz-artysta-ekscentryk w okularach, co to napisał cztery bestsellery i teraz pławi się w zarobionych pieniądzach, względnej sławie i blasku żarówki, gdy próbuje naskrobać coś nowego. W Anchorage poszukuje weny oraz inspiracji. Biegle mówi w czterech językach: angielskim, niemieckim, włoskim i francuskim, a wszystko zawdzięcza własnej matce, która wpajała w niego obcojęzyczne słówka zamiast brokułów. Posiadacz psa, małego mieszkania i starej maszyny do pisania, nie używanej od siedmiu lat, leżącej w zakurzonym futerale. Rozwodnik. Ojciec dwudziestodwulatki.

W tytule Podsiadło, na zdjęciu Craig. Zróbmy chaos.